Dziś jest:
Sobota, 14 grudnia 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej
iędzynarodowy Fundusz Walutowy proponuje zwiększenie populacji wielorybów, co ma pomóc ograniczyć zawartość w atmosferze szkodliwego dla klimatu dwutlenku węgla – informuje "Rzeczpospolita".
Eksperci tej instytucji argumentują, że w przeciwieństwie do drzew, które są w stanie absorbować rocznie maksymalnie 20 kg CO2, pojedynczy wieloryb przerabia w trakcie swojego życia 33 ton tego gazu. Jeśli więc chodzi o absorpcję dwutlenku węgla, takie zwierze odpowiada – według wyliczeń MFW – 1000 drzewom.
MFW chce zakazu polowań na wieloryby
Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", wieloryby – wydalając żelazo i azot – pobudzają też rozwój fitoplanktonu, czyli mikroskopijnych organizmów, który ratuje naszą planetę, gdyż jest odpowiedzialny za wytwarzanie prawie 50 proc. tlenu. Plankton przerabia również 40 proc. światowej emisji dwutlenku węgla, co odpowiada pracy 1,7 bilionów drzew – wskazuje dziennik.
Niegdyś wielorybów było w oceanach 4 miliony. Obecnie szacuje się ich liczbę na 1,3 miliony. MFW proponuje zawieszenie polowań na wieloryby, a zwłaszcza na te duże, jak płetwale błękitne, które w swoich 150-tonowych organizmach absorbują najwięcej CO2 – czytamy w gazecie.
czytaj dalej
Czteroletnia dziewczynka znalazła ślad dinozaura, który pochodzi sprzed 220 mln lat. Lily Wilder dokonała odkrycia 23 stycznia podczas spaceru po plaży w Południowej Walii wraz z ojcem i psem. Rodzina była w drodze do supermarketu, kiedy Wilder zobaczyła odciśnięte stopy na skale.
„Leżał nisko, na wysokości ramion Lily, ona właśnie go zauważyła i powiedziała: +Patrz, tato+” – powiedziała NBC News jej matka, Sally Wilder. „Jest naprawdę podekscytowana, ale nie do końca rozumie, jakie to niesamowite” – dodała.
Początkowo rodzina myślała, że odcisk, który ma nieco ponad 10 cm, został wydrapany na skale przez artystę. Jednak matka dziewczynki wiedziała, że podobne odcinki palców znajdywano na wybrzeżu już wcześniej, więc opublikowała zdjęcie kamienia na portalach społecznościowych.
„Umieściłam zdjęcie skamieniałości na Facebooku i ludzie absolutnie oszaleli” – informuje Wales Online.
Wkrótce potem Narodowe Muzeum Walii skontaktowało się z rodziną Wilderów, uzyskali wydruk i umieścili go w muzeum.
Eksperci twierdzą, że ślad został najprawdopodobniej pozostawiony przez dinozaura, który miał około 75 centymetrów wysokości i 2,5 metra długości oraz chodził na dwóch tylnych łapach. Niemożliwe jest okresie, jaki rodzaj dinozaura go pozostawił, chociaż eksperci twierdzą, że odcisk należy do Grallatora.
Jak informuje Wales Online, walijscy naukowcy nazywają odkrycie dziewczynki najlepiej zachowanym odciskiem dinozaura sprzed 215 milionów lat znalezionym w Wielkiej Brytanii w ciągu ostatniej dekady.
Rodzina twierdzi, że zainteresowanie ich córki dinozaurami rozpaliło się od czasu jej odkrycia – bawi się kolekcją modeli dinozaurów. Muzeum Narodowe w Cardiff, które jest obecnie zamknięte z powodu pandemii COVID-19, poinformowało, że Lily i jej koledzy z klasy zostaną wkrótce zaproszeni na wystawę po ustabilizowaniu sytuacji epidemiologicznej.
„Niesamowite jest to, że jeśli jej nazwisko pojawi się jako znalazczyni w muzeum, może to być wizyta jej wnuków pewnego dnia w muzeum przez lata, lata i pokolenia, co jest niesamowite” – powiedziała matka Sally.
Źródło: Business Insider
czytaj dalej
Naukowcy z międzynarodowego zespołu Światowej Organizacji Zdrowia, którego zadaniem jest zbadanie genezy pandemii koronawirusa, w niedzielę 31 stycznia 2021 w eskorcie policji odwiedzili targ żywności w chińskim mieście Wuhan, gdzie w grudniu 2019 roku pojawiły się pierwsze przypadki zakażenia.
Targ żywności, na którym sprzedawano również żywe dzikie zwierzęta, jest zamknięty od stycznia 2020 roku. Eksperci nie odpowiadali na pytania dziennikarzy, których policja starała się trzymać na odległość.
Jedyne informacje, jakimi podzielili się członkowie misji WHO, to ich ogólnikowe wpisy na Twitterze. Peter Daszak, jeden z ekspertów, napisał, że zespół "spotkał się z kluczowymi osobami na obydwu targach i zadał pytania, aby móc lepiej zrozumieć czynniki, które pozwoliły na pojawienie się Covid-19". Daszak odniósł się do dwóch części targu, z których jedna prowadziła wyłącznie sprzedaż hurtową. Niestety na targowisku wrócił handel egzotycznymi zwierzętami, w tym nietoperzami czy łuskowcami.
AFP przypomina, że zadanie misji ekspertów jest dla Pekinu kwestią bardzo wrażliwą politycznie, bowiem rząd i państwowe media starają się propagować tezę, iż targ w Wuhanie nie był epicentrum epidemii, a oficjalna narracja kwestionuje w ogóle fakt, że do jej wybuchu doszło w Chinach.
Coraz częściej państwowe media powtarzają, że do Wuhan wirus mógł zostać importowany, a źródłem zakażenia były na przykład mrożonki.
Tezę taką powtarza dziennik "Global Times", który w niedzielę napisał: "możliwość, że koronawirus pojawił się w produktach sieci (sprzedającej) mrożonki w Wuhan (...) nie może być wykluczona".
Pekin, któremu społeczność międzynarodowa zarzuca, że zwlekał z poinformowaniem WHO o wybuchu epidemii, a także ukrywał ją w początkowej fazie, kładzie nacisk w oficjalnych komunikatach na to, że władze zdołały opanować w kraju rozprzestrzenianie się wirusa, podczas gdy za granicą czyni on spustoszenie.
WHO w Chinach. Eksperci odwiedzili również szpital Jinyintan
Nie wiadomo, w jakim stopniu chińskie władze będą utrudniać misji WHO jej zadanie, do tej pory nie wiadomo też, jaki jest harmonogram jej prac, a zagraniczne media trzymane są na odległość - pisze AFP.
W sobotę, pod solidną eskortą policji i z dala od dziennikarzy, eksperci udali się do szpitala Jinyintan, gdzie trafili pierwsi pacjenci z objawami nieznanego jeszcze wówczas wirusa. Eksperci przybyli do Chin 14 stycznia, ale musieli najpierw przejść obowiązkową dwutygodniową kwarantannę, którą zakończyli w czwartek.
Misja w Chinach od początku borykała się z problemami natury politycznej i została opóźniona w związku z początkowym brakiem zgody na wjazd do ChRL. Również w niedzielę chińska Krajowa Komisja Zdrowia poinformowała, że od 1 do 30 stycznia w kraju wykryto 2016 nowych zakażeń koronawirusem; do bilansu tego nie wliczono 435 infekcji stwierdzonych u osób przyjeżdżających z zagranicy.
Jak wskazuje Associated Press, jest to najwyższy w Chinach przyrost zakażeń w takim okresie od pierwszej fali koronawirusa.
W styczniu zmarły też na Covid-19 dwie osoby. Większość nowych zakażeń wykryto w północnej prowincji Hebei (900 przypadków). W Pekinie, położonym w Hebei mieście wydzielonym, zdiagnozowano w styczniu 45 infekcji.
czytaj dalej
- Jeśli nie uda nam się powstrzymać tego teraz, w marcu będzie katastrofa - piszą o brytyjskiej mutacji koronawirusa naukowcy z publicznego Uniwersytetu Simona Frasera w Kanadzie. Pokazują prognozę tego, co może się stać, jeśli pozwoliłoby się rozpowszechnić wariantowi B.1.1.7.
Tzw. brytyjska mutacja koronawirusa (wariant B.1.1.7) jest jedną z głównych "winnych" złej w ostatnich tygodniach sytuacji epidemicznej nie tylko w Wielkiej Brytanii (choć tam przede wszystkim), ale także m.in. Izraelu czy na Półwyspie Iberyjskim. Według najnowszych danych Światowej Organizacji Zdrowia brytyjski wariant jest już obecny w 70 krajach świata. Pierwsze przypadki zanotowano w ostatnich dniach także w Polsce.
Kanadyjski model pokazuje wystrzał w zakażeniach mimo ograniczeń
Według szacunków różnych grup naukowców, brytyjska mutacja koronawirusa charakteryzuje się zakaźnością wyższą o ok. 40-80 proc. Bardzo sugestywnie w tym kontekście wygląda model przygotowany przez naukowców z Simon Fraser University w Kanadzie. I choć oczywiście ich prognoza i związane z nią rady są adresowane do włodarzy Kanady i poszczególnych jej prowincji, to z pewnością mogą trafić na biurka liderów także innych państw.
Naukowcy z SFU dodali do swojego modelu nowy wariant, charakteryzujący się zakaźnością wyższą o 40 proc. Prognozowane wówczas statystyki zakażeń (pomarańczowa linia) dosłownie strzelają w górę, od lutego do połowy marca dochodząc od zera do 20 tys. na dzień (i dalej drastycznie rosną). To - jak na kanadyjskie warunki - bardzo duże odczyty, bo dopiero ostatnio zdarzały się tam dni z ponad 10 tys. wykrytymi zakażeniami. Na niebiesko na wykresie zaznaczono aktualne i prognozowane statystyki dla dotychczasowych wariantów.
Dlaczego nowe warianty koronawirusa rozprzestrzeniają się tak szybko?
Analiza SFU została przygotowana przy założeniu aktualnych obostrzeń. "Nie jest to realistyczne, ale służy pokazaniu siły uderzenia mutacji z wyższą zakaźnością" - komentują naukowcy.
Co należy jednak podkreślić, każda z prowincji ma nieco inne ograniczenia i w części z nich są one dosyć "delikatne". Dobry przykład to Saskatchewan (SK na poniższej grafice), gdzie otwarte mogą być m.in. restauracje i bary. Mogą odbywać się także m.in. wesela, seanse kinowe, spektakle teatralne czy konferencje, choć we wszystkich przypadkach obowiązuje limit 30 osób. Tam, co nie dziwi, według modelu SFU wystrzał zakażeń byłby spektakularny. Z kolei np. w Albercie (AB) czy Quebecu (QC), gdzie panują poważniejsze obostrzenia, model pokazuje mniejszy - ale jednak - skok zachorowań.
Na większości obszaru Kanady jesteśmy w stanie kontrolować koronawirusa w obecnych wariantach (choć z poważnymi ograniczeniami). Jednak wariantu z zakaźnością wyższą o 40 proc. te obostrzenia nie zahamują. Jeśli nie uda nam się powstrzymać tej mutacji teraz, w marcu będzie katastrofa - ostrzegają naukowcy.
Wskazują, że choć przez około sześć tygodni efekty "działania" znacznie bardziej zakaźnej mutacji nie byłyby wyraźnie widoczne w danych, to gdy już zakażenia wystrzelą, ich liczba może się podwajać w ciągu jednego-dwóch tygodni, a nie 30-40 dni jak obecnie (dane na podstawie obserwacji z prowincji Ontario). Naukowcy ostrzegają przed wykładniczym przyrostem zakażeń.
Dojście do połowy maksymalnego, zakładanego obciążenia szpitali, OIOM-ów czy systemów śledzenia kontaktów (czy innych miejsc, gdzie są wąskie gardła) może potrwać osiem takich "okresów podwojenia". Ale gdy jesteś w połowie, pozostaje już tylko jeden taki okres - czytamy w analizie.
Wśród sugerowanych działań, naukowcy z SFU wskazują m.in. zaostrzenie zasad podróżowania, w tym kwarantanny i izolacji. W grę mogłoby wchodzić także ograniczenia w podróżach, nie tylko w zakresie wjazdów/przylotów do Kanady, ale także podróżach pomiędzy prowincjami. Naukowcy sugerują także zintensyfikowanie testowania w kierunku wariantu B.1.1.7 czy szczepienie kierowców ciężarówek na granicy kanadyjsko-amerykańskiej.
Europa też boi się nowych mutacji
Nowe mutacje koronawirusa - z brytyjską na czele - są jednymi z argumentów, dla których także w Europie obostrzenia nie tylko są przedłużane, ale wręcz zaostrzane, m.in. w zakresie podróży. I nie chodzi wyłącznie o zakazy lotów czy obowiązkowe kwarantanny, ale także - jak w Niemczech od 1 lutego - wymagane na lotniskach i w samolotach maseczki o standardzie FFP2.
Także w Polsce minister zdrowia Adam Niedzielski informując w czwartek o przedłużeniu niemal wszystkich ograniczeń argumentował tę decyzję właśnie m.in. obawami przed nowymi wariantami koronawirusa. Kolejne kraje wprowadzają w związku z brytyjskim wirusem ograniczenia na granicach. Od piątku 29 stycznia "zamknęły" z tego powodu się Portugalia i Norwegia.
Belgia czy Dania przewidują, że w lutym nowe warianty koronawirusa będą u nich dominujące. W czwartek Mette Frederiksen, premierka Danii, ostrzegała, że nowy wariant koronawirusa rozprzestrzenia się nawet przy obecnych restrykcjach.
W podobnym tonie wypowiadał się francuski minister zdrowia Olivier Véran. Mówił, że choć sytuacja epidemiczna we Francji jest obecnie lepsza niż w wielu innych państwach Europy, to jednak liczba zakażeń rośnie. Wyraził obawy, że obecne przepisy mogą nie zatrzymać trzeciej fali spowodowanej mutacjami koronawirusa.
Mimo naszych wysiłków, odmiany wirusa aktywnie rozprzestrzeniają się we Francji. Szacujemy, że przeszliśmy z pięciuset zakażeń dziennie mutacjami wirusa na początku stycznia do dwóch tysięcy zakażeń obecnie - mówił szef resortu zdrowia Francji cytowany przez Informacyjną Agencję Radiową. Nowa odmiana koronawirusa odpowiada nad Loarą już za ok. 10 proc. nowych zakażeń.
Zapnijcie pasy, ponieważ - patrząc na zachowania wielu obywateli Polski - czeka nas ostra jazda bez trzymanki. I to już naprawdę niedługo - komentuje prognozy naukowców z Simon Fraser University lekarz Bartosz Fiałek. Oby był w wielkim błędzie.
Szczepionki skuteczne na brytyjską mutację
Dobrą wiadomością jest natomiast to, że według szefowej Europejskiej Agencji Leków Emer Cooke wstępne analizy wykazały, iż szczepionki przeciw koronawirusowi są skuteczne na brytyjską mutację patogenu. Jeśli chodzi o wariant południowoafrykański, to "sprawa jest bardziej złożona i cały czas trwają badania".
Z drugiej strony, dość powolne tempo szczepień sprawia, że wyszczepienie choćby sporej części seniorów zajmie przynajmniej dwa-trzy miesiące. W UE zaszczepiono dotychczas przeciwko koronawirusowi ok. 11 mln osób. Szczepionki podano ok. 2,5 proc. populacji krajów unijnych.
O tym, że szczepienia przeciw COVID-19 nie przynoszą natychmiastowego spadku liczby zakażeń doskonale wie choćby Izrael, który z jednej strony jest światowym "prymusem" w szczepieniach, a z drugiej - jest obecnie na drugim miejsce na świecie (za Portugalią) pod względem liczby nowych zakażeń w przeliczeniu na milion mieszkańców.
"Financial Times": Nowy wariant koronawirusa jednak bardziej śmiertelny
Według nowych badań odsetek zgonów jest wyższy przy zakażeniu nowym wariantem. Naukowcy szacują, że osoba zakażona B.1.1.7 umrze z o 30-40 proc. większym prawdopodobieństwem, niż zakażona inną odmianą.
Zaczęło się w ostatni piątek. Premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson ogłosił na spotkaniu z dziennikarzami, że nowy wariant koronawirusa, który szerzy się dziś na Wyspach, jest nie tylko bardziej zakaźny, ale też bardziej śmiertelny.
Eksperci: To niepokojące
Wcześniej eksperci oceniali, że – choć faktycznie wariant wirusa o nazwie B.1.1.7 nawet o połowę łatwiej złapać niż „pierwotną” odmianę SARS-CoV-2 – to jednak nowa odmiana nie wywołuje poważniejszych objawów i nie skutkuje większą liczbą zgonów.
Teraz jednak naukowcy z rządowej grupy doradczej, która bada wirusy atakujące układ oddechowy (Nervtag) uznali, że nowy wariant jest wyraźnie bardziej śmiertelny. Powołują się na analizy trzech różnych zespołów uniwersyteckich i publicznej służby zdrowia, które porównały odsetek zgonów wśród pacjentów zakażonych B.1.1.7 i „pierwotną” wersją koronawirusa.
Wszystkie grupy stwierdziły, że odsetek zgonów jest wyższy przy zakażeniu nowym wariantem. Na podstawie ich danych Nervtag szacuje, że osoba zakażona B.1.1.7 umrze z o 30-40 proc. większym prawdopodobieństwem, niż zakażona inną odmianą. Przy czym w badaniach pojawia się wiele rozbieżności – jak podaje „Financial Times”.
– Chcę podkreślić, że nadal pozostaje wiele niejasności – uspokajał dziennikarzy Patrick Vallance, główny doradca naukowy brytyjskiego rządu. – Jest jeszcze wiele do zrobienia, żeby precyzyjnie rozumieć te dane, ale fakt, że obserwujemy większą śmiertelność na pewno jest niepokojący – przyznał.
Z analizowanych danych wynika jednak, że śmiertelność wśród osób zakażonych nowym wariantem rośnie we wszystkich grupach wiekowych. Jako przykład Vallance podaje mężczyzn w wieku 60 plus. W tej grupie, w przypadku „standardowego” koronawirusa, umrze ok. dziesięciu na tysiąc zakażonych. Przy nowym wariancie ryzyko zgonu rośnie do 13-14 osób na tysiąc.
Na Wyspach nie rośnie też odsetek zgonów wśród osób hospitalizowanych. – Wzrost liczby zgonów wynika z tego, że więcej ludzi ciężko choruje i trafia do szpitala, a nie z faktu, że umiera większy odsetek osób hospitalizowanych – podkreśla cytowany przez „Financial Times” Rowland Kao, profesor epidemiologii na University of Edinburgh.
Jednocześnie, jak podkreśla dziennik, informacja, że nowy wariant jest bardziej śmiertelny nie wpłynie na program szczepień w Wielkiej Brytanii, w tym – na decyzję, by zaszczepić pierwszą dawką jak najwięcej osób, nawet jeśli oznacza to znaczne opóźnienie podania drugiej dawki – nawet do 12 tygodni zamiast trzech.
Obrońcy obecnej polityki przekonują, że bardziej zakaźny i śmiertelny wariant wirusa to kolejny argument za szybkim zaszczepieniem jak największej liczby osób. – Pozwoli nam to ograniczyć liczbę zgonów i zmniejszy prawdopodobieństwo pojawienia się nowych, bardziej niebezpiecznych wariantów wirusa – przekonuje w rozmowie z BBC Yvonne Doyle, dyrektorka ds. medycznych w angielskiej publicznej służbie zdrowia.
czytaj dalej
Oumuamua to obiekt, który przybył do Układu Słoneczne w 2017 roku i wywołał wielkie emocje wśród astronomów ze względu na dziwny, wrzecionowaty kształt. Nowe badania sugerują, że mógł mieć sporo wspólnego z górami lodowymi, które mamy na Ziemi. Naukowcy sądzą, że jest to kosmiczny lodowiec składający się z zamrożonego wodoru, a podobnych obiektów w galaktyce jest więcej.
Jeszcze jakiś czas temu uczeni sądzili, że w rzeczywistości jest to fragment większego obiektu, na przykład asteroidy, który uległ oderwaniu. Nowe badania sugerują jednak, że mamy tutaj do czynienia z czymś podobnym do góry lodowej. Jest to po prostu zamarznięty wodór przemierzający kosmos.
Trajektoria Oumuamua w Układzie Słonecznym Foto: Tomruen/JPL Horizons/nagualdesign/CC
Autorami badania są Darryl Seligman z Uniwersytetu w Chicago i Gregory Laughton z Uniwersytetu w Yale. Jeszcze jakiś czas temu uczeni sądzili, że w rzeczywistości jest to fragment większego obiektu, na przykład asteroidy, który uległ oderwaniu. Nowe badania sugerują jednak, że mamy tutaj do czynienia z czymś podobnym do góry lodowej. Jest to po prostu zamarznięty wodór przemierzający kosmos.
19 października 2017 roku astronomowie odkryli pierwszy znany obiekt międzygwiezdny, który odwiedził nasz Układ Słoneczny. Po raz pierwszy zauważony został on przez teleskop panoramiczny i Rapid Response System 1 (PanSTARRS1) znajdujący się w obserwatorium na szczycie Haleakala na Hawajach. Przybywający do nas z daleka obiekt cechował się czymś jeszcze - miał cechy zarówno komety, jak i planetoidy.
Naukowcy oficjalnie nazwali go 1I/2017 U1, dodając nazwę zwyczajową `Oumuamua, która pochodzi z języka hawajskiego. Obserwatorzy z całego świata prześcigali się, by zebrać jak najwięcej danych, zanim `Oumuamua oddali się od nas poza zasięg wszystkich ziemskich teleskopów. Musieli się naprawdę pośpieszyć - łącznie mieli tylko kilka tygodni na obserwację nietypowego ciała. Spory udział w tych obserwacjach mieli Polacy.
Wczesne doniesienia o nietypowych cechach planetoidy doprowadziły do spekulacji, że obiekt ten może być kosmicznym statkiem obcych, wysłanym do nas przez jakąś odległą cywilizację, być może nawet w celu zbadania naszego systemu gwiazdowego. Badania wykonane pod kierownictwem Matthew Knighta z Uniwersytetu Maryland, zdecydowanie potwierdzają teraz, że `Oumuamua ma naturalne pochodzenie. Zespół badawczy poinformował o swoich wnioskach na łamach czasopisma Nature Astronomy z 1 lipca 2019 roku.
Zdaniem autorów pracy nietypowa planetoida jest wciąż zagadką, ale posiada ona również cechy porównywalne z cechami wielu znanych nam, małych ciał kosmicznych. `Oumuamua ma więc na przykład kolor czerwony, podobny do barw wielu małych obiektów obserwowanych w Układzie Słonecznym. Ale pod wieloma względami różni się też od “klasycznych” asteroid. Ma na przykład silnie wydłużony kształt cygara i wiruje w przestrzeni kosmicznej w nieco nietypowy sposób. Według Knighta również jej ruch w obrębie naszego układu jest zagadkowy. Choć, jak się wydaje, blisko Słońca rych ten przyspieszał wzdłuż trajektorii ciała - co jest typową cechą komet - astronomowie nie mogli znaleźć żadnych dowodów emisji gazów z ogrzewanego wówczas jądra komety, jakie zazwyczaj powoduje takie przyspieszenie.
- Ruch `Oumuamua po prostu nie wyglądał tak jak typowy ruch w polu grawitacyjnym wzdłuż orbity parabolicznej, czego można by oczekiwać po asteroidzie - mówi Knight. - Ale obiekt ten, obser
wowany optycznie, nigdy nie wykazywał żadnych cech komety, jakich [wobec tego] moglibyśmy się spodziewać. Nie miał dostrzegalnej komy, jaka otacza aktywne komety, ani też gazowych dżetów czy warkocza.
Knight i jego współpracownicy rozważali w ramach swej nowej pracy szereg mechanizmów, dzięki którym `Oumuamua mogła uciec ze swojego układu macierzystego. Przykładowo, obiekt mógł zostać wyrzucony przez grawitację dużej, masywnej planety krążącej wokół innej gwiazdy. Zgodnie ze znaną już teorią także nasz Jowisz mógł w podobny sposób doprowadzić do pojawienia się Obłoku Oorta obecnego na rubieżach Układu Słonecznego - rozległego i masywnego pasa małych obiektów krążących za orbitami planet zewnętrznych. Niektóre z tych obiektów mogły wówczas “wyślizgnąć się” poza wpływ grawitacji Słońca i ostatecznie także stać się podróżnikami międzygwiezdnymi.
Zespół uważa przy okazji, że `Oumuamua może być zaledwie pierwszym z wielu takich gości międzygwiezdnych, które przybywają do naszego układu. Knight oczekuje na nowe dane z teleskopu LSST, który ma zacząć działać w 2022 roku. Być może dzięki nim naukowcy znajdą więcej podobnych planetoid, co potwierdzi lub obali obecne ustalenia.
Oumuamua to pozostałość obcej technologii - tak z kolei twierdzi Avi Loeb, astrofizyk i profesor z Harvardu . O tym, że Oumuamua jest pozostałością cywilizacji kosmitów, mówiło już kilku badaczy, ale Avi Loeb poświecił tematowi całą książkę. Praca zatytułowana Extraterrestrial: The First Sign of Intelligent Life" ukazała się 26 stycznia 2021, ale redaktorzy Interesting Engeneering podzielili się już jej fragmentami.
W swojej książce profesor Loeb przedstawia argumenty, które mają dowodzić, że wydłużony, podobny do wału obiekt, który przeleciał przez nasz Układ Słoneczny w 2017 roku, był czymś więcej niż kolejną kosmiczną skałą. Twierdzi, że Oumuamua była prawdopodobnie częścią nieistniejącej już obcej technologii.
Jako główny argument naukowiec przedstawia sposób poruszania się obiektu w Układzie Słonecznym. "Ekstremalna hiperboliczna trajektoria obiektu gwarantowała, że nie pozostanie on w Układzie Słonecznym", pisze autor i dodaje, że "Oumuamua wykazała niewielkie, ale stałe przyspieszenie. (...) poruszała się na tyle szybko, by uciec przez grawitację Słońca".
Przyspieszenie dziwnego obiektu to jeden z głównych przedmiotów badań naukowców, ponieważ nie są oni w stanie jednoznacznie potwierdzić, skąd się wzięło. Chociaż podobne przyspieszenie osiągają też komety, to w tym przypadku naukowcy nie znaleźli żadnych śladów "produktów ubocznych zwykle związanych z odgazowaniem, takich jak kurz lub para wodna".
Astronomowie starali się wykluczyć jedną teorię po drugiej, szukając sposobów na zrozumienie dziwacznego ruchu obiektu, jednak zdaniem profesora Loeba, żadna z nich nie dawała pełnego obrazu. Jego zdaniem, kluczem do zrozumienia jest jasność obiektu.
- Oumuamua nie był rodzajem obiektu międzygwiazdowego, jakiego się spodziewaliśmy - wyjaśnia prof. Loeb. - Na długo przed tym, zanim dowiedzieliśmy się o jego istnieniu, obiekt podróżował w naszym kierunku od strony Vegi, gwiazdy oddalonej zaledwie o 25 lat świetlnych.
W dalszym cytowanym fragmencie czytamy, że astrofizycy dostrzegli, że jakość obiektu w ciągu tej podróży gwałtownie się zmieniała - nawet dziesięciokrotnie w ciągu zaledwie 8 godzin. To z kolei pozwoliło oszacować badaczom kształt obiektu i zdaniem naukowca, wykluczyć możliwość, że jest to asteroida lub kometa.
Według Loeba jedyne rozwiązanie, jakie pozostało, to uznać, że Oumuamua jest "artefaktem zaawansowanej technologii pochodzącej z obcej cywilizacji". I chociaż naukowiec sam przyznaje, że nie ma na to twardych dowodów, to jednocześnie podkreśla, że tej teorii nie da się wykluczyć.
czytaj dalej
W cegłach Wielkiej Piramidy Cheopsa naukowcy natrafili na "anomalię termiczną". Okazuje się, że niektóre bloki mają wyższą temperaturę.
Wielka Piramida w Gizie, inaczej znana jako Piramida Cheopsa według oficjalnej nauki akademickiej została wybudowana w okresie Starego Państwa ok. 2560 lat p.n.e. Budowla miała posłużyć, jako grobowiec faraona Cheopsa, choć nie znaleziono mumii faraona. Jej całkowita wysokość przekraczała 146 m, a obecnie sięga prawie 139 m. Budowa trwała 20 lat, a na piramidę składa się ok. 2,3 mln bloków wapienia i granitu.
Ostatnie badania archeologiczne przeprowadzane z pomocą kamer termowizyjnych wywołały spore poruszenie wśród naukowców. Okazało się, że instrumenty zarejestrowały "anomalię termiczną" w kilku kamieniach na dnie Piramidy Cheopsa.
Zespół składający się z naukowców z Egiptu, Francji, Kanady i Japonii zbadał Piramidę w czasie wschodu Słońca. Obserwacje potwierdziły "istnienie kilku anomalii termicznych, które zaobserwowano podczas faz nagrzewania lub schładzania wapieni" w wyniku kontaktu ze Słońcem.
Jednak to anomalia na poziomie gruntu od wschodu wywołała największe poruszenie. Ciężko jest również badaczom jednoznacznie odpowiedzieć, co może być jej przyczyną. Możliwymi wyjaśnieniami są: zastosowanie specjalnych materiałów w czasie budowy, wewnętrzne prądy powietrza, czy istnienie ukrytych komnat. Tych ostatnich będą poszukiwać eksperci, którzy przyjechali kontynuować badania wokół Wielkiej Piramidy.
Anomalia termiczna wykryta na spodzie Wielkiej Piramidy
Naukowcy mają ogromną nadzieję, że anomalia pomoże im odnaleźć tajemną komnatę, w której znajduje się ciało Cheopsa. Wiadomo, że w Wielkiej Piramidzie znajduje się wiele sekretnych pomieszczeń, jednak do tej pory nie udało się większości z nich odnaleźć, a ich przeznaczenie również pozostaje tajemnicą.
czytaj dalej
Nowe mutacje koronawirusa są bardziej zaraźliwe niż "stare" szczepy, a ponadto zmutowały w kluczowym miejscu, w białku kolca. Czy szczepionki zadziałają? Wydaje się, że najbardziej martwić nas powinien wariant południowoafrykański.
Wariant południowoafrykański koronawirusa stwarza realne niebezpieczeństwo, że skuteczność szczepionki zostanie obniżona. Tak sugerują kolejne badania nad najnowszymi mutacjami. Wariant brytyjski nie wydaje się być aż tak niebezpieczny, ale południowoafrykański zyskał nowe właściwości dzięki specyficznemu przebudowaniu kolejności aminokwasów w białku kolca. Dzięki temu udaje mu się unikać przeciwciał neutralizujących oraz trzech klas innych ciał monoklonalnych.
Nowa linia koronawirusa, nazwana 501Y.V2 zawiera wiele mutacji w obrębie dwóch domen białka wirusa, w tym mutację E484K. Podobnie zmutował zresztą także wirus brazylijski. Naukowcy ze Szkoły Zdrowia Publicznego w Johannesburgu (RPA) zbadali zmutowanego wirusa poddając go działaniu osocza, pozyskanego od osób, które przechorowały COVID-19. W czasie choroby, w wyniku aktywności układu immunologicznego, nasze organizmy wytwarzają bowiem pewną ilość przeciwciał neutralizujących oraz różnego typu ciałek odpornościowych, które są w stanie zablokować białko kolca wirusa, zanim ten doczepi się do komórki lub go zniszczyć.
Niestety, sprawdziły się, póki co, obawy badaczy. Wariant południowoafrykański potrafi skutecznie oprzeć się przeciwciałom neutralizującym skierowanym przeciwko SARS-CoV-2. Te obserwacje wymagają jeszcze potwierdzenia. Należy sprawdzić, jak skuteczne są pozostałe mechanizmy odpowiedzi immunologicznej w przypadku tej mutacji. Wyniki prac naukowców z RPA opublikowano na serwerze bioRxiv.org, zatem jest to dopiero wstępna wersja publikacji naukowej, która nie została jeszcze oceniona i opublikowana w czasopiśmie naukowym.
- Linia 501Y.V2, która zawiera dziewięć mutacji w obrębie kolca, jest w dużej mierze odporna na przeciwciała neutralizujące powstające w wyniku zakażenia się wcześniej krążącymi liniami wirusa. To stwarza znaczne ryzyko ponownej infekcji, nawet przez osoby, które już nabyły pewną odporność - napisali autorzy.
Wariant południowoafrykański a szczepionka
Eksperci podejrzewają, że wariant południowoafrykański może zagrozić skuteczności tych szczepionek, które nastawione są na białko kolca. W dodatku są obawy, że ta linia może rozsiać się szerzej, nie tylko na południu Afryki.
Tak uważa Trevor Bedford z Fred Hutchinson Research Center w Seattle, który obawia się, że gdyby ten wariant zaczął dominować, potrzebne byłoby przeprojektowanie szczepionek i skierowanie ich na inny cel. Wielu ekspertów spodziewało się, że w końcu pojawi się mutacja, która będzie w stanie "uniknąć" szczepionki. - Ale z drugiej strony - mówi James Naismith, dyrektor brytyjskiego Rosalind Franklin Institute - szczepionki wzbudzają znacznie bardziej złożoną odpowiedź immunologiczną, niż tylko produkcja przeciwciał neutralizujących.
Źródła: MedicalXPress.com, medRxiv.org, bioRxiv.org
czytaj dalej
Wygląda na to, że w Brazylii pojawiły się aż dwa nowe warianty koronawirusa, który - jak się wydaje - zmutował w obrębie białka kolca. Na razie dostępne są tylko informacje na temat sekwencji genomu, natomiast nie wiadomo jeszcze, co te zmiany oznaczają jeśli chodzi o zakaźność, patogeniczność oraz skuteczność szczepionki czy testów diagnostycznych.
Nowe warianty koronawirusa, w tym ten odnotowany w Wielkiej Brytanii i drugi znaleziony w Republice Południowej Afryki, zdają się być bardziej zaraźliwe od pierwotnego wirusa, który zaatakował nas ponad rok temu. Nawet jeśli nie wywołują groźniejszych objawów (a wydaje się, że tak właśnie jest), to jednak przenoszą się między ludźmi znacznie szybciej, a zatem mogą zainfekować większą liczbę osób. Oznacza to w efekcie więcej ciężkich przypadków, więcej hospitalizacji i zgonów z powodu COVID-19.
6 stycznia Japonia zgłosiła WHO, że zidentyfikowała nowy wariant wirusa u osób przybywających z Brazylii. Jeszcze inny wariant koronawirusa znaleziono w tym samym czasie w Brazylii (w Manaus). Trwają intensywne prace badawcze mające sprawdzić, jakie nowe cechy zyskał zmutowany koronawirus i czy jest bardziej niebezpieczny, niż obecnie dominujący wariant.
Koronawirus stale mutuje (jak zresztą każdy inny drobnoustrój), ale nie każda zmiana wychodzi mu na dobre i nie każda jest znacząca. Zwykle mutacje oznaczają niewielkie zmiany w budowie wirusa w gruncie rzeczy dość neutralne dla człowieka. Jednak od czasu do czasu jakaś mutacja zyskuje przewagę i zaczyna wypierać dotychczasowy wariant. Dzieje się tak szczególnie często w populacjach o wysokim wskaźniku zakażeń. Tam koronawirus ma "duże pole do popisu".
Brazylia do tej pory zgłosiła niemal 8,5 mln infekcji i 209 837 zgonów w wyniku COVID-19 (stan na 18.01.). Pod względem liczby śmiertelnych ofiar koronawirusa znajduje się na drugim miejscu na świecie, zaraz po Stanach Zjednoczonych.
- Im bardziej wirus się rozprzestrzenia, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się i utrwalenia zmian w jego budowie - mówi szef WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus potwierdzając podczas konferencji prasowej, że organizacja otrzymała od Japonii ostrzeżenie o nowym wariancie.
- Wykryte mutacje mogą wskazywać na ciągłą adaptację SARS-CoV-2 do ludzkiego gospodarza - tłumaczą eksperci.
Co wiadomo do tej pory o brazylijskim wariancie wirusa?
Zaczęło się 6 stycznia br. od informacji udostępnionej przez japoński Narodowy Instytut Chorób Zakaźnych (NIID - National Institute of Infectious Diseases). Japończycy donieśli, że wykryli nieznany wcześniej wariant koronawirusa u czterech osób, które niedawno powróciły z podróży po brazylijskim stanie Amazonas. Według dostępnych informacji jeden z zakażonych, czterdziestoletni mężczyzna, początkowo przechodzący infekcję bezobjawowo, musiał w końcu być hospitalizowany z powodu problemów z oddychaniem. Trzydziestoletnia kobieta odczuwała ból gardła i głowy. Młody mężczyzna, mający nie więcej niż 19 lat, cierpiał z powodu gorączki, natomiast zakażona nowym wariantem dziesięcioletnia dziewczynka nie miała żadnych objawów.
Japończycy zaliczyli nowy "brazylijski" wariant koronawirusa do szczepu B.1.1.248. Znaleźli w nim aż 12 mutacji w obrębie białka kolca. Nie wiadomo jeszcze, jak zaraźliwy jest brazylijski wariant wirusa, ani jak zareaguje na szczepionki. Zidentyfikowano w nim między innymi mutację określaną skrótem N501Y. Ta mutacja znaleziona została już wcześniej w innych odmianach wirusa i wiązała się z większą zdolnością do przenoszenia się patogenu między ludźmi. Druga niepokojąca zmiana w białku kolca, określana jako E484K, ma natomiast powodować, że wirus "wymyka się" przeciwciałom monoklonalnym, neutralizującym SARS-CoV-2.
Tego samego dnia już w samej Brazylii zgłoszono kolejny wariant koronawirusa z tej samej grupy (B.1.1.248), który nie jest identyczny z tym znalezionym w Japonii (ten wariant zmutował w obrębie białka kolca - E484K).
Wielka Brytania prewencyjnie zakazała lotów z Ameryki Południowej oraz Portugalii i Zielonego Przylądka. Włosi wstrzymali loty z Brazylii.
Jest pewne ryzyko, że wariant "brazylijski" wirusa może być "mniej wrażliwy" na szczepionkę. Główny doradca naukowy Wielkiej Brytanii Patrick Vallance stwierdził w wywiadzie dla ITV, że w przypadku tego wariantu istnieje nieco większe ryzyko, jeśli chodzi o skuteczność szczepionki - podaje serwis CNBC. Inni eksperci uważają, że jest jeszcze za wcześnie na takie spekulacje. Musimy czekać na wyniki badań.
Jak podaje "The New York Times", mimo blokady, nowy wariant przedostał się już z Brazylii do Wielkiej Brytanii. Do soboty zgłoszono tam osiem przypadków.
Źródła: CNBC, New York Times, NIID, gazeta.pl
czytaj dalej
Dzięki ustawie o wolności informacji (Freedom of Information Act - FOIA), dokumenty CIA dotyczące niezidentyfikowanych obiektów latających (UFO) są od teraz dostępne dla wszystkich. Obecnie można je pobrać ze strony Black Vault.
CIA udostępnia „kompletne archiwum” doniesień o UFO. Każdy może je bezpłatnie pobrać.
https://www.theblackvault.com/casefiles/
CIA przekazało serwisowi The Black Vault ogromne archiwum, liczące łącznie 2780 stron, poświęcone zjawiskom i obserwacjom UFO. To bezprecedensowa decyzja, bowiem dostęp do wcześniej tajnych dokumentów zyskali teraz wszyscy zainteresowani z całego świata. Czy zapisy mogą kryć tajemnicę obcego życia?
CIA twierdzi, że udostępnione dokumenty to „kompletne archiwum” dotyczące niezidentyfikowanych obiektów latających, jakie posiada agencja. Odtajnione pliki zawierają setki dotychczas ściśle tajnych zapisów sprzed ponad pół wieku. To bezprecedensowe i fascynujące „uwolnienie” danych jest wynikiem długotrwałych wysiłków dziennikarzy śledczych z The Black Vault.
Według założyciela strony, Johna Greenewalda Jr., The Black Vault od 1996 r. walczy o ujawnienie zapisów dotyczących UFO (obecnie mówi się o niezidentyfikowanych zjawiskach powietrznych, czyli UAP - Unidentified Aerial Phenomena), które zaczęły pojawiać się w latach 80. Black Vault domagał się ujawnienia dokumentów przed sądem w związku z ustawą o wolności informacji.
Dzisiejsza publikacja jest pierwszym przypadkiem, gdy - rzekomo kompletne - archiwum CIA zostało udostępnione publicznie. Ujawnienie dokumentów stało się możliwe po tym, jak The Black Vault nabyło od CIA płytę CD zawierającą dane. Agencja wywiadowcza twierdzi, że jest to cały zbiór zapisów dotyczących UFO. Część dokumentów była znana opinii publicznej już wcześniej, ale wiele informacji nigdy wcześniej nie ujawniano.
W archiwum można znaleźć setki zapisów z połowy XX wieku. Portal Science Alert podkreśla, że nie wszystkie informacje zawarte w dokumentach są czytelne. Częściowo ze względu na słabą jakość skanów i kopii, częściowo przez nieczytelny charakter pisma czy skreślenia.
Greenewald zwraca uwagę, że choć archiwum jest rzeczywiście obszerne, nie ma sposobu na zweryfikowanie zapewnień CIA co do jego kompletności. Niewykluczone, że rząd USA nadal przechowuje tajne rejestry UFO / UAP, o których jeszcze nie wiemy. 2780-stronicowa kolekcja dostępna teraz na stronie The Black Vault stanowi znaczące zwycięstwo w zakresie wolności informacji i kamień milowy dla poszukiwaczy UFO – podkreśla Greenwald.
Ci, którzy już przyjrzeli się archiwum, przyznają, że poszukiwacze informacji o „obcych formach życia” czy kosmitach przetrzymywanych w laboratoriach będą rozczarowani. UFO lub UAP to zagadnienia odzwierciedlające udokumentowane opisy incydentów związanych z obiektami lub zjawiskami, których nie można łatwo zidentyfikować ani w wyjaśnić. Nie są one dowodem na istnienie istot pozaziemskich.
Setki nowo ujawnionych raportów dostarczają informacji na temat fascynujących odczytów dziwnych i niewytłumaczalnych epizodów i wnoszą ogromny wkład w historyczne zapisy dotyczące obserwacji UFO i tego, jak są traktowane przez agencje wywiadowcze.
Na kilka dni przed ujawnieniem archiwum CIA Chris Impey, profesor astronomii na Uniwersytecie Arizony, przyznał, że choć wierzy w istnienie pozaziemskiej cywilizacji, to ujawniane przez rządowe agencje materiały dotyczące UFO nie są – jego zdaniem – potwierdzeniem obecności „obcych”.
– Gdyby inteligentni kosmici odwiedzili Ziemię, byłoby to jedno z najgłębszych wydarzeń w historii ludzkości – napisał prof. Impey w obszernym eseju na łamach The Conversation.
Astronom i znany autor książek o poszukiwaniu pozaziemskiego życia, przywołał badania pokazujące, że prawie połowa Amerykanów uważa, że kosmici odwiedzili Ziemię (w starożytności lub niedawno), a odsetek ten stale rośnie. Nic dziwnego, że tak chętnie upatrujemy dowodów na ich obecność w tym, co niewyjaśnione.
– Naukowcy odrzucają te przekonania jako nie reprezentujące rzeczywistych zjawisk fizycznych. Nie zaprzeczają istnieniu inteligentnych kosmitów. Ale postawili wysoko poprzeczkę, aby udowodnić, że odwiedzały nas stworzenia z innego systemu gwiezdnego – dodaje.
– Większość UFO ma przyziemne wyjaśnienia. Ponad połowę można przypisać meteorom, kulom ognia i planecie Wenus. Takie jasne obiekty są znane astronomom, ale często nie są rozpoznawane przez publiczność. Doniesienia o wizytach UFO w niewytłumaczalny sposób osiągnęły szczyt około sześć lat temu – pisze profesor.
Co ciekawe zauważa, że większość „świadków UFO” to spacerowicze i palacze, którzy najczęściej bywają na zewnątrz. A najwięcej obserwacji dokonuje się w piątki, gdy „wiele osób odpoczywa przy drinku”.
Prof. Impey podkreśla, że choć UFO najpewniej nie ma nic wspólnego z odwiedzającymi nas kosmitami, to racjonalne wytłumaczenie tych zjawisk też nie oznacza, że jesteśmy sami we Wszechświecie.
– Astronomowie odkryli ponad 4000 egzoplanet, czyli planet krążących wokół innych gwiazd, a liczba ta podwaja się co dwa lata. Niektóre z tych egzoplanet są uważane za nadające się do zamieszkania, ponieważ znajdują się blisko masy Ziemi i w odpowiedniej odległości od swoich gwiazd, aby na ich powierzchniach znajdowała się woda. Ekstrapolacja prowadzi do projekcji 300 milionów światów nadających się do zamieszkania w naszej galaktyce – wylicza astronom.
– Brak dowodów na istnienie inteligentnych kosmitów nazywa się Paradoksem Fermiego. Nawet jeśli inteligentni kosmici istnieją, istnieje wiele powodów, dla których mogliśmy ich nie znaleźć, a oni mogli nas nie znaleźć. (…) Naukowcy nie odrzucają idei kosmitów. Jednak dotychczasowe dowody nie przekonują ich, ponieważ są one niewiarygodne lub istnieje tak wiele innych, bardziej przyziemnych wyjaśnień – podkreśla prof. Impey.
czytaj dalej
Już wkrótce do USA będzie można się dostać tylko z wynikiem testu na koronawirusa. Amerykańskie Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) zatwierdziły we wtorek wymóg przedstawienia testu z wynikiem negatywnym na obecność koronawirusa przez prawie wszystkich pasażerów linii lotniczych przybywających do USA. Zasada będzie obowiązywać od 26 stycznia.
Ostatnie dni w USA pokazują, że spełniają się najczarniejsze scenariusze. W Stanach Zjednoczonych łącznie wykryto ponad 23 miliony przypadków koronawirusa, spośród ponad 92 milionów na całym świecie. Zmarło ponad 390 tysięcy osób.
Według danych Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa minionej doby w USA z powodu COVID-19 zmarło 4 470 osób. Do tej pory dobowa liczba zgonów nie przekraczała czterech tysięcy. Odnotowano 235 tysięcy nowych przypadków zakażenia koronawirusem.
Reporterka CNN rozpłakała się na wizji podczas informowania o ofiarach COVID. "Przepraszam..."
Dziennikarka CNN relacjonowała ciężką sytuację związaną z epidemią COVID-19 w Stanach Zjednoczonych. W pewnym momencie rozpłakała się na wizji, informując o przeciążonych szpitalach i rekordzie zgonów.
- To naprawdę trudne do zniesienia (...) Przepraszam... - powiedziała.
Reporterka CNN rozpłakała się na wizji. "Przepraszam"
Sara Sidner, dziennikarka CNN, przekazywała informacje na temat sytuacji związanej z koronawirusem, rekordu zgonów i przeciążonych szpitali. Przeprowadzała m.in. wywiad z kobietą, która w ciągu 11 dni straciła chorujących na COVID-19 bliskich - matkę i ojczyma - i musiała zorganizować pogrzeb swojej matki na parkingu. - Jeśli naprawdę kochasz swoich bliskich, nie pozwól, abyś to był ty. Zachowuj środki ostrożności - powiedziała dziennikarka.
W pewnym momencie Sidner rozpłakała się na wizji.
To już dziesiąty szpital, w którym byłam. I gdy widzę te wszystkie rodziny, które będą musiały już zawsze żyć z tym, co się stało, z tym ogromnym bólem w sercu... To jest naprawdę trudne do zniesienia - powiedziała, parokrotnie przerywając swoją wypowiedź.
- Przepraszam, staram się to jakoś przezwyciężyć... - dodała.
- Nie przepraszaj, nie ma takiej potrzeby. To jest zbiorowa trauma, wszyscy to przeżywamy. Saro, dziękuję za to, ile serca wkładasz w swoje reportaże każdego dnia - odpowiedziała jej prowadząca program, Alisyn Camerota.
- Te rodziny nie powinny przez to przechodzić, żadna rodzina nie powinna - zakończyła swoją relację Sara Sidner.
czytaj dalej
Koronawirus zdaje się działać inaczej niż większość atakujących nas wirusów układu oddechowego. Naukowcy z Uniwersytetu Południowej Kalifornii (USC Leonard Davis School of Gerontology) uważają, że SARS-CoV-2 jest w stanie zahamować odpowiedź immunologiczną organizmu, ponieważ blokuje jedną z pierwszych linii obrony w komórce, a mianowicie mitochondria.
Mitochondria to centra energetyczne komórki, czyli miejsca, gdzie produkowana jest energia w procesie oddychania tlenowego, gromadzona potem w postaci wysokoenergetycznych wiązań ATP (adenozynotrifosforan). Mitochondria są to, mówiąc językiem biologii, organelle półautonomiczne, czyli takie, które posiadają własne DNA i rybosomy, dzięki czemu same syntetyzują białka niezbędne do swojego funkcjonowania.
W nowych badaniach prześledzono sposób w jaki nowy koronawirus wpływa na geny mitochondrialne w porównaniu z innymi wirusami oddechowymi. Naukowcy z USC uważają, że ich odkrycie wyjaśnia częściowo, dlaczego starsze osoby oraz ludzie z zaburzeniami metabolicznymi ostrzej reagują na COVID-19.
- Jeśli masz już dysfunkcję mitochondrialną i metaboliczną, możesz w rezultacie mieć słabą pierwszą linię obrony przed COVID-19 - wyjaśnia jeden ze współautorów badania Pinchas Cohen, profesor gerontologii, medycyny i nauk biologicznych.
Jak koronawirus wycisza wrodzoną reakcję zapalną organizmu
Naukowcy sugerują, że koronawirus wycisza odpowiedź immunologiczną poprzez odciągnięcie genów mitochondrialnych od ich normalnej funkcji. - Przyjrzeliśmy się w jaki sposób wirus celuje w mitochondria, organelle komórkowe, które są kluczową częścią wrodzonego układu odpornościowego i centrum produkcji energii - mówi Brendan Miller, jeden z członków zespołu badawczego.
Zespół przeanalizował ogromne ilości informacji, jakie pojawiły się od początku pandemii, porównał także dane uzyskane w wyniku sekwencjonowania RNA, dotyczące interakcji pomiędzy mitochondrium a SARS-CoV-2 z interakcjami, jakie zachodzą pomiędzy mitochondrium a innymi wirusami (syncytialny wirus oddechowy, wirus grypy sezonowej typu A, wirus paragrypy).
W efekcie naukowcy doszli do wniosku, że nowy koronawirus wycisza komórkową odpowiedź ochronną organizmu na trzy różne sposoby. Wydaje się, że przede wszystkim zmniejsza poziom grupy białek mitochondrialnych (tzw. complex one), które są kodowane przez jądrowe DNA. W efekcie dochodzi w komórce do zahamowania produkcji metabolicznej i reaktywnych form tlenu. W sytuacji, gdy wszystko działa prawidłowo, w odpowiedzi na atak wirusa rozwija się reakcja zapalna, która prowadzi do jego unicestwienia. Koronawirus zdaje się wyłączać ten mechanizm.
- Koronawirus przeprogramowuje komórkę tak, aby ta nie wytwarzała pewnych białek (complex one). To może w efekcie być jeden ze sposobów pomagających mu w replikacji - mówi dr Miller, podkreślając jednocześnie, że ta hipoteza wymaga jeszcze sprawdzenia.
Zauważono jednocześnie, że koronawirus nie zmienia poziomu białka informacyjnego (mRNA MAVS). Ekspresja tego białka zwykle informuje komórkę, że doszło do ataku wirusa, teraz jednak komórka nie dostaje żadnego impulsu, a więc nie włącza sygnału alarmowego.
Ponadto badacze zauważają, że w obliczu ataku ze strony SARS-CoV-2 geny, znajdujące się w mitochondrium, które są odpowiedzialne za wytwarzanie energii pomocnej przy zwalczaniu wirusa, nie włączają się odpowiednio szybko.
Źródła: Nature Scientific Reports, MedicalXPress.com, gazeta.pl
czytaj dalej
Pogarszająca się sytuacja epidemiczna w Los Angeles jest powodem, dla którego lokalne władze wydają coraz bardziej radykalne zalecenia. Według dr Barbary Ferrer, dyrektor Departamentu Zdrowia Publicznego w celu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się koronawirusa wśród członków rodzin, mieszkańcy powinni nosić maseczki w domu.
Władze Los Angeles z coraz większym strachem obserwują statystyki dotyczące nowych zakażeń i zgonów spowodowanych przez COVID-19. Opisując obecną sytuację, przedstawiciele władzy określają obecny okres jako "największą katastrofę", jakiej miasto doświadcza od dziesięcioleci.
USA. Szpitale w kościelnych salach gimnastycznych
Cytowana przez CNN dr Barbara Ferrer wydała kolejne w ostatnich tygodniach zalecenia dla mieszkańców.
- Obecnie, ponieważ wirus jest tak rozprzestrzeniony, rekomendujemy, by ludzie zakrywali twarz w czasie, gdy są w domu. To będzie dodatkowa warstwa ochronna w czasie, gdy mierzymy się z tą falą epidemii - powiedziała.
W podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele poszczególnych placówek medycznych w Los Angeles. - Szpitale ogłaszają wewnętrzne katastrofy. Trzeba otwierać kościelne sale gimnastyczne, które służą jako jednostki szpitalne - dodała Ferrer.
USA. Dramatyczne statystyki zakażeń w Los Angeles
W poniedziałek w samym Los Angeles potwierdzono 12 617 kolejnych zakażeń koronawirusem, a także 137 zgonów. Od początku epidemii w hrabstwie pozytywny wynik testu uzyskało 932 697 pacjentów, a 12 387 z nich zmarło. W ciągu ostatnich siedmiu dni z kolei w Los Angeles odnotowano ponad 1000 zgonów.
We wszystkich szpitalach na terenie hrabstwa przebywa obecnie ponad osiem tysięcy osób chorych na COVID-19. Dostępnych z kolei jest tylko 650 łóżek i 46 łóżek na oddziałach intensywnej terapii. Co gorsza, w placówkach medycznych zaczyna brakować tlenu dla zakażonych.
źródło: BBC, CNN, Agencja Reuters
czytaj dalej
Zbadano mózgi pacjentów zmarłych na COVID-19. Połowa doznała uszkodzeń z powodu wirusa. COVID-19 najczęściej uszkadza układ oddechowy pacjenta. Jednak jest coraz więcej dowodów na to, że koronawirus powoduje poważne i trwałe szkody w mózgu. Badanie przeprowadzone przez amerykański National Institute of Health wykazało, że nawet połowa chorych na COVID-19 może w następstwie mieć zaburzenia neurologiczne.
Naukowcy zbadali mózgi 19 pacjentów zmarłych na COVID-19. Zmarli byli w wieku od 5 do 73 lat, wielu z nich miało schorzenia współistniejące. U połowy stwierdzono uszkodzenia mózgu, polegające m.in. na pękaniu naczyń krwionośnych i krwawieniu
Medycy nie są jednak pewni, czy wirus bezpośrednio uszkadza mózg, czy zmiany są efektem reakcji obronnej
COVID-19 powoduje poważne uszkodzenia w mózgu
COVID-19 najczęściej atakuje układ oddechowy, ma niekorzystny wpływ na serce i przewód pokarmowy, zaburza też krzepliwość krwi. Podczas sekcji zwłok, naukowcy odkrywają także coraz więcej przypadków poważnego uszkodzenia mózgu. O tym, że mózg jest narażony na działanie koronawirusa świadczy też wiele objawów neurologicznych u chorych, takich, jak bóle i zawroty głowy, utrata pamięci, halucynacje czy udar.
Ostatnie badania wykazały, że nawet 50 procent osób hospitalizowanych z powodu COVID-19 może mieć objawy neurologiczne.
Naukowcy z National Institute of Health przeprowadzili badania mózgu 19 zmarłych pacjentów. Pacjenci byli w wieku od 5 do 73 lat, wielu z nich miało schorzenia współistniejące, jak cukrzyca czy choroby układu krążenia. W 10 przypadkach stwierdzono uszkodzenia mózgu.
- Byliśmy całkowicie zaskoczeni. Wcześniej sądziliśmy, że uszkodzenia mózgu są spowodowane brakiem tlenu. Potem odkryliśmy wieloogniskowe obszary uszkodzeń, które są zazwyczaj związane z udarami i chorobami neurodegeneracyjnymi - powiedział dr Avindra Nath z NIH.
COVID-19 a reakcja obronna mózgu
Za pomocą rezonansu magnetycznego zespół zbadał mózg 10 pacjentów z nieprawidłowościami. Badanie ujawniło hiperintensywność - jasne plamy na obrazie mózgu - w której mikroskopia fluorescencyjna wykazała zwiększoną obecność fibrynogenu.
U wielu przebadanych pacjentów te plamy były otoczone przez limfocyty T i mikroglej, czyli komórki odpowiadające w mózgu za reakcję immunologiczną, naukowcy zauważyli też ciemne obszary wcześniejszego krwawienia.
- Popękały naczynia krwionośne w mózgu - powiedział Nath. Liczne niewielkie krwawienia do mózgu to uszkodzenia związane ze stanem zapalnym tego organu.
- Do tej pory trudno jednoznacznie stwierdzić, że uszkodzenia mózgu są spowodowane bezpośrednio działaniem wirusa SARS-CoV-2 - powiedział Nath. Jego zdaniem zmiany mogą być wywołane reakcją zapalną organizmu na wirusa. Ze względu na małą liczbę przebadanych przypadków trudno jeszcze na jednoznaczne wnioski. Niemniej ich odkrycia są zgodne z testami EEG, które ujawniły encefalopatię u pacjentów z COVID-19 - zaburzenia w aktywności mózgu, wskazujące na obrzęk i stan zapalny.
czytaj dalej
Prezydent USA rozważa ułaskawienie samego siebie przed opuszczeniem urzędu - mówią źródła ABC News. Wcześniej taką informację podał "The New York Times". Trump miał rozmawiać o tym ze swoimi doradcami.
Jak podaje ABC News, powołując się na swoje źródła, Trump miał rozmawiać o swoim ułaskawieniu ze swoimi doradcami w ostatnich tygodniach. Nie wiadomo, czy takie rozmowy miały miejsce od czasu szturmu na Kapitol zwolenników Trumpa.
Jaka przyszłość czeka Donalda Trumpa po zamieszkach w Waszyngtonie?
Po zamieszkach doradca Trumpa, Pat Cipollone, poinformował prezydenta, że może stanąć w obliczu zagrożenia prawnego za zachęcanie swoich zwolenników do szturmu na budynek Kapitolu - informuje ABC News, powołując się na źródła obecne podczas rozmowy.
W środę, gdy Kongres zatwierdzał wybór Joego Bidena na prezydenta USA, Trump wezwał do bojkotowania wyniku wyborów i zorganizował spotkanie ze swoimi sympatykami w stolicy. Podczas swojego wystąpienia ponownie mówił o sfałszowanych wyborach i milionach głosów oddanych na niego. - Demokraci ukradli te wybory, a ja jestem najlepszym prezydentem w historii USA - zapewniał prezydent. Zwolennicy prezydenta Donalda Trumpa zareagowali na jego wezwanie i sprzeciwiając się działaniom Kongresu, postanowili udać się pod jego siedzibę - Kapitol. Następnie wdarli się do środka, przerywając pracę Kongresu. W wyniku zamieszek zginęły cztery osoby.
Zachowanie Trumpa potępili byli prezydenci USA, Demokraci i wielu Republikanów, uznając, że to jego słowa spowodowały szturm na Kapitol i jest on odpowiedzialny za to, co się wydarzyło.
Źródło: Media
Dzień Pierwszy.
Dzień 1448.
czytaj dalej
'Z tej choroby się nie wychodzi' - coraz częściej powtarzają lekarze. Ludzie, którzy nawet bezobjawowo przeszli Covid-19 zaczynają mieć kłopoty z sercem, nerkami, płucami, a także dopada ich chroniczne zmęczenie, które uniemożliwia normalne życie. Nazwane jest to "długim covidem".
"Długi COVID" nadal pozostaje pewną zagadką dla lekarzy. Dlaczego jedni przechodzą koronawirusowe zakażenie bez większych problemów, a inni nie mogą się otrząsnąć z choroby przez długie tygodnie? Naukowcy szukają odpowiedzi.
Kto jest zagrożony "długim COVID"?
Objawy "długiego COVID" to najczęściej duszności, nadmierne zmęczenie, bóle głowy oraz utrata węchu i smaku, które odczuwane są jeszcze długo po zwalczeniu samej infekcji. Naukowcy starają się dociec, jakie są tego przyczyny i kto znajduje się w grupie ryzyka.
Przekrojowe badanie na temat długo utrzymujących się objawów u osób, które były hospitalizowane z powodu COVID-19 pokazało, że 53 procent cierpiało z powodu duszności jeszcze przez jeden do dwóch miesięcy po wyjściu ze szpitala, u 34 procent utrzymywał się uciążliwy kaszel, a 69 procent czuło nadmierne zmęczenie (badana grupa liczyła 384 osoby). Analizę wykonali naukowcy z University College London i Hospitals NHS Foudation Trust.
Kolejne badania na temat długotrwałego COVID wykorzystują dane z aplikacji COVID Symptom Study.
- Analiza danych udostępnionych przez użytkowników aplikacji pokazała, że aż 13 procent osób po przejściu COVID-19 nadal odczuwało nieprzyjemne objawy infekcji przez ponad 28 dni, a 4 procent czuło się nie najlepiej nawet po upływie 56 dni - pisze na łamach czasopisma "The Conversation" Frances Williams, profesor epidemiologii genomowej w King's College London.
Najbardziej narażone na długotrwały COVID wydają się być osoby, które miały więcej niż pięć objawów zakażenia i cięższy początek choroby. Ponadto na utrzymujące się tygodniami nieprzyjemne symptomy skarżą się częściej osoby starsze oraz kobiety. Czynnikiem ryzyka jest także otyłość.
- Ale "długi COVID" może dotknąć każdego, nawet młodą i ogólnie zdrową osobę, przechodzącą infekcję łagodnie lub umiarkowanie łagodnie - zauważa prof. Williams. Badaczka przywołuje tutaj badanie, które zostało już opublikowane w serwisie medRXiv.org (jednak jeszcze nie jest zrecenzowane), które sugeruje, że koronawirus może mieć długotrwały wpływ na nasze narządy wewnętrzne. Badaniami objęto 200 osób które przeszły COVID-19.
Okazało się, że aż 33 procent z nich po wyleczeniu się z infekcji miało lekko uszkodzone serce, 33 procent wyszło z COVID-19 ze zmianami w płucach, a 12 procent cierpiało potem z powodu złej pracy nerek. U co czwartego badanego znaleziono uszkodzenia nie w jednym, a w kilku narządach. Co ważne, zauważone zmiany w organach wewnętrznych nie zawsze były powiązane z chorobami współistniejącymi, takimi jak cukrzyca typu 2 i choroba niedokrwienna serca. Średni wiek badanych wyniósł 44 lata. W większości pacjenci mieli niezbyt uciążliwe objawy (tylko 18 procent osób z badanej grupy było hospitalizowanych). Naukowcy wysnuli z tego wniosek, że nawet przy łagodnym przebiegu COVID-19 infekcja może pozostawić długotrwałe ślady w narządach wewnętrznych.
"Długi COVID" częściej dopada kobiety?
- Utrzymujące się zmęczenie po zakażeniu się SARS-CoV-2 jest powszechne i niezależne od ciężkości choroby - piszą autorzy badań prowadzonych na Uniwersytecie Sassari we Włoszech, opublikowanych w czasopiśmie PLOS One.
Jak zauważyli włoscy badacze najbardziej zagrożone długotrwałym COVID wydają się być kobiety oraz osoby chorujące wcześniej na depresję i zaburzenia lękowe.
Podczas gdy mężczyźni są bardziej narażeni na ciężki przebieg choroby, kobiety wydają się być częściej ofiarami długotrwałego COVID, co może odzwierciedlać ich inny lub zmieniający się stan hormonalny
- pisze prof. Williams.
Badaczka uważa, że może to być powiązane z obecnością receptorów ACE2 (tych, które wykorzystuje koronawirus do ataku na komórki) nie tylko w drogach oddechowych, ale także w narządach odpowiedzialnych za produkcję hormonów, a więc w tarczycy, nadnerczach i jajnikach.
- Niektóre objawy długotrwałego COVID pokrywają się z objawami menopauzy - pisze autorka artykułu - a podawanie leków, używanych zazwyczaj do zwalczania objawów klimakterium, może okazać się pomocne przy "długim COVID". Wnioski o rozpoczęcie takich badań zostały już złożone i badaczka ma nadzieję, że wkrótce się rozpoczną. Dopiero wtedy dowiemy się, czy hipoteza wiążąca "długi COVID" z nierównowagą hormonalną ma rację bytu.
Ekspertka jest przekonana, że długotrwałe objawy po COVID-19 są na tyle powszechne, że badanie przyczyn i sposobów leczenia będzie prawdopodobnie konieczne jeszcze przez wiele miesięcy, nawet gdy pandemia dobiegnie końca.
Źródła: ScienceAlert.com, The Conversation, PLOS One, medRXiv.org, BMJ Journals
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie