Dziś jest:
Piątek, 5 grudnia 2025
Życie niemal na pewno ma sens.
/A. Einstein/
Wyślij do nas wiadomość - kliknij, aby rozwinąć formularz
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie.
Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej 
Tajemnicza choroba dzieci. Naukowcy z Włoch powiązali ją z koronawirusem. Po Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii nowe przypadki schorzenia występującego u dzieci stwierdzono także we Włoszech. Choroba Kawasakiego, wywołująca wielonarządowy stan zapalny, zdiagnozowana została już u kilkunastu dzieci w tym kraju.
Jak podaje "The Guardian", tajemnicza choroba dzieci pojawiła się w Stanach Zjednoczonych, a później w Wielkiej Brytanii - w tych krajach diagnozuje się najwięcej przypadków zakażeń koronawirsem. Lekarze zaczęli obserwować u najmłodszych pacjentów objawy choroby zapalnej zwanej chorobą Kawasakiego. U niektórych dzieci, tak jak we Włoszech, potwierdzono, że choroba Kawasakiego może mieć związek z epidemią SARS-CoV-2.
Włochy. Według lekarzy choroba Kawasakiego jest powiązana z epidemią koronawirusa
W Wielkiej Brytanii na "wielonarządowy stan zapalny" leczonych jest od 75 do 100 dzieci w całym kraju. We wtorek lekarze szpitala dziecięcego Evelina London poinformowali o śmierci 14-letniego chłopca, który wykazywał objawy tajemniczej choroby. "The Lancet" informuje z kolei, że nowe schorzenie wśród dzieci diagnozowane jest także we Włoszech.
"W ubiegłym miesiącu stwierdziliśmy 30-krotnie większą częstotliwość występowania choroby Kawasakiego. Dzieci diagnozowano po rozpoczęciu epidemii SARS-CoV-2. Pacjenci wykazywali oznaki odpowiedzi immunologicznej na wirusa. Epidemia koronawirusa mogła być związana ze zwiększeniem częstości zapadania dzieci na rzadką chorobę Kawasakiego. Podobne schorzenia mogą pojawić się też w innych krajach dotkniętych epidemią" - napisano w interpretacji badań opublikowanych w "The Lancet".
Badacze zajmowali się przypadkami dzieci z prowincji Bergamo ze zdiagnozowaną chorobą Kawasakiego. Naukowcy przeanalizowali wyniki pacjentów, którzy zachorowali od 2015 do 20 kwietnia 2020 roku. Pierwszą grupą były dzieci, u których stwierdzono chorobę w ciągu pięciu lat od wybuchu epidemii koronawirusa. Druga grupa objęła pacjentów już po tym czasie.
Od wybuchu epidemii we Włoszech liczba dzieci z chorobą Kawasakiego wzrosła z 0,3 do 10 miesięcznie
Według danych włoskich lekarzy, przed epidemią koronawirusa choroba Kawasakiego diagnozowana była statystycznie u 0,3 dziecka miesięcznie. Od marca do kwietnia 2020 roku liczba ta wzrosła do 10 miesięcznie. U 10 z 12 dzieci z tej drugiej grupy stwierdzono też obecność przeciwciał przeciwko koronawirusowi. - Nasze badania dostarczają pierwszych wyraźnych dowodów na związek między zakażeniem SARS-CoV-2 a pojawiającym się stanem zapalnym u dzieci. Mamy nadzieję, że te wyniki pomogą lekarzom na całym świecie. Nie mam wątpliwości, że choroba Kawasakiego u tych pacjentów spowodowana została przez infekcję wywołaną przez SARS-Cov-2 - powiedział doktror Lorenzo Antiga.
- Z naszego doświadczenia wynika, że tylko niewielki odsetek dzieci zakażonych koronawirusem rozwija objawy stanu zapalnego (1 na 1000 przypadków). Jednak ważne jest to, by zrozumieć konsekwencje, jakie może nieść ze sobą koronawirus u dzieci. Jest to ważne zwłaszcza teraz, kiedy kraje na całym świecie zmieniają decyzje o obostrzeniach - powiedziała dr Annalisa Gervasoni.
źródło: gazeta.pl, CNN, BBC
czytaj dalej 
Mniejsze zapotrzebowanie na paliwa kopalne w Indiach spowodowane koronawirusem SARS-CoV-2 zmniejszyło zużycie energii elektrycznej. W kraju coraz częściej wykorzystuje się także odnawialne źródła energii, ze względu na ich niższe koszty eksploatacji. Te czynniki sprawiły, że po raz pierwszy od prawie 40 lat w Indiach spadła emisja dwutlenku węgla do atmosfery.
Emisja dwutlenku węgla w Indiach zmniejszyła się po raz pierwszy od 40 lat. Jak informują autorzy serwisu Carbon Brief, w marcu emisja dwutlenku węgla spadła o 15 procent, a w kwietniu prawdopodobnie o kolejnych 30 procent.
Redukcja emisji jest tak drastyczna, ponieważ ograniczono działalność elektrowni węglowych. Jak wynika z danych lokalnej sieci, w marcu produkcja spadła tam o 15 procent, a w trzech pierwszych tygodniach kwietnia o 31 procent. Jednak jeszcze przed wydaniem obostrzeń spowodowanych koronawirusem, w Indiach słabło zapotrzebowanie na węgiel.
W roku fiskalnym kończącym się w marcu 2020 roku dostawy węgla spadły o około dwa procent, co stanowi niewielki, ale znaczący spadek, podczas gdy trend produkcji energii cieplnej o rośnie o 7,5 procent rocznie w porównaniu z poprzednią dekadą.
Spadek wzrostu popytu odnotowuje się także w przypadku ropy naftowej. Jej zużycie spadło w marcu 2020 roku o 18 procent względem roku poprzedniego.
Tymczasem dostawy energii ze źródeł odnawialnych wzrosły w ciągu roku i wzrosty te utrzymują się także podczas pandemii COVID-19. Odporność sektora energii odnawialnej nie dotyczy jednak jedynie Indii.
Według danych opublikowanych pod koniec kwietnia przez Międzynarodową Agencję Energetyczną (IEA), w pierwszym kwartale roku zużycie węgla na świecie spadło o 8 procent. Natomiast w przypadku zapotrzebowania na energię wiatrową i słoneczną odnotowano lekki wzrost na całym świecie.
Z powodu kryzysu wywołanego koronawirusem pojawiły się spore problemy w indyjskim sektorze węglowym. Rząd oszacował, że potrzebny pakiet pomocowy może sięgnąć około 900 milionów rupii (50 milionów złotych). Jednak jednocześnie zaznaczono, że dalej wspierane będą programy energii odnawialnej.
Na korzyść środowiska może działać fakt, że energia słoneczna może kosztować zaledwie 2,55 rupii za kilowatogodzinę, podczas gdy średni koszt energii elektrycznej wytwarzanej z węgla wynosi 3,38 rupii za godzinę.
Inwestowanie w odnawialne źródła energii jest również zgodne z krajowym krajowym programem czystego powietrza, uruchomionym w 2019 roku.
Ekolodzy mają nadzieję, że czyste powietrze i niebo niebo, którymi cieszą się Hindusi od czasu zamknięcia elektrowni, zwiększy presję społeczną na rząd, aby oczyścić sektor energetyczny i poprawić jakość powietrza.
Źródło: tvnmeteo.pl, BBC NEWS
czytaj dalej 
ojawiają się doniesienia o osobach, które wyzdrowiały z COVID-19, ale po kilku tygodniach uzyskały dodatni wynik na obecność koronawirusa. Czy to oznacza, że można ponownie zachorować w tak krótkim okresie? Eksperci WHO uważają, że raczej nie. Jest to tylko jeden z etapów zdrowienia.
Zaniepokojenie na świecie wzbudziły doniesienia z Korei Południowej, gdzie zaczęto odnotowywać nawrót objawów COVID-19 już po, wydawałoby się, całkowitym wyzdrowieniu, potwierdzonym zresztą ujemnym testem. Okazało się, że u części byłych pacjentów po zaledwie kilku tygodniach od wyjścia ze szpitala, ponownie znaleziono żywego koronawirusa. I znowu wyniki testu okazywały się pozytywne. W samym tylko kwietniu odnotowano w tym kraju ponad 100 tego typu przypadków. Zaczęto się obawiać, że może to być reinfekcja.
Gdyby tak było, bylibyśmy w niemałym kłopocie. Zniesienie kwarantanny mogłoby okazać się praktycznie niemożliwe do czasu wynalezienia leku. Nie wspominając już o tym, co by to oznaczało dla trwających aktualnie prac nad szczepionką, opartą przecież na założeniu, że odpowiednio wsparty organizm jest w stanie zbudować odporność na SARS-CoV-2.
WHO zabrało głos
- To nie ponowna infekcja, ale wydalane przez organizm martwe komórki płuc - wyjaśniła w rozmowie z BBC epidemiolog Maria Van Kerhove z WHO's Health Emergencies Program, w czasie niedzielnej audycji zatytułowanej The Andrew Marr Show.
- Gdy płuca się goją, martwe komórki, uszkodzone przez koronawirusa, muszą zostać usunięte z organizmu. To dlatego osoby po przebyciu COVID-19 mogą uzyskiwać ponownie dodatnie wyniki testu - tłumaczyła ekspertka. - Gdy wirus jest już inaktywowany (zabity) przez układ odpornościowy i zablokowany przez przeciwciała, przestaje być zakaźny, ale nadal jest wykrywalny przez testy wymazowe.
- Nie jest to zakaźny wirus ani reaktywacja choroby. To właściwie część procesu leczenia - wyjaśniała w czasie rozmowy przedstawicielka WHO. - Nie wiemy jednak, czy to oznacza, że taka osoba jest już odporna na koronawirusa, czy rzeczywiście zdobyła mocną ochronę przed ponownym zakażeniem. "Nie znamy jeszcze odpowiedzi na to pytanie".
Jeszcze niewiele możemy powiedzieć na temat budowania odporności po COVID-19
Wiadomo, że inna choroba, taka jak SARS, też wywoływana przez koronawirusa, dawała odporność na okres od kilku miesięcy do kilku lat. Obserwacje COVID-19 wydają się wskazywać na to, że odporność zaczyna się tworzyć po około tygodniu od zakażenia lub wystąpienia objawów. Ale nadal nie wiemy, czy jest już wystarczająca, aby odeprzeć ponowny atak wirusa.
Ekspertka tłumaczyła też, że posiadanie żywego wirusa niekoniecznie oznacza, że można go przekazać innej osobie. Potrzebne są dalsze badania, prowadzone u osób, które przechorowały COVID-19, aby zrozumieć cały proces zdrowienia i to, jak długo nasze organizmy pozbywają się resztek patogena i kiedy przestajemy być zaraźliwi dla innych. WHO zastrzega, że jednak na ten temat mamy jeszcze zbyt mało danych.
Źródło: gazeta.pl, ScienceAlert.com, WHO
czytaj dalej 
Bezrobocie w USA wystrzeliło w kwietniu do 14,7 proc. Tak źle nie było od lat 30-tych. Koronawirus: 75 tys. Amerykanów "umrze z rozpaczy". Przedawkują albo popełnią samobójstwo - ostrzegają eksperci.
Dziesiątki tysięcy Amerykanów mogą umrzeć w wyniku samobójstw, przedawkowania narkotyków albo zatrucia alkoholem. Wszystko z powodu pandemii - ostrzegają lekarze zajmujący się psychiatrią.
Ostrzeżenie, cytowane przez CNN, wystosowała amerykańska organizacja zdrowia publicznego Well Being Trust (WBT). Jej eksperci policzyli, że - z powodu problemów psychicznych wywołanych pandemią koronawirusa – umrzeć może 75 tys. Amerykanów. Najczęstszą przyczyną zgonów mają być samobójstwa, a także nadużywanie alkoholu i narkotyków.
Organizacja alarmuje, że do tak dużej liczby zgonów wywołanych problemami psychicznymi przyczyni się spowodowany pandemią wzrost bezrobocia, kryzys gospodarczy i stres wynikający z izolacji i niewiedzy, kiedy będzie możliwy powrót do normalnego życia. Eksperci z WBT alarmują, że – jeśli władze wszystkich szczebli nie podejmą stosownych działań, by pomóc zdesperowanym Amerykanom – dojdzie do ogromnego wzrostu tzw. zgonów wynikających z rozpaczy.
Organizacja stworzyła swój model, opierając się na danych z poprzednich lat dotyczących wpływu na liczbę zgonów takich czynników, jak bezrobocie, izolacja i niepewność jutra.
Konieczne wsparcie na wszystkich poziomach
- Konieczne jest uruchomienie środków państwowych, federalnych i lokalnych, które pozwolą poprawić dostęp do wysokiej jakości leczenia problemów zdrowia psychicznego – przekonuje cytowany w CNN dr Benjamin F. Miller, który w WBT odpowiada za strategię.
– Niezbędne jest też wsparcie udzielane na poziomie lokalnych społeczności. Jeśli nie zadziałamy sprawnie, boję się, że nastąpi dramatyczne pogorszenie sytuacji, jeśli chodzi o samobójstwa, a także nadużywanie alkoholu i narkotyków – ostrzega.
Podkreśla jednocześnie, że przedstawione przez jego organizację dane to jedynie prognozy, których spełnieniu można jeszcze zapobiec.
– Możemy zmienić te liczby, ale musimy zacząć działać natychmiast – przypomina dr Miller.
Analitycy z WBT podkreślają, że jednym z czynników najmocniej wpływających na liczbę zgonów jest gwałtowny wzrost bezrobocia, dlatego władze powinny zadbać, by osoby, które w czasie pandemii z dnia na dzień tracą pracę, nie zostały bez pomocy. „W czasie wielkiej recesji właśnie bezrobocie wiązano ze wzrostem liczby samobójstw i śmierci z przedawkowania” – przekonują, przypominając wydarzenia z lat 2007-09, kiedy Amerykę dotknęła najdłuższa recesja od Wielkiego Kryzysu z lat 30.
Nie pozwólmy ludziom umierać z rozpaczy
Także dzisiaj amerykańscy eksperci nie mają złudzeń – z powodu pandemii bez pracy zostaną miliony Amerykanów. Już w marcu stopa bezrobocia w USA wyniosła 4,4 proc., rosnąc o 0,9 pkt proc. od lutego, co było największym miesięcznym skokiem od prawie pół wieku. W kwietniu bezrobocie wzrosło do 14,7 proc., czyli wyniosło najwięcej od zakończenia II wojny światowej – poprzedni rekord zanotowano w listopadzie 1982 r., kiedy wyniosło ono niecałe 11 proc.
Miller podkreśla, że pandemia pokazała istniejące już wcześniej problemy – głównie poważne braki w opiece nad osobami z problemami psychicznymi.
– To szansa na sprawdzanie, co nie działa, i stworzenie nowej strategii – tłumaczy. Namawia do wprowadzenia na stałe, a nie tylko w czasie pandemii, możliwości świadczenia pomocy psychologicznej za pośrednictwem technologii. – Nigdy nie będziemy mieli wystarczającej liczby specjalistów od zdrowia psychicznego, dlatego musimy być kreatywni – tłumaczy.
Eksperci z WBT przypominają, że tworzą swoje modele, analizując dane z przeszłości. „Kiedy nasze społeczności mierzyły się z rosnącym bezrobociem, izolacją i jednostkową niepewnością, ludzie cierpieli, a to prowadziło do większej liczby zgonów – napisali w swoim raporcie. – Tym razem możemy sprawić, że będzie inaczej. Właściwie oceniając rozmiary obecnego kryzysu, przewidując, ile potencjalnie ludzi może umrzeć, i kreatywnie proponując odpowiednie rozwiązania, możemy tym zgonom zapobiec. Nie powinniśmy siedzieć bezczynnie, czekając, aż 75 tys. ludzi umrze z rozpaczy”.
Policja prowadzi dochodzenie w sprawie samobójstwa jednego z pracownków Biuro Pogotowia Ratunkowego w Nowym Jorku, który prawdopodobnie nie wytrzymał obciążenia pracą i przytłoczenia pandemią koronawirusa. Nowy Jork, 24 kwietnia 2020 r. (Fot. Shutterstock)
czytaj dalej 
Analiza wody ze ścieków pozwala przewidzieć kilka tygodni wcześniej nasilenie się epidemii koronawirusa - wynika z ustaleń hiszpańskich biologów i epidemiologów, które w czwartek publikuje dziennik "El Pais".
Z badania wielodyscyplinarnego zespołu ekspertów z Murcji, uniwersytetu Walencji oraz madryckiej Wyższej Rady Badań Naukowych (CSIC) wynika, że nasilenia przypadków zakażenia koronawirusem można było się spodziewać w Murcji już 12 marca. Wówczas w stolicy tego południowo-wschodniego regionu Hiszpanii notowanych było zaledwie kilka przypadków zachorowania na COVID-19.
Ekipa naukowców współpracujących z miejskimi zakładami uzdatniania wody w Murcji ustaliła, że badanie ścieków pozwoliło z ponad tygodniowym wyprzedzeniem przewidzieć nasilenie liczby infekcji w mieście. Podobne wnioski przyniosły rozpoczęte w marcu badania obecności koronawirusa w wodach ściekowych trzech miast regionu Murcji: Lorca, Cieza i Totana. Obecność kwasów rybonukleinowych (RNA) koronawirusa w ściekach stwierdzono tam już na 16 dni przed pierwszym potwierdzonym przypadkiem zachorowania.
Biorąca udział w badaniu Gloria Sanchez z CSIC potwierdziła, że również w Walencji próbki ze ścieków pobranych z kanałów miejskich 24 lutego wskazywały na zbliżającą się eksplozję epidemii. Nastąpiła ona dwa tygodnie później.
Hiszpańscy eksperci twierdzą, że analiza wody ściekowej jest skutecznym sposobem określania w danym regionie stopnia rozwoju epidemii. Potwierdzają jednocześnie skuteczność procesu uzdatniania wody zawierającej koronawirusa.
Z przeprowadzonych badań wody ściekowej oczyszczonej w miejskich zakładach uzdatniania wody w Murcji wynika, że po tym procesie nie zawiera ona już kwasów rybonukleinowych wirusa, które mogłyby prowadzić do kolejnych zakażeń.
Poza ludzkim organizmem wirus szybko przestaje być niebezpieczny, choć wciąż pozostają fragmenty jego RNA, umożliwiające jego identyfikację. Wzrost stężenia wirusa w ściekach poprzedza wystąpienie objawów klinicznych, dając opiece medycznej nieco czasu na przygotowania. Podobnie jest w przypadku innych chorób – prowadzone w Izraelu badania ścieków wykryły epidemię polio z lat 2013-14, zanim pojawił się uchwytny klinicznie wzrost zachorowań.
źródło: PAP
czytaj dalej 
Dr Hans Kluge, dyrektor WHO w Europie, ostrzegł, że w najbliższym czasie "COVID-19 nie zniknie" i kraje powinny przygotować się na kolejne fale epidemii koronawirusa, jeśli szczepionka nie będzie dostępna.
Dr Hans Kluge ostrzega przed prawdopodobieństwem kolejnych fali epidemii koronawirusa. Podkreślił, że kraje powinny się na nie przygotować, a zdrowie publiczne będzie musiało "zajmować bardziej znaczące miejsce w społeczeństwie".
Jeśli pierwsza fala się skończy, kluczową kwestią będzie to, że kupiliśmy czas na przygotowanie się na drugą lub trzecią falę, szczególnie jeśli nie ma szczepionki. Ważne jest by być przygotowanym, niezależnie od tego, czy będzie to druga fala, czy kolejna epidemia innego przyszłego czynnika zakaźnego. Będzie to wymagało współpracy i zrozumienia wszystkich, zwłaszcza z nadejściem lata, że każdy musi mieć swój wkład, przechodząc do nowej rzeczywistości, w której zdrowie publiczne musi zajmować bardziej znaczące miejsce w społeczeństwie - powiedział dyrektor WHO w Europie.
Kluge powiedział, że istnieją pozytywne oznaki wskazujące na to, że Europa ma już szczyt zachorowań za sobą, jednak podkreślił, że pandemia pozostała "bardzo silna". Na naszym kontynencie odnotowano prawie połowę (46 proc.) wszystkich przypadków na świecie i prawie dwie trzecie (63 proc.) zgonów.
Obecnie nad opracowaniem szczepionki na koronawirusa pracują dziesiątki zespołów z całego świata. WHO ostrzega, że wynalezienie takiej, która będzie skuteczna, zajmie prawdopodobnie od 12 do 18 miesięcy. Ekspert WHO podkreślił, że nawet jeśli uda się powstrzymać epidemię, to polityka zdrowotna będzie musiała pozostać na pierwszym planie.
Jedną z rzeczy, które widzieliśmy bardzo wyraźnie w różnych krajach, jest szybkość, z jaką nawet najlepsze systemy opieki zdrowotnej mogą zostać przytłoczone i zdewastowane. Zatem największą lekcją na tym etapie byłoby to, że zdrowie naprawdę zasługuje na to, aby znaleźć się na pierwszym miejscu w programie politycznym. Zdrowie jest siłą napędową gospodarki - teraz widzimy, że bez zdrowia nie ma gospodarki. Bez zdrowia nie ma bezpieczeństwa narodowego. Kiedy wyjdziemy z pandemii, dzięki wspólnym wysiłkom, jest to lekcja, o której nigdy nie można zapomnieć - podkreślił Hans Kluge.
Tak zwana "druga fala" bardzo często jest stałym elementem epidemii. Tak było ze słynną "Hiszpanką" na początku ub. wieku. Druga fala jest zawsze wyższa i zdecydowanie potężniejsza od pierwszej.
O drugiej fali mówią naukowcy z Wielkiej Brytanii.
Podobne modele dotyczące koronawirusa pokazują, że druga fala powinna rozpocząć się na jesieni 2020 mniej więcej na początku listopada i potrwać aż do połowy przyszłego roku.

Zapraszamy do udziału w naszej ECHO-SONDZIE.
CZY WIERZYSZ, ŻE CZEKA NAS DRUGA FALA KORONAWIRUSA?
TAK
NIE
NIE MAM ZDANIA NA TEN TEMAT
link do naszej ECHO-SONDY poniżej
https://www.nautilus.org.pl/echosonda,603,czy-wierzysz-ze-czeka-nas-druga-fala-koronawirusa.html



czytaj dalej 
Kosmiczny Teleskop Hubble'a zaobserwował "śmierć" niedawno odkrytej komety ATLAS. NASA pokazuje zdjęcia, na których widać jej poszczególne fragmenty. Kosmiczny Teleskop Hubble'a wykonał dwa zdjęcia pokazujące, jak fragmenty komety C/2019 Y4 ATLAS krążą wokół siebie. Jedno 20 kwietnia, drugie trzy dni później. Na pierwszym uchwycił około 30, a na drugim 25 kawałków ciała niebieskiego.
Jak powiedział astronom David Jewitt z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i lider jednego z dwóch zespołów, które przyglądały się fragmentom komety, ich wygląd znacznie zmienia się w odstępie dwóch dni. To frapuje badaczy.
- Nie wiem, czy dzieje się tak dlatego, że fragmenty komety raz jaśnieją odbijając światło słoneczne, a raz ciemnieją, migocąc jak lampki choinkowe, czy dlatego, że poszczególne fragmenty pojawiają się w innych dniach - wyjaśnił.
Podczas wykonywania zdjęć kometa znajdowała się około 146 milionów kilometrów od Ziemi. Średnicę komety oszacowano na 200 metrów.
Naukowcy nie wiedzą, dlaczego ciało niebieskie się rozpadło, jednak ich zdaniem jest to dowód na powszechność fragmentacji komet. Wciąż mają niewystarczającą wiedzę, aby odpowiedzieć na pytanie, jak dochodzi do tego zjawiska, ale - jak wyjaśniają - jedna z hipotez zakłada, że jądro komety rozpadło się na kawałki z powodu procesu odgazowywania lodu, z którego kometa między innymi się składa. Ponieważ sublimacja, czyli proces przejścia ze stanu stałego w gazowy nie zachodzi równomiernie w całej komecie, wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia rozpadu.

- Dalsza analiza danych zebranych przez Hubble'a może wykazać, czy ten mechanizm jest za to odpowiedzialny - zaznaczyli badacze.
Kometa została odkryta 28 grudnia 2019 roku. Niektórzy astronomowie spodziewali się, że może być dostrzegalna gołym okiem w maju tego roku. Jednak jeśli którykolwiek z odłamków przetrwa, to może zbliżyć się do Ziemi 23 maja, znajdując się od naszej planety w odległości około 116 milionów kilometrów, a osiem dni później przeleci w pobliżu Słońca.
Źródło: Science Alert, NASA
czytaj dalej 
Chociaż wydawało się, że temat pochodzenia koronawirusa SARS-CoV-2 jest już wyjaśniony, w ostatnim czasie znów pojawiły się teorie spiskowe. Co gorsza - wątpliwości, co do tego, czy wirus jest naturalny wygłosili przedstawiciele amerykańskich władz. Czy rzeczywiście są podstawy, aby rozważać, że koronawirus "uciekł" z laboaratorium w Wuhan? Prof. Włodzimierz Gut z Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny rozwiewa wątpliwości.
- COVID-19 jest typem koronawirusa odzwierzęcego, podobnie jak SARS i MERS. Nie posiada na sobie żadnych śladów laboratoryjnej obróbki - wyjaśnia profesor
Ekspert obala też krążące informacje o tym, że COVID-19 może być bronią biologiczną: -Jest wirusem o niskim potencjale sił. Populacja szybko zyskuje odporność
Prof. Gut wyjaśnia też, jak to się stało, że wirus rozprzestrzenił się na cały świat w dość szybkim czasie
Martyna Chmielewska, Medexpress: Na całym świecie potwierdzono już prawie 3 mln zakażeń koronawirusem. Odnotowano ponad 200 tys. zgonów, a ponad 800 tys. zakażonych wyzdrowiało. Ostatnio prezydent USA Donald Trump ogłosił, że wstrzymuje finansowanie Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Zarzucił jej błędy w walce z koronawirusem, a także uległość wobec Chin. Co Pan sądzi o tej decyzji?
Prof. Włodzimierz Gut, mikrobiolog i wirusolog: Wiemy, że Donald Trump nie lubi organizacji o charakterze WHO. To jest pierwsza strona medalu. Prezydent USA popełnił błędy w pierwszym wstępnym etapie, ponieważ zablokował Chiny, Iran, Europę z wyjątkiem Anglii i Irlandii. Ale nie zablokował Korei Południowej, skąd były główne dostawy do Stanów Zjednoczonych. Ponadto zanim rozpoczęła się sytuacja z koronawirusem, Trump zdążył przyciąć fundusze czołowemu laboratorium WHO i amerykańskiemu CDC w Atlancie. Następnie wystąpił z pretensją, że te laboratoria nie wykonują wystarczającej liczby badań, których on oczekuje. To są działania typowe dla Donalda Trumpa. On lubi taki styl.
Decyzja Donalda Trumpa może się okazać fatalna w skutkach dla WHO. Wiemy, że Stany Zjednoczone są jej głównym darczyńcą. W ubiegłym roku rząd Trumpa wpłacił 400 mln złotych, co stanowi 15 proc. budżetu organizacji. Jak Pan ocenia działania Światowej Organizacji Zdrowia?
Światowa Organizacja Zdrowia zrobiła tyle, ile mogła w sprawie epidemii koronawirusa. WHO nie ogłosiła wprawdzie pandemii, ale stan zagrożenia międzynarodowego. W pewnym momencie pandemia została ogłoszona. Chiny powołały wówczas komisję, do której zaproszono przedstawicieli krajów, w których wystąpił koronawirus, a także przedstawicieli Genewy, Rosji, USA. Zaproszono praktycznie ekspertów z całego świata od zakażeń oddechowych. W ten sposób Chińczycy zabezpieczyli się przed zarzutem, że coś ukrywają. Wszystkie publikacje z Chin, są podpisywane przez wyżej wymienione komisje.
Jest wiele spekulacji na temat pochodzenia koronawirusa. Amerykański generał Mike Miller podczas konferencji w Pentagonie powiedział, że koronawirus prawdopodobnie powstał z przyczyn naturalnych, ale nie ma co do tego pewności. Obecnie służby wywiadowcze USA prowadzą badania w tej sprawie. Coraz głośniej mówi się o tym, że epidemia koronawirusa powstała w laboratorium w Wuhan, gdzie bada się koronawirusy nietoperzy, a nie, jak twierdzą chińskie władze, na targu z żywnością. Jak Pan sądzi, skąd się wziął koronawirus?
COVID-19 jest typem koronawirusa odzwierzęcego, podobnie jak SARS i MERS. Chciałbym dodać, że SARS i MERS były znacznie groźniejsze pod względem potencjału, który wywodzi się ze środowiska naturalnego. Właściwie wszystkie ssaki posiadają własnego koronawirusa, który dla innych niekoniecznie musi być groźny. Ten wyraźnie przeskoczył, czy z nietoperza za pośrednictwem któregoś ze ssaków, a może bezpośrednio. Wydaje mi się, że stało się to za pośrednictwem, gdyż kontakt z nietoperzem nie jest taki oczywisty. Nietoperze są grupą, wśród której najwięcej stwierdza się koronawirusów.
Koronawirus nie posiada na sobie żadnych śladów laboratoryjnej obróbki. Sekwencje zostały wszędzie przekazane. Są w dziesiątkach publikacji z różnicami wynikającymi z samej zmienności wirusów.
Wuhan ma laboratorium najwyższej, czwartej klasy bezpieczeństwa. Nie zajmuje się ono tak banalnymi wirusami, które zabijają 2 proc. przy zakażeniu 4 proc. populacji. Koronawirusy to znane wirusy, pojawiają się od czasu do czasu.
Przedstawiciel rosyjski, związany z odpowiednikiem Fort Detrick wojskowego laboratorium w USA, powiedział, że koronawirus najprawdopodobniej powstał w Ameryce. Z kolei Amerykanie twierdzą, że wirus powstał w Chinach. Amerykanie na pewno chcieliby się dowiedzieć, nad czym Chińczycy pracują w laboratorium najwyższej czwartej klasy bezpieczeństwa. Z reguły nie podaje się takich informacji, bo byłby to łakomy kąsek nie dla służb wywiadowczych, ale dla terrorystów.
Jak to możliwe, że koronawirus w naturalny sposób rozprzestrzenił się na tak masową skalę?
Wynika to m.in. z błędów popełnionych przez wiele krajów. Wszyscy liczyli na to, że koronawirus, tak jak MERS czy SARS, wygaśnie bez większego problemu. Ten wirus jest łagodniejszy. Szerzył się znacznie łatwiej. Zwracał na siebie mniejszą uwagę.
Oczywiście można było zapobiec pandemii, gdyby wszystkie kraje zastosowały działania, które podejmują obecnie Chiny w stosunku do wszystkich przybyszów. Chiny uporały się na swoim terytorium z epidemią koronawirusa. Aktualnie wszystkie osoby przybywające do Chin z zagranicy są poddawane obowiązkowej 14-dniowej kwarantannie. Oczywiście nie jest to przyjemne dla przyjeżdzających. Te same działania należało zastosować wobec takich miast, jak: Londyn, Paryż, Rzym, które były w centrum epidemii.
Powstało wiele teorii spiskowych, według których koronawirus to broń biologiczna. Co Pan o tym sądzi?
Koronawirus nie nadaje się na żadną broń biologiczną! Ciekawe, kto by wpadł na pomysł, żeby tak genialną broń wyprodukować, która nie ma tu temu kwalifikacji. Jest wirusem o niskim potencjale sił. Populacja szybko zyskuje odporność. Ale odporność stadną uzyska jak będzie 80 proc. zakażeń.
Z koronawirusem można żyć. To, że zabija 2 proc. czy 4 proc. ludności, to dla danego kraju nie jest problem. Dylematem jest to, że został rozpoznany, nagłośniony, zaczął blokować służbę zdrowia.
W poszczególnych województwach występują nierówności, jeśli chodzi o liczbę zgonów z powodu koronawirusa. Przykładowo w lubuskiem nie ma w ogóle zgonów, na północy kraju możemy je policzyć na palcach ręki. Z kolei w centrum oraz na południu Polski są ich dziesiątki. Jak to możliwe?
Większość zakażeń jest w centrum kraju, w okolicach Warszawy, Łodzi. Jest ich dość sporo na Śląsku. Może być to wynikiem wchodzenia populacji w inne obszary, nie tylko efektem kontaktu populacji w domach opieki. Jest to złożony problem. Będzie świetny do analizy po zakończeniu pandemii. Różnice istnieją zresztą wszędzie. Obecność osób z obciążeniami jest też zróżnicowana na poszczególnych terenach.
czytaj dalej 
Władze Chile chcą, by osoby wyleczone z wirusa SARS-CoV-2 otrzymały "immunologiczne" paszporty. Posiadanie takich dokumentów zwalniałoby ich posiadaczy z kwarantanny i konieczności przestrzegania restrykcji sanitarnych. Światowa Organizacja Zdrowia przypomniała jednak, że jak na razie nie potwierdzono, by wytworzenie przeciwciał dawało stuprocentową odporność na ponowne zakażenie koronawirusem.
Rząd Chile chce jako pierwsze państwo na świecie wprowadzić tzw. paszporty immunologiczne. Otrzymałyby je osoby, które zostały wyleczone z COVID-19, a testy nie wykazały już obecności koronawirusa w ich organizmach. Dokument - wydawany w formie papierowej lub elektronicznej - pozwalałby na niestosowanie się do restrykcji sanitarnych. Jego posiadacze mogliby również wrócić do pracy i podróżować. Jak podaje "Washington Post", w Chile z koronawirusa udało się wyleczyć 4,6 tys. osób.
WHO: Nie ma dowodów, że osoby wyleczone z COVID-19 są odporne na ponowne zachorowanie
Pomysł władz został skrytykowany przez chilijskich naukowców, a w piątek komunikat w sprawie paszportów immunologicznych wystosowała Światowa Organizacja Zdrowia. "Jak dotąd nie znaleziono jednoznacznego dowodu na to, że osoby, które wyleczono z COVID-19 i które wytworzyły przeciwciała, były całkowicie odporne na ponowne zachorowanie. Osoby, które są przekonane o tym, że nabyły całkowitą odporność na ponowne zakażenie, mogą ignorować zalecenia służb sanitarnych. Wprowadzenie paszportów immunologicznych może przyczynić się więc do rozprzestrzeniania wirusa" - czytamy w komunikacie WHO.
"Większość badań wykazuje, że w organizmach ozdrowieńców zostały wytworzone przeciwciała. Jednak w niektórych przypadkach ich poziom jest bardzo niski, co może wskazywać, że kluczowa w procesie zdrowienia jest też odporność komórkowa [...]" - twierdzą eksperci Światowej Organizacji Zdrowia.
W Chile od wybuchu pandemii odnotowano ponad 12 tys. zakażeń koronawirusem. Zmarły 174 osoby.
Nieoczekiwany skutek pandemii. Biolog nagrał meduzę pływającą w przejrzystych wodach kanałów w Wenecji
Pandemia choroby COVID-19 już nie raz zaskoczyła nieoczekiwanymi efektami. Społeczna izolacja, mniejszy ruch turystyczny i zastopowanie działalności zakładów przemysłowych pozytywnie wpłynęły na środowisko. Jest na to kolejny dowód - włoski naukowiec nagrał w wodach weneckich kanałów meduzę.
Andrea Mangoni jest biologiem, który pracuje w Wenecji. Niedawno internet i media na całym świecie obiegło jego nagranie, na którym widać pływającą w tamtejszych kanałach meduzę. W rozmowie z Reutersem naukowiec przyznał, że niedawny odpływ oraz zmniejszony ruch spowodowany restrykcjami związanymi z koronawirusem sprawił, że znacznie poprawiła się przejrzystość wody. Dzięki temu można obserwować morskie stworzenia bezpośrednio w centrum miasta.
I jeszcze jeden link, który dostaliśmy na naszą pocztę - najsłynniejsze miejsca na świecie zawsze pełne turystów, a tym razem puste i bez ludzi...
czytaj dalej 
Oficjalnie obiecał narodowi, że nie ulegnie presji "psów NWO i Iluminatów", którzy wymyślili koronawirusa, aby zniewolić wolny Turkmenistan. Ku jego bezgranicznemu zaskoczeniu w turkmeńskich szpitalach pojawili się chorzy na "dziwne zapalnie płuc z 40-stopniową gorączką", ale prezydent szybko zakazał używać słowa "koronawirus", a "symulantów opłacanych za pieniądze NWO" wsadza do więzienia. I szybko osiągnął efekt - w Turkmenistanie jest zero (!) zarażonych na Covid-19.
Prezydent Turkmenistanu Gurbanguly Berdimuhamedow od samego początku mówił, że tzw. pandemia koronowirusa to wymysł agentów NWO i Iluminatów, czyli głównie żydowskich milionerów trzymających świat w szachu. Podawał nawet nazwiska, bo jak powiedział "oszukańczych bydlaków na pasku NWO trzeba nazywać po imieniu". Wśród wielkich twróców oszustwa o "pandemii koronawirusa" jest też żydowski sługus NWO dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus. Jak barwnie się wyraził największy umysł Turkmenistanu "zakłamana menda, która za pieniądze NWO i Iluiminatów powtarza kłamstwo o pandemii koronawirusa, której nigdy nie było, nie ma i nie będzie".
Jego zdaniem wszyscy chorzy na całym świecie to "symulanci", którzy za dolary z NWO kłamią w żywe oczy. Królem kłamców jest dyrektor generalny WHO, który dodatkowo według najwybitniejszego umysłu Turkemenistanu "za dolary zdradził czarnych walczących z Iluminatami".
W Turkemenistanie z "kłamcami o pandemi koronawirusa" nie patyczkują się. Do więzienia trafiła cała grupa turkmeńskich wirusologów, którzy zajmowali się badaniem "wirusa, ktsórego nie ma". Ale to był tylko wstęp do prawdziwej walki z NWO.
Na rozkaz prezydenta aresztowano ludzi, którzy publicznie użyli słowa „koronawirus”. Jest też kara za noszenie maseczek, co prezydent nazywa "zaprzedanie się NWO i żydowskim bankierom z WHO". Tak z pandemią walczy Turkmenistan i jego prezydent Gurbanguly Berdimuhamedow.
Turkmenistan, drugi najbardziej wyizolowany kraj świata po Korei Północnej, zakazał słowa „koronawirus”. Traktuje to zagrożenie tak, jakby go wcale nie było. Prezydent tłumaczy to w prosty sposób: żydowscy agenci z NWO opłacili symulantów we wszystkich krajach świata, którzy udają, że są "chorzy na koronawirusa".
Ostatnie informacje wskazują na to, że koronawirus nie tylko dostał się do Turkemenistaniu, ale całkowicie sparaliżował tamtejszy system ochrony zdrowia, co wprowadziło "ojca narodu walczącego z NWO" w dużą konsternację . Wiemy to ze strzępków informacji, jakie przedostają się przez granice Turkmenistanu. Podobno szpitale są wypełnione ludźmi z "dziwnym zapaleniem płuc", które jest związane z duszeniem się i wysoką gorączką. Prezydent konsekwentnie nazywa ich "agentami Iluminatów, którzy próbują zdestabilizować wolny od żydostwa Turkmenistan".
Niemal cały świat zmaga się z pandemią koronawirusa, ale Turkmenistan szczyci się tym, że nie ma w nim stwierdzonego ani jednego przypadku zachorowania na COVID-19. To była republika ZSRR uznawana za najbardziej szaloną dyktaturę świata, przy której Korea Północna wydaje się "oazą normalności". Państwo te jako jedne z pierwszych na świecie wznowiło w niedzielę rozgrywki piłkarskie.
- Tak wiele osób zostało narażonych na atak w kraju, w którym nie ma żadnego przepływu informacji, jest to niezwykle niepokojąca wiadomość - mówi Rachel Denber z Human Rights Watch, pozarządowej organizacji zajmującej się ochroną praw człowieka.
Turkmenistan zakazał słowa „koronawirus”
O sprawie pisze portal Reporters Without Borders (Reporterzy Bez Granic), powołując się na zablokowany w Turkmenistanie serwis informacyjny „Turkmenistan Chronicle”. W tym azjatyckim kraju kontrolowane przez władzę media mają zakaz używania słowa „koronawirus”. Zostało ono także usunięte ze wszystkich broszur medycznych, które są rozdawane w szkołach, szpitalach i miejscach pracy. Za chodzenie w maseczce ochronnej lub nawet wypowiedzenie tego słowa na ulicy, Turkmeni mogą być aresztowani przez policję – informuje Radio Azatlyk, będące częścią Radia Wolna Europa.
Chce obronić kraj przed fałszem NWO, Iluminatów i żydowskich agentów Nowego Światowego Porządku z Banku Światowego
Prezydent kraju jest z wykształcenia dentystą. U poprzedniej głowy państwa, Saparmyrata Nyýazowa, pełnił funkcję ministra zdrowia. Berdimuhamedow postanowił przyjąć przydomek „Arkadag”, co można przetłumaczyć jako "Najwyższy Opiekun" i ogłosił okres swojego panowania jako "erę siły i szczęścia". Jest on niezwykle barwną postacią, która posiada nie tylko pełnię władzy, ale również ma obsesję na punkcie zdrowia i często uczestniczy w różnego rodzaju uroczystościach. Ponad dwa tygodnie temu zorganizował masowy rajd rowerowy z okazji Światowego Dnia Zdrowia (7 kwietnia) i sam również skorzystał z tej formy rekreacji.
Berdimuhamedow podczas swojej prezydentury napisał już około 50 książek, które w krótkim czasie trafiły na listę bestsellerów w Turkmenistanie. Ściśle współpracuje z Ministerstwem Zdrowia, które od razu realizuje jego wytyczne. W mediach często jest pokazywany w różnego rodzaju kampaniach mających na celu propagowanie aktywnego stylu życia np. podnoszenie ciężarów na siłowni czy też jazdę na rowerze. Swoim pracownikom państwowym także zaleca wykonywanie codziennych porannych ćwiczeń. 17 kwietnia w turkmeńskiej prasie został opublikowany wiersz przez Gozela Szaguljeva, który jest ulubionym poetą prezydenta. Artysta wychwalał głowę państwa i napisał wymowny komentarz: "Obrońco, czuwasz nad naszym zdrowiem".
Oficjalny zakaz wymawiania słowa "koronawirus" i celowa dezinformacja
Berdimuhamedow postanowił rozwiązać kwestię koronawirusa w sposób, który powinien budzić najwyższy szacunek teorii spiskowych, że "koronawirusa nie ma... po prostu nie ma!". Berdimuhamedow na początku mówił, że koronawirusa nie ma. Kiedy jednak w szpitalach pojawili się chorzy "z dziwnym zapaleniem płuc" zmienił zdanie. Powiedział wtedy, że może i jest "jakaś grypka o prawie zerowej śmiertelnosci", ale on ma na nią sposób,
Jedną ze swoich szalonych opiera na tym, że jego rodaków przed pandemią może ochronić okadzanie się przez nich leczniczym dymem z dzikich ziół (poganek rutowaty), które mogą zabić niewidzialnego wirusa gołym okiem.
- Nasi mądrzy przodkowie trzymali się tradycji: okadzania dymem poganka podczas ważnych wydarzeń np. przeprowadzki do nowego domu, wesela czy też w określonych porach roku, kiedy pojawiały się choroby zakaźne – mówi prezydent Turkmenistanu. 13 marca oficjalnie ogłosił, że każdy ma korzystać z tej formy leczenia.
Berdimuhamedow oficjalnie zakazał wymawiania słowa „koronawirus”, aby powstrzymać rozprzestrzenianie się informacji o pandemii wśród obywateli.
Jeśli ktoś nie respektuje zasad, to czekają go represje.
- Myślę, że tak wiele osób zostało narażonych na atak w kraju, w którym nie ma żadnego przepływu informacji, jest to niezwykle niepokojąca wiadomość. Podczas gdy władze turkmeńskie zachęcają do stosowania środków ochronnych, takich jak mycie rąk, nie wyjaśniają, dlaczego się za tym opowiadają – wskazuje Rachel Denber, zastępca dyrektora oddziału Europy i Azji Środkowej z Human Rights Watch, pozarządowej organizacji zajmującej się ochroną praw człowieka, główny problem Turkmenistanu.
Słaby system opieki zdrowotnej nie podoła pandemii
Koronawirus jest tematem tabu w tym azjatyckim kraju. Wiele obrońców praw człowieka i dziennikarzy podkreśla, że to państwo nie jest w ogóle przygotowane do walki z pandemią.
- Rząd Turkmenistanu znany jest z tego, że nie przekazuje żadnych danych ani nie dostarcza na ich temat kluczowych zagadnień, które są fantasmagoryczne – kontynuuje Rachel Denber.
Diana Serebryannik, która uciekła z Turkmenistanu w 2015 r., obecnie jest liderem organizacji praw człowieka i wolności obywateli Turkmenistanu, uważa, że jej kraj ma wyjątkowo ograniczony dostęp do sprzętu ochronnego. System opieki zdrowotnej Turkmenistanu nie będzie w stanie sprostać wybuchowi pandemii ze względu na brak niezbędnych środków takich jak respiratory. „Jej grupa kontaktuje się z lekarzami w Turkmenistanie, którzy zdradzili, że około czterech tygodni temu zabroniono im używania telefonów komórkowych w szpitalach, co ma na celu uniemożliwienie im robienia zdjęć lub nagrywania filmów” – możemy przeczytać na portalu foreignpolicy.com.
- Będzie to postrzegane jako potwierdzenie tego, że choroba występuje w tym kraju. Wiele osób umrze. Po prostu zostaną zakopane i nikt nie będzie wiedział, czy zginęli z powodu koronawirusa, czy też innej choroby – kontynuuje Serebryannik.
Wiele działań w Turkmenistanie podlega cenzurze i jest przeprowadzanych w ścisłym porozumieniu z głowę państwa, co dobitnie świadczy o tym, że ma on wiele do ukrycia. Rząd naraża swoich obywateli na wielkie niebezpieczeństwo. Jeszcze w lutym można było zobaczyć na ulicach mnóstwo plakatów informujących o koronawirusie. Obecnie media państwowe nie mówią nic o jego skutkach w Turkmenistanie, a słowo to zostało nawet usunięte z broszur informacyjnych na temat zdrowia dystrybuowanych w szkołach, szpitalach i miejscach pracy. Co ciekawe, jedyne ulotki, które są obecnie kolportowane, przedstawiają, w jaki sposób należy chronić się przed różnymi chorobami układu oddechowego. Jednak nie ma w nich ani jednego słowa o koronawirusie.
Ludzie żyją w strachu i walczą o przetrwanie
Działania, które są podejmowane przez turkmeńskich urzędników bez żadnego wyjaśnienia, wzbudziły zaniepokojenie opinii publicznej.
- Ludzie wiedzą o tym wirusie, więc obawiają się izolacji i próbują leczyć się sami, natomiast chorzy boją się wizyt u lekarzy - mówi korespondent Radia Wolna Europa/Radia Wolność (RFE/RL).

To jednak nie wszystko, ponieważ Turkmenistan zamknął większość swoich lądowych przejść granicznych już ponad półtora miesiąca temu. Obecnie wiele z nich zostało już otwartych, oprócz jednego - z Iranem. Ponadto, nakazano ludziom, aby nie wyjeżdżali z kraju. Społeczeństwo żyje w ciągłym strachu. Wiele ludzi codziennie już od samego rana ustawia się w kolejkach, aby móc zrobić zakupy żywności w obliczu niedoborów i rosnących cen. - Najbardziej palącym problemem dla obywateli jest w tej chwili problem z jedzeniem. Wielu nie stać na to, ale nie ma przecież wystarczającej ilości żywności subsydiowanej – wskazuje Farruh Yusupov, szef turkmeńskiego serwisu informacyjnego Radia Wolna Europa/Radia Wolność (RFE/RL).
Turkmeńska służba RFE/RL, znana lokalnie jako "Azatlyk", poinformowała, że policja w Aszchabadzie jest teraz zobowiązana do mierzenia temperatury wszystkim ludziom przy wjazdach do miasta, na dworcach autobusowych, w szkołach i innych obiektach publicznych. Dodatkowo przemieszczanie się między miastami zostało ograniczone, a ci, którzy przyjeżdżają do Aszchabadu, muszą mieć zaświadczenie lekarskie. Co więcej, rząd wcale nie angażuje się w pomoc. Doszło do tego, że policja była zmuszona do zakupu termometrów za własne pieniądze.
Władze postanowiły anulować loty do Chin i innych krajów już na początku lutego. Co więcej, trasy wszystkich połączeń międzynarodowych zostały zmienione i odbywały się nie do stolicy kraju, tylko do Turkmenabatu, położonego w północno-wschodniej części Turkmenistanu. To właśnie w tym mieście utworzono strefę kwarantanny, o czym napisał portal BBC.
Dasz łapówkę, wychodzisz z kwarantanny
Istnieje również wiele innych przesłanek, mówiących o tym, że władze Turkmenistanu zamiatają wszystko pod dywan. Jedną z nich jest fakt, że ludzie przekazują oficerowi policji albo pracownikowi służby zdrowia łapówki w wysokości 100-150 dolarów, dzięki czemu unikają przebywania na dwutygodniowej kwarantannie, o czym donosi Chronicles of Turkmenistan.
Cały proces, jak wygląda kwarantanna i jak można jej uniknąć, jest szczegółowo opisywany przez media. „Pasażerowie przylatujący do Turkmenabatu podlegają kontroli przez 4-6 godzin, podczas której mierzona jest im temperatura. Selektywnie, według uznania, lekarze decydują, kogo przekazać policji. Nie ma dla nich znaczenia, czy jest się zdrowym, czy chorym. Ludzie są wprowadzani do osobnego pokoju, w którym znajduje się policjant, spokojnie spacerujący wśród potencjalnych nosicieli koronawirusa. Przechodząc przez rzędy, odsuwa się na bok i czeka, aż po kolei każdy pasażer podejdzie do niego i zacznie się targować. Jeśli zatrzymana osoba przekaże mu satysfakcjonującą kwotę, to w ciągu 20 minut zostanie wypuszczona i będzie mogła wrócić do domu” – podaje szokujące fakty portal hronikatm.com.
"Nie powinienem mówić o wirusie, w przeciwnym razie mogę wpaść w kłopoty"
Rząd cały czas twierdzi, że nie ma ani jednego przypadku, ale turkmeńskie media dotarły do informacji, że koronawirus jest obecny. „Już 2 marca dwie osoby były objęte kwarantanną” - powiedział w rozmowie z portalem rferl.org, jeden z pracowników szpitala w Choganly. Z kolei inny stwierdził: „kilku pacjentów z koronawirusem jest leczonych w szpitalu”. Źródła wypowiedzi są anonimowe, ponieważ obaj rozmówcy obawiali się reperkusji ze strony urzędników państwowych, jakie mogłyby ich spotkać, gdyby zostały ujawnione ich nazwiska.
„Siedem osób z pozytywną testem na obecność COVID-19 przetrzymywanych jest w osobnym pomieszczeniu w strefie kwarantanny w Turkmenabadzie. Komora jest odgrodzona od reszty strefy i ma osobne wejście” - ujawnia jeden z lekarzy.
- Oficjalne statystyki prowadzone przez turkmeńskie Ministerstwo Zdrowia dotyczące zakażeń koronawirusem są niewiarygodne. Przez ostatnią dekadę twierdzili, że nie ma ludzi żyjących z HIV/AIDS, co nie jest nie do pomyślenia. Wiemy również, że w 2000 roku ukryli dowody serii wybuchów epidemii, w tym zarazy – mówi profesor, Martin McKee, z London School of Hygiene and Tropical Medicine, który badał turkmeński system opieki zdrowotnej.
- Mój znajomy, który pracuje w agencji państwowej, ostrzegł mnie, że nie powinienem mówić o wirusie, w przeciwnym razie mogę wpaść w kłopoty - oznajmia mieszkaniec stolicy Aszchabadu, który poprosił o zachowanie anonimowości w rozmowie z portalem BBC.
Rząd naraził swoich obywateli na infekcję, a teraz wszystko zamyka
W przeciwieństwie do reszty świata, codzienne życie w Turkmenistanie jeszcze do niedawna toczyło się bez żadnych obostrzeń i restrykcji. Kawiarnie i restauracje były przez cały czas otwarte. Organizowane były wesela i nikt nie nosił odzieży ochronnej. Obecnie władze państwowe bez podania obywatelom jakiejkolwiek przyczyny nagle postanowiły zamykać wszystkie instytucje, a także odwoływać publiczne imprezy i zgromadzenia.
Prawda jest banalnie prosta - rząd turkmeński próbuje ukryć wybuch epidemii, a swoich obywateli naraża na infekcję.
- Widzieliśmy, jak choroba COVID-19 szybko rozprzestrzeniła się z Chin do wszystkich części świata. Nawet jeśli innym krajom uda się opanować epidemię, istnieje ryzyko dalszego jej rozprzestrzeniania się z państw, które dotychczas temu nie zapobiegły. Wydaje się, że Turkmenistan może być tutaj przykładem - mówi profesor McKee.

czytaj dalej 
Światowa Organizacja Zdrowia ostrzegła liderów państw, że koronawirus będzie rozprzestrzeniał się dalej i to przez długi czas. WHO dodaje, że większość światowej populacji jest wyjątkowo podatna na zakażenie patogenem, przez co w przyszłości musimy liczyć się z wybuchami kolejnych epidemii.
Jak podaje CNBC, podczas środowej konferencji prasowej przedstawiciele Światowej Organizacji Zdrowia ostrzegli, że gdy w jednych krajach epidemia będzie wygasać, tak inne obszary będą przed szczytem zakażeń. To może spowodować, że epidemia będzie powracać do miejsc, które wydawały się być już pod kontrolą.
WHO o długiej drodze do zwalczenia koronawirusa
- Nie popełniajmy błędów, mamy przed sobą długą drogę. Ten wirus będzie z nami przez długi czas - mówił dyrektor generalny WHO dr Tedros Adhanom Ghebreyesus. - Ludzie są sfrustrowani tym, że są zamknięci w swoich domach przez wiele tygodni. To zrozumiałe, że chcą żyć dalej, ale świat nie będzie i nie może wrócić do tego, jak było wcześniej - dodał szef WHO.
- Większość krajów jest na wczesnym etapie epidemii, a te spośród nich, w których zaczęła się ona wcześnie, obserwują ponowny wzrost przypadków - mówił dalej Ghebreyesus, zauważając, że Afryka i Ameryka Południowa są jeszcze przed planowanym w wielu modelach szczytem zakażeń. Szef WHO odniósł się także do zarzutów Stanów Zjednoczonych, które chcą sprawdzić, czy Światowa Organizacja Zdrowia jest właściwie zarządzana.
- Ogłosiliśmy stan międzynarodowego zagrożenia we właściwym momencie i reszta świata miała wystarczająco dużo czasu na reakcję; (w tym czasie) były tylko 82 przypadki (zakażeń) poza Chinami - odpierał zarzuty szef WHO.
Dyrektor WHO ds. sytuacji nadzwyczajnych dr Mike Ryan dodał, że duża część populacji jest wyjątkowo podatna na zakażenie, co może oznaczać, że bardzo trudno będzie zredukować liczbę nowych zakażeń do zera. Doktor Mike Ryan zaapelował też o to, by państwa nie decydowały się na przedwczesne znoszenie ograniczeń dotyczących podróży, ponieważ może to spowodować dalszy rozwój epidemii.
czytaj dalej 
Koronawirus nie oszczędza dzieci i młodych osób. Oni również mają objawy COVID-19. To u dzieci i nastolatków lekarze z Hiszpanii dostrzegli nowe, nietypowe symptomy, które mogą wskazywać na zakażenie koronawirusem. Chodzi o zmiany skórne.
Lekarze z hiszpańskiej izby podologów, w rozmowie z madryckim dziennikiem "El Pais" i radio Cope, powiedzieli, że pacjentom z COVID-19 często towarzyszą zmiany na skórze stóp.
Problemy dermatologiczne u zakażonych koronawirusem dotyczą przede wszystkim młodych osób - przyznali.
Koronawirus u dzieci i młodych osób. Zmiany dermatologiczne na stopach
Specjaliści z Hiszpanii wskazali na liczne przypadki zachorowań z objawami skórnymi. W opublikowanym na stronie hiszpańskiej izby podologów (CGCOP) oświadczeniu napisano, że zmiany dermatologiczne na stopach są bardzo powszechne u dzieci oraz nastolatków zainfekowanych koronawirusem. Mają one kolor purpurowy.
W większości przypadków purpurowe zmiany na skórze nie są groźne. (…) Ich pojawienie się oraz zaobserwowanie podwyższenia temperatury ciała oraz kaszlu może świadczyć o zakażeniu - ostrzegła izba. Występowanie zmian dermatologicznych na stopach u młodych osób, określąjąc je jako "małe, swędzące plamy", potwierdziła przewodnicząca hiszpańskiego Stowarzyszenia Pielęgniarstwa Pediatrycznego (AEP) Isabel Morales.
Są to zazwyczaj niewielkie rany, a ich występowanie stwierdziliśmy już u wielu dzieci chorych na COVID-19”- powiedziała Morales. Dodała, że często pojawieniu się zmian dermatologicznych towarzyszy biegunka. Dr Esther Freeman, dermatolog ze Szpitala Ogólnego stanu Massachusetts, powiedział programowi NBC Today, że podejrzewa się, że koronawirus może powodować stany zapalne skóry.
Koronawirus u dzieci i młodych osób może mieć nietypowy przebieg
Chociaż na początku pandemii eksperci twierdzili, że dzieci są bezpieczne w obliczu koronawirusa, to kolejne przypadki zachorowań na COVID-19 udowodniły, że nawet u najmłodszych przebieg choroby może być ciężki. Mogą pojawić się u nich także nietypowe objawy, jak wyżej opisane zmiany na skórze stóp, biegunka czy zaburzenia smaku.
CNN opisuje historię Philipa Kahna, 100-letniego weterana II wojny światowej z harbstwa Nassau w stanie Nowy Jork. Bohater wojenny zmarł na COVID-19, teraz jego wnuk Warren Zysman powiedział CNN, że 100 lat wcześniej z powodu grypy hiszpanki zmarł jego brat bliźniak. Philip i Samuel urodzili się 5 grudnia 1919 r., jednak przez epidemię Samuel zdołał przeżyć zaledwie kilka tygodni.

czytaj dalej 
Nowy koronawirus nie wymknął się z laboratorium w Wuhan - powtarzają naukowcy z różnych światowych labolatoriów, którzy analizowali genom wirusa. Człowiek nie byłby w stanie stworzyć tak skutecznego wirusa. Przyroda jest pod tym względem znacznie bardziej innowacyjna - powtarzają najwięsze światowe autorytety w dziedzinie wirusologii.
Amerykański wywiad na polecnie Donalda Trumpa nie dowierza naukowcom i według doniesień CNN, źródeł pandemii szuka w laboratoriach. W reakcji na te działania administracji Trumpa i naukowcy po raz kolejny przytaczają argumenty za naturalnym pochodzeniem wirusa.
O tym, że SARS-CoV-2 nie został poddany manipulacjom genetycznym wiemy już od marca
"Wszystkie dotychczasowe dowody wskazują na to, że wirus SARS-CoV-2 jest pochodzenia naturalnego, nie sztucznego" - pisze prof. Nigel McMillan z Menzies Health Institute Queensland w Australii.
- Gdyby naukowcy chcieli "wyprodukować" coś takiego jak nowy koronawirus, niespecjalnie by im się to udało. Bazując na aktualnej wiedzy i doświadczeniach zupełnie inaczej zabraliby się za tę pracę. Droga, którą poszła natura, jest tak inna od tej, którą mogliby pójść naukowcy, że z pewnością by się na nią nie zdecydowali. To byłoby jak "psucie" wirusa, a nie jego "poprawianie". Ponadto nowy koronawirus jest tak zbudowany, że "w laboratorium nie ma systemu, który mógłby wprowadzić niektóre sekwencje ze znalezionych w nowym koronawirusie" - pisze prof. McMillan.
W marcu na łamach Nature Medicine można się było zapoznać z wynikami badań zespołu naukowców, m.in. Kristiana Andersena ze Scripps Research Institute z San Diego w Kalifornii. Analiza genomu koronawirusa przeprowadzona przez badaczy z Mount Sinai School of Medicine w Nowym Jorku znakomicie tłumaczy, dlaczego rodzaje mutacji znalezionych w wirusie są wyraźnie naturalne i nie są dziełem człowieka.
Chodzi przede wszystkim o tę kluczową dla zjadliwości wirusa część, którą przyczepia się do ludzkich komórek, czyli o białko tzw. kolca oraz o wyraźny szkielet patogenu. Te dwie cechy nowego koronawirusa wykluczają manipulację genetyczną - orzekli naukowcy.
Wirusy z laboratorium w Wuhan z wirusem SARS-CoV-2 dzieli co najmniej 20 lat ewolucji
Wirusolog Edward Holmes z Centrum Charlesa Perkinsa i Uniwersytetu w Sydney oświadcza:"Nie ma dowodów na to, żeby SARS-CoV-2, wirus wywołujący COVID-19 u ludzi, powstał w laboratorium w Wuhan w Chinach".
Koronawirusy są powszechnie spotykane w dzikiej przyrodziei często przenoszą się ze zwierząt na człowieka - tłumaczy prof. Holmes. Z tego, co ustalili genetycy, najbliższym znanym krewnym SARS-CoV-2 jest wirus znaleziony u nietoperzy, który nosi nazwę RaTG13. To prawda, był przechowywany w Wuhan Institute of Virology.
Tyle że - uświadamia wirusolog - wirus RaTG13 został pozyskany z zupełnie innych regionów Chin niż prowincja Wuhan, a w dodatku - co istotniejsze - poziom rozbieżności sekwencji genomu pomiędzy SARS-CoV-2 a RaTG13, jest tak duży, że można powiedzieć, że dzieli je średnio 50 lat (a co najmniej 20 lat) zmian ewolucyjnych. Zatem SARS-CoV-2 nie został uzyskany z RaTG13. W dodatku podobne wirusy znaleziono także u innych zwierząt, w tym u pangolinów.
"Obfitość, różnorodność i ewolucja koronawirusów w dzikiej przyrodzie zdecydowanie sugerują, że SARS-CoV-2 ma naturalne pochodzenie" - podsumowuje wywód prof. Holmes.
SARS-CoV-2 zmutował w wyjątkowy sposób
Naukowcy nadal badają, czy do mutacji, dzięki którym koronawirus tak dobrze "przyczepia się" do człowieka, doszło przed tym, jak dokonał skoku na ludzi, czy też już po "inwazji". Szukają także żywiciela pośredniego chociaż tutaj mają już pewne poszlaki. Niektóre dowody wskazują na to, że ogniwem pośrednim mogły być łuskowce, choć to nie jest jeszcze rozstrzygnięte.
Pandemia nie była dla naukowców zaskoczeniem
Profesor nadzwyczajny Hassan Vally, epidemiolog i wykładowca na Uniwersytecie La Trobe w Melbourne, pisze na stronie serwisu Scrimex.org:
- Od pewnego czasu zdawaliśmy sobie sprawę, że kolejny koronawirus, jak wcześniej SARS i MERS, może wywołać pandemię, a więc na wiele sposobów pojawienie się nowego koronawirusa o potencjale pandemicznym nie jest zaskoczeniem.
W styczniu 2017 roku dr Anthony S. Fauci, dyrektor National Institute of Allergy and Infectious Diseases (NIAID) wskazywał na ryzyko pojawienia się pandemii.
- Jest jedno przesłanie, które chcę dziś wam przekazać w oparciu o moje doświadczenie. Nie ma wątpliwości, że nadchodzące lata będą wyzwaniem dla administracji i to na arenie chorób zakaźnych - powiedział na konferencji w Georgetown University Medical Center. "Groźba pandemii jest bardzo realna" - można przeczytać w jego artykule sprzed dwóch lat.
Wczesnym rankiem w niedzielę 19 kwietnia doszło do gwałtownego wzrostu w aktywności wukanu Etna we Włoszech. Według INGV Osservatorio Etneo po tej aktywności z wulkanu zaczęły wylewać się fontanny lawy i doszło tam do silnej emisji popiołu.
Aktywność sejsmiczna, zlokalizowana na obszarze krateru południowo-wschodniego, rozpoczęła się o 05:40 UTC i osiągnęła najwyższy poziom o 07:00 UTC. Erupcja rozpoczęła się 19 kwietnia około 06:30 UTC. Emisje popiołu były dość umiarkowane na wczesnych etapach, po których nastąpił gwałtowny wzrost intensywności od około 08:46 UTC.
Pióropusz wulkaniczny wzniósł się na około 5 km nad poziom morza i zaczął kierować się na wschód. Popioły spadły po wschodniej stronie wulkanu, głównie w Valle del Beauva, ale drobne opady popiołu odnotowano również w mieście Zafferana. Fontanna lawy stopniowo zmniejszała się w swojej intensywności, aż zatrzymała się około 09:55 UTC.
Nasz dział nadzorujący serwis FN przekazał ciekawą informację: w kwietniu lub maju przekroczymy barierę 2,5 mln odsłon miesięcznie.

czytaj dalej 
Laboratorium w chińskim Wuhan wydaje zaskakujące oświadczenie po serii oskarżeń płynących ze strony prezydenta USA Donalda Trumpa. "Wirus nie pochodzi od nas" - mówi szef laboratorium i ujawnia dane personalne swoje i swoich współpracowników. Jest gotowy udowodnić to przed międzynarodowym sądem i ujawnić wszelkie szczegóły projektów, które prowadził razem ze swoim zespołem.
Przedstawiciel laboratorium w Wuhan przeciął spekulacje na temat koronawirusa. Zaprzeczył jednoznacznie teoriom, które wskazywały laboratorium jako miejsce jego pochodzenia.
Od wielu tygodni pojawiają się teorie dotyczące pochodzenia koronawirusa. Dochodzenie w tej sprawie wszczęły Stany Zjednoczone. Śledztwo ma ustalić, czy wirus wydostał się z chińskiego laboratorium wirusologicznego w Wuhan. Po zakończeniu dochodzenia ustalenia zostaną przekazane administracji prezydenta Donalda Trumpa.
Mimo to dotychczas wiele instytutów potwierdziło, że wirus powstał w wyniku naturalnych procesów i nic nie wskazuje na to, by był on efektem prac laboratoryjnych.
Jak podaje NBC News, głos w tej sprawie zabrało laboratorium w Wuhan, które dotychczas nie komentowało spekulacji. W rozmowie z chińskim nadawcą CGTN wicedyrektor Instytutu Wirusologii w Wuhan, Yuan Zhiming zaprzeczył, by koronawirus powstał w laboratoryjnej probówce. Według Zhiminga, to "teorie spiskowe", które mają "mącić ludziom w głowach".
- Doskonale panujemy nad tym, jakiego rodzaju badania są przeprowadzane w instytucie i jak instytut zarządza wirusami oraz próbkami. Nie ma możliwości, by wirus pochodził od nas - podkreślił wicedyrektor Instytutu.
Koronawirus na świecie
Dotychczas potwierdzono na świecie ponad 2,3 mln przypadków zakażeń koronawirusem. Zmarło ponad 160 tys. osób, wyzdrowiało ponad 600 tys. chorych.
Dostaliśmy ciekawego e-maila.
Witam,
Czy zastanawialiście się nad tym, że koronawirus instaluje w kodzie genetycznym nosiciela fragment kodu? To oznacza, że może być "piąty element koronawirusa", którego nikt nie bierze pod uwagę. Tymczasem za kilka miesięcy osoby, które przeszły koronawirusa nawet bezobjawowo mogą odczuwać coś, czego jeszcze nie wykryły laboratoria czy lekarze, gdyż efekt może być opóźniony. Takim drobiazgiem może być np. trwała bezpłodność. Czy wiecie, jakie konsekwencje miałaby taka sprawa? Zniknąłby problem przeludnienia w ciągu najbliższych 25-35 lat. Zniknęłoby także wiele innych problemów. O tym piątym elemencie przeczytałem na bardzo poważnym forum angielskojęzycznym, który zajmuje się profesjonalnie analizą kodu, który ma w sobie koronawirus.
Trzymajcie się
[dane do wiad. FN]


czytaj dalej 
Czeka nas też rollercoaster zawieszania i odwieszania restrykcji spowodowanych pandemią. I to przez najbliższe dwa lata – wynika z najnowszej analizy naukowców z Harvardu. Opiera się ona na komputerowych symulacjach i pokazuje różne warianty dalszego rozwoju pandemii wirusa SARS-CoV-2.
Oczywiście takie modele matematyczne mają swoje istotne ograniczenia, ale publikacja pięciorga amerykańskich badaczy z Harvard T.H. Chan School of Public Health, która ukazała się właśnie na łamach tygodnika naukowego „Science”, jest pozytywnie komentowana przez ekspertów. Między innymi doceniają oni próbę rzetelnego naszkicowania scenariuszy na najbliższe pięć lat, gdyż dotychczasowe modelowanie epidemii sięgało maksymalnie do końca tego roku.
Koronawirus i jego kuzyni
Amerykanie musieli wziąć pod uwagę wiele istotnych czynników. Przy niektórych stawiając wielki znak zapytania, ponieważ nasza wiedza pozostaje bardzo ograniczona. Przykładem jest długość utrzymywania się odporności u osób, których organizm zwalczył już wirusa SARS-CoV-2. Skąd zatem zdobyć choćby przybliżone dane? Otóż SARS-CoV-2 należy do grupy (a mówiąc językiem systematyki biologicznej: rodzaju) betakoronawirusów. Znajdują się w niej m.in. niebezpieczne wirusy MERS i SARS-CoV-1, ale również łagodniejsze HCoV-OC43 oraz HCoV-HKU1. Za tymi ostatnimi dwiema skomplikowanymi nazwami kryją się koronawirusy towarzyszące nam od lat i będące drugą najczęstszą przyczyną przeziębień (infekcji dróg oddechowych) w okresie zimowym.
Odporność organizmu na te dwa konkretne patogeny słabnie po upływie roku od zetknięcia z nimi, ale w przypadku wirusa SARS-CoV-1 utrzymuje się sporo dłużej. Ponadto bliskie spotkanie z jednym z trzech powyższych wirusów częściowo uodparnia na pozostałe dwa (tzw. odporność krzyżowa). Jak na tym tle prezentuje się ich bliski kuzyn SARS-CoV-2, obecnie terroryzujący niemal cały świat? Nie wiemy, bo może wykazywać w różnym stopniu odporność krzyżową z innymi koronawirusami. I to należało wziąć pod uwagę w modelu rozwoju pandemii. Dlatego, jak piszą Amerykanie, jeśli nasz układ odpornościowy zapamiętuje spotkania z SARS-CoV-2 na bardzo długo, to jest szansa, że za pięć lat zostanie całkowicie usunięty z ludzkiej populacji. Jeśli jednak na krócej, to po kilku latach spokoju może powrócić nowa fala epidemii.
Nie wiadomo również, i tu też należało rozważyć różne warianty rozwoju sytuacji, czy SARS-CoV-2 zachowuje się jak grypa sezonowa, czyli liczba zakażeń rośnie z reguły dwa razy w roku (przełom jesień/zima oraz zima/wiosna), czy też pozostaje na podobnym poziomie aktywności przez 12 miesięcy.
Testy, testy i jeszcze raz testy
Oczywiście najciekawszą część analizy stanowi próba odpowiedzi na pytanie, które wszyscy zadajemy: do kiedy będziemy się męczyć pozamykani w domach? Odpowiedź, niestety, nie jest zbyt optymistyczna. Amerykanie pokazują, że nawet bardzo restrykcyjne dystansowanie społeczne przez dłuższy czas nie rozwiąże problemu. Wirus pozostanie w populacji i uderzy z podobną siłą, gdyż wiele osób – zamkniętych w domach i niemających z nim kontaktu – nie uodporni się. Ponadto długotrwałe tzw. dystansowanie społeczne niesie za sobą poważne skutki psychologiczno-ekonomiczne.
Jak z tego wybrnąć, skoro – jeśli będziemy się decydować na luzowanie restrykcji – system opieki zdrowotnej, posiadający tylko określoną wydolność, może nie udźwignąć rosnącej liczby pacjentów, zwłaszcza wymagających intensywnej opieki (respiratory)? Dlatego autorzy publikacji w „Science” brali również pod uwagę stan służby zdrowia (choć tylko amerykańskiej, m.in. liczbę łóżek szpitalnych). I choć wyraźnie zastrzegają, że ich celem nie jest doradzanie komukolwiek konkretnych sposobów postępowania, to modele podpowiadają, co zrobić, by system się nie zawalił.
Otóż jeśli nie pojawi się szybko skuteczny lek przeciwwirusowy lub szczepionka, to do 2022 r. najlepiej byłoby na przemian wprowadzać i luzować restrykcje polegające na wymuszaniu dystansowania społecznego. Innymi słowy, obecna sytuacja będzie się co jakiś czas powtarzać. Naukowcy oceniają bowiem jako bardzo mało prawdopodobny scenariusz, w którym obecna fala epidemii okaże się pierwszą i ostatnią, podobnie jak ta z 2003 r. w Azji wywołana przez SARS-CoV-1.
Żeby natomiast wiedzieć, w którą stronę przesunąć w danym momencie wajchę (luzowania czy zaostrzania restrykcji), potrzebne będą testy, testy i jeszcze raz testy. Zarówno molekularne (wykrywające materiał genetyczny wirusa w próbce), jak i serologiczne, czyli pozwalające zbadać, czy mamy we krwi specyficzne przeciwciała, a więc zetknęliśmy się z patogenem. Pozwoli to śledzić zarówno dynamikę wzrostu liczby zakażeń, jak i stopień uodparniania się populacji.
Jak powiedziała w jednym z wywiadów prof. Devi Sridhar, znana ekspertka w dziedzinie zdrowia publicznego z uniwersytetu w Edynburgu: „Każdy chciałby wiedzieć, kiedy to się skończy. Ale to złe pytanie. Prawidłowe brzmi: jak ciągnąć to dalej?”.





Już wcześniej ta kobieta zasłynęła bardzo trafnym przewidywaniem przyszłych wydarzeń z koronawirusem.

I jeszcze jedna ciekawa informacja o koronawirusie, którą nasi ludzie z projektu "Trzecia o Słońca" wybrali z ostatnich depeszy agencyjnych.
Udają, że nie ma u nich koronawirusa. Prezydent wykorzystał sportowców, by udowodnić racje
- Musimy pracować. Inaczej państwo umrze - mówi prezydent Daniel Ortega i ustala sam ze sobą, że Nikaragua jest wolna od zarazy. Sport wykorzystuje, by udowodnić, że ma rację. Piłka toczy się więc po murawie, krzyżują się rękawice, a biegacze ścigają w maratonach. A kto się sprzeciwi, ten nie dostanie pensji przez rok.

Mecze baseballu i piłki nożnej odbywają się bez zmian. Pierwsze z publicznością, drugie bez. Dwa tygodnie temu planowo zorganizowano galę bokserską. Kibice wiwatowali. Kilka tygodni temu w Managui, stolicy kraju, odbył się maraton. A w zeszłym tygodniu po ważnym meczu baseballu kibice przemaszerowali na główny plac Jinotepe, by uczestniczyć w politycznym wiecu. Sporo ludzi blisko siebie. Właściwie twarz przy twarzy. Bez masek.
Oficjalnie władze najbiedniejszego kraju Ameryki Środkowej mówią o dziewięciu osobach zakażonych koronawirusem i jednym przypadku śmiertelnym. Wszyscy pacjenci mieli wrócić do Nikaragui z zagranicy i "nie przekazać wirusa dalej" - o czym zapewniała wiceprezydent Rosario Murillo. Życie toczy się więc normalnie. Ku zaskoczeniu sąsiadów. Prezydent Salwadoru, w którym jest 140 chorych na COVID-19, kwestionuje prawdziwość danych dostarczanych przez władze Nikaragui. Według WHO jej pozostali sąsiedzi - Kostaryka i Honduras - mają łącznie niemal 1000 zakażonych pacjentów i 30 zgonów. Tylko Nikaraguę wirus szczęśliwie omija. "To dzięki Bogu" - tłumaczy wiceprezydent.
- Jesteśmy bardzo zaniepokojeni sytuacją w Nikaragui: dalszym organizowaniem masowych spotkań, nieodpowiednim zapobieganiu infekcji i brakiem kontroli nad tym, co się dzieje - powiedziała "New York Times" dr Carissa F. Etienne, dyrektorka "American Health Organization".
Władza proponuje: całujcie się na ulicach
Amerykański dziennik wylicza te wszystkie sportowe imprezy i pisze, że świat spogląda teraz na Nikaraguę i uznaje żyjących tam ludzi za naiwnych. A to nie do końca tak. Medycy, przedstawiciele różnych fundacji pozarządowych, politycy opozycji i sami sportowcy apelują o przerwanie rozgrywek. Ich kontynuowanie to decyzja autorytarnych władz. Potrzebna, by stwarzać pozory normalności. - Patrzę na to wszystko z ludzkiej perspektywy i boli mnie, że nie reagujemy na rzeczywistość. To nie do pomyślenia, że wciąż odbywają się mecze - powiedział Dennis Martinez, największa w Nikaragui emerytowana gwiazda baseballu. - Niemal wszędzie wstrzymano rozgrywki sportowe, więc oczy kibiców z całego świata skierowane są na te cztery zakątki, w których dyktatura jest wystarczająco silna, by nadal narażać sportowców - mówi "New York Times" Camilo Velasquez, dziennikarz niezależnego portalu "FutbolNica".
Obaj mogą głośno wyrażać swój sprzeciw. Aktywni sportowcy, których opłaca przede wszystkim państwo, lepiej, żeby tego nie robili. Mogą bowiem skończyć jak baseballista Robin Zeledon, który po tym jak odmówił występu w meczu, bo bał się, że złapie koronawirusa i zarazi rodzinę, został zawieszony na rok i przez ten czas nie będzie mógł pobierać pensji. Komisarz ligi zakwestionował te doniesienia, tłumacząc, że 20-latek opuścił drużynę po tym, jak pokłócił się z trenerem, ale inni sportowcy i tak woleli nie ryzykować. Protestowali przeciwko dalej grze w bardziej wysublimowany sposób. Tak doszło do zrobienia jednego z najdziwniejszych przedmeczowych zdjęć w historii. Otóż jedenastu piłkarzy Diriangen, najstarszego klubu w Nikaragui i jedynego, który nie utrzymuje się z państwowej kasy, zapozowało w maseczkach na twarzy, rękawiczkach i stojąc w bezpiecznej odległości od siebie. Początkowo chcieli w ogóle nie wychodzić na ten mecz, ale gdy usłyszeli o karach, jakie mogą spotkać klub, musieli zagrać.
Za wszystkim stoi prezydent Daniel Ortega. W skrócie: to do niego prowadzą niemal wszystkie drogi w Nikaragui. Rządził w latach 1979-1990 i ponownie od 2007 roku. "Piłka nożna jest dla niego narzędziem do zachowania stabilności wewnątrz kraju" - twierdzi brytyjski "Guardian". Ortega twardo dyktuje swoje warunki: nakazał m.in. przeszukanie w redakcjach opozycyjnych gazet i siedzibach organizacji broniących praw człowieka, wygonił z kraju członków misji Międzyamerykańskiej Komisji ds. Praw Człowieka. "Pobyt w Nikaragui nie jest zalecany ze względu na niebezpieczeństwo i niestabilność polityczną" - czytamy na stronie polskiego MSZ. Kraj ten ma jeden z najwyższych na świecie wskaźników przestępczości i tzw. przypadkowych morderstw. Wciąż dochodzi tam do antyrządowych demonstracji, choć już nie na taką skalę, jak w kwietniu 2018 roku.
Wtedy reżim Ortegi poważnie się zachwiał. Ostatecznie prezydent stłamsił zamieszki i wielotysięczne protesty, ale od tamtej pory ma chorobliwą potrzebę kontrolowania wszystkiego, co dzieje się w kraju. Odwołanie zawodów sportowych sprawiłoby wrażenie, że tę kontrolę traci. Tu dochodzimy do sedna sprawy: władze prawdopodobnie zatajają informacje o zachorowaniach i zgonach spowodowanych koronawirusem, by liga mogła grać dalej. Zachęcają swoich zwolenników, by pokazywali na ulicach, że nie boją się koronawirusa. W dobrym guście jest teraz ostentacyjne całowanie się czy praca w grupach. Pani wiceprezydent Rosario Murillo, żona Ortegi, wzywała do organizowania marszów pod hasłem "Miłość w czasach COVID-19".
- Dalsze rozgrywanie meczów jest wynikiem silnej potrzeby udowodnienia normalności. Ortega od 2018 roku desperacko stara się pokazać, że wszystko wróciło do normy. W tym celu nie odpuszcza również sportu - mówi "Guardianowi" wspomniany dziennikarz Camilo Velasquez. Gdyby nagle zawiesić rozgrywki, ludzie uznaliby to za komunikat: nie jest normalnie. I mogliby wykorzystać sytuację do rozpoczęcia strajków i zamieszek podobnych jak półtora roku temu.
Sytuacja jest w ostatnich dniach napięta, więc po raz pierwszy od ponad miesiąca Ortega pokazał się publicznie. Rozwiał tym samym plotki, że nie żyje. Zresztą, za każdym razem, gdy znika na dłużej, mówi się, że może już nie żyć. Ma 74 lata i jest po dwóch zawałach. Teraz dodatkowo doszły przypuszczenia, że sam mógł mieć koronawirusa. Podczas orędzia tłumaczył, że nie podjął decyzji o wprowadzaniu ograniczeń, bo to doprowadziłoby gospodarkę do ruiny.
- Musimy pracować. Inaczej państwo umrze. A jak umiera państwo, to umierają też ludzie. Dlatego jesteśmy krajem pracującym. Krajem ludzi, którzy nie umrą z głodu - mówił. Dodał też, że pandemia koronawirusa to nic innego, jak znak od Boga, że na świecie źle się dzieje.

From: [...]
Sent: Thursday, April 16, 2020 10:46 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Fwd: Skan ksiazki "The eyes of Darkness".
Taka tam ciekawostka. Widząc to przestaję się dziwić, że rząd USA zatrudnia pisarzy sensacji oraz SF jako konsultantów...
[...]
Koronawirus: Afryka będzie kolejnym epicentrum pandemii COVID-19
Dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia zabrał głos na temat Afryki. Wyraził obawę, że kontynent stanie się kolejnym centrum pandemii koronawirusa. Jak argumentował, liczba tamtejszych przypadków wzrosła o ponad połowę, a w rzeczywistości może być jeszcze wyższa.

Doktor Tedros Adhanom Ghebreyesus wydał oświadczenie w piątek 17 kwietnia. Jak poinformował, w ciągu ubiegłego tygodnia liczba zgłoszonych w Afryce przypadków koronawirusa wzrosła o 50 proc., a zgonów w wyniku powikłań po COVID-19 – aż o 60 proc.

Koronawirus: dlaczego epicentrum pandemii COVID-19 przeniesie się do Chin?
Dyrektor generalny WHO obawia się, że to dopiero początek pandemii w Afryce. Jak podaje "Euro News" jego zdaniem statystyki nie odzwierciedlają powagi sytuacji, a rzeczywista liczba zachorowań na COVID-19 będzie nadal rosnąć,
Dr Tedros Adhanom Ghebreyesus odniósł się także do otwarcia "mokrych targów". Na Światową Organizację Zdrowia spadła fala krytyki po tym, jak wyraziła poparcie dla decyzji Chin, mimo że właśnie na rynku z owocami morza w Wuhan miało dojść do pierwszego przypadku zarażenia koronawirusem. Dyrektor generalny WHO poddał jednak w wątpliwość przypuszczenia naukowców.
Doktor Ghebreyesus argumentował, że "mokre targi" stanowią źródło żywności dla milionów Chińczyków. Zastrzegł jednak, że powinny zostać otwarte tylko pod warunkiem spełnienia rygorystycznych norm w kwestii higieny i bezpieczeństwa.
Pandemia koronawirusa. Ekspert WHO: Druga fala epidemii na jesieni jest pewna
Druga fala epidemii koronawirusa na jesieni "to więcej niż hipoteza, to pewność" - uważa przedstawiciel Włoch w Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) i doradca ministerstwa zdrowia w Rzymie Walter Ricciardi. Zaapelował, by nie spieszyć się z otwieraniem kraju.

- "Tak długo, jak nie będziemy mieć szczepionki, będą nowe fale epidemii albo, miejmy nadzieję, małe ogniska, które trzeba ograniczać. Dlatego tak ważne jest to, by nie przyspieszać otwierania kraju; w przeciwnym razie ryzykujemy tym, że druga fala zamiast nadejść później, uderzy przed latem" - ostrzegł Ricciardi, cytowany przez agencję Ansa.
Jako "nierozsądne" ekspert określił plany zniesienia restrykcji i ograniczeń w działalności produkcyjnej w Lombardii. Opowiadają się za tym władze tego regionu.
"Panują tam szczególnie ciężkie warunki epidemiologiczne; oczywiście jest poprawa, ale sytuacja jest szczególnie ciężka. Jest to region w krajach europejskich, który w chwili obecnej ma największe problemy. Nie Włochy, ale Lombardia" - stwierdził profesor medycyny prewencyjnej.
Jak podkreślił, póki nie dojdzie do zjawiska "odporności stada", długo będzie trwała faza "życia z wirusem". "Oby były to miesiące, a nie lata" - dodał.
Z kolei w wywiadzie dla sobotniego wydania dziennika "La Repubblica" Ricciardi podkreślił, że w różnych częściach Włoch wirus nadal szerzy się za bardzo, by myśleć o otwieraniu kolejnych form aktywności. Poza tym w jego ocenie także w najbliższej przyszłości, już po złagodzeniu przepisów, trzeba będzie ograniczyć przemieszczanie się między włoskimi regionami.
Epidemia koronawirusa. Kraje stopniowo łagodzą obostrzenia
Obostrzenia luzowane są nie tylko we Włoszech. Od pewnego czasu zaczęły je ogłaszać również inne kraje, których dotknęła pandemia. Łagodzenie zakazów zapowiedziano również w Polsce. Od poniedziałku można będzie m.in. wchodzić do lasów. Planowane są też kolejne kroki, w tym m.in.
Zakażonych koronawirusem może być 50 razy więcej, niż myślimy. Udowodnili to naukowcy z Kalifornii
Badania z wykorzystaniem testów na obecność przeciwciał, które zostały przeprowadzone w Kalifornii w USA, wykazały, że infekcję wywołaną koronawirusem ma (albo już przeszło) kilkadziesiąt razy więcej osób, niż wskazywały na to oficjalne dane.
Badacze z renomowanego Uniwersytetu Stanforda przebadali na obecność przeciwciał 3,3 tys. ochotników z kalifornijskiego hrabstwa Santa Clara. Uzyskane wyniki wskazują, że infekcję koronawirusową przeszło tam już od 2,5 do 4,1 proc. mieszkańców.
To od pięćdziesięciu do osiemdziesięciu pięciu razy więcej niż liczba oficjalnie zarejestrowanych przypadków choroby Covid-19.
Koronawirus. Liczba przypadków wyższa od oficjalnych danych?
Badania pokazują, że do 1 kwietnia tego roku infekcję przeszło już od 48 do 81 tys. mieszkańców – ogłosili w piątek 17 kwietnia autorzy testu. Do tego momentu zgłoszonych zachorowań było zaledwie 956.
Obecność we krwi przeciwciał świadczy o tym, że system immunologiczny danej osoby walczył już z konkretnym patogenem, nawet jeśli pacjent nie miał żadnych symptomów. W wielu regionach USA, a także w innych krajach świata, prowadzone są obecnie testy, które mają wykazać, jaka jest faktyczna skala zachorowań i ile osób jeszcze może się zakazić.
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
To może być statek obcych. Co naprawdę leci przez Układ Słoneczny?
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie