Dziś jest:
Czwartek, 21 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej
W tygodniku "Niedziela" ukazał się ciekawy tekst o egzorcyzmach. Większość z przedstawionych tam informacji jest może powszechnie znana, ale kilka ciekawostek na pewno pokazuje, czym są egzorcyzmy i jak traktuje je kościół.
Egzorcyzmy: Czym są, kto i jak może je sprawować
Egzorcyzmy są sakramentalium, w którym mocą Jezusa uwalnia się osobę spod panowania złego ducha. Egzorcysta musi mieć moralną pewność o opętaniu oraz powinien w miarę możliwości uzyskać zgodę osoby opętanej, zanim przystąpi do obrzędów. W ramach rozeznania problemu powinien przeprowadzić wywiad diagnostyczny oraz konsultować się ze specjalistami z dziedziny duchowości, medycyny i psychiatrii.
Kościół na ziemi kontynuuje misję Jezusa. Ewangelie przytaczają wiele przykładów wyrzucania przez Niego złych duchów. Od Zbawiciela Kościół otrzymał też władzę nad złymi duchami (por. Mk 16,17). Jedną z form bezpośredniej walki ze złem wcielonym są uroczyste egzorcyzmy nad osobami opętanymi. Pierwszą księgą liturgiczną ujednolicającą i porządkującą w Kościele zachodnim obrzędy egzorcyzmu był Rytuał Rzymski wydany przez papieża Pawła V w 1614 roku, jako realizacja postanowień Soboru Trydenckiego. Używano go aż do wydania zreformowanej księgi w 1999 r. przez Jana Pawła II.
Kto może egzorcyzmować?
W rycie rzymskim istniały nawet - do czasu zmian po Drugim Soborze Watykańskim - niższe święcenia egzorcystatu (dalej istnieją w nielicznych wspólnotach związanych z nadzwyczajną formą rytu rzymskiego). Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 r. potwierdził praktykę, że egzorcyzmów według uroczystego rytuału może dokonywać tylko biskup i wyznaczeni przez niego prezbiterzy. Tę zasadę podtrzymuje aktualny Kodeks Prawa Kanonicznego oraz późniejsze orzeczenia w tej kwestii.
Egzorcysta ten obrzęd wykonywać może jedynie na terenie swojej diecezji. Kapłan posługujący egzorcyzmem powinien cechować się pobożnością, wiedzą, roztropnością i nieskazitelnością życia (KPK 1172 § 2). Powinien być również odpowiednio przygotowany (wiedza teologiczna, odpowiedni zakres wiedzy z dziedziny medycyny, psychiatrii i psychologii), ostrożny i roztropny. Powinien być rozmodlony i praktykujący post.
W Polsce zaleca się trzy etapy przygotowania do pełnienia posługi egzorcysty: udział w zjazdach egzorcystów, czas próbny pod opieką doświadczonego egzorcysty i właściwe realizowanie powierzonej przez biskupa misji. Egzorcyści powinni troszczyć się o stałą formację, czemu służą m. in. doroczne zjazdy i regularne spotkania z biskupem. Delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. egzorcystów jest bp Henryk Wejman, który współpracuje z zespołem specjalistów.
Próba sprawowania egzorcyzmów bez upoważnienia biskupa jest nie tylko sprzeczna z prawem kościelnym, ale i grzechem.
Kiedy można egzorcyzmować?
Egzorcysta musi mieć moralną pewność o opętaniu danego człowieka oraz powinien w miarę możliwości uzyskać zgodę osoby opętanej, zanim przystąpi do obrzędów. W ramach rozeznania problemu powinien przeprowadzić wywiad diagnostyczny oraz konsultować się ze specjalistami z dziedziny duchowości, medycyny i psychiatrii.
Objawy będące wskazówkami opętania: - mówienie w nieznanym języku lub rozumienie go. - znajomość spraw, o których osoba z problemem nie miała prawa wiedzieć, - ponadnaturalna siła fizyczna, - niechęć do Boga, świętych, Kościoła, przedmiotów poświęconych, etc.
Gdzie można egzorcyzmować?
Egzorcyzmów nie można sprawować publicznie. Odpowiednią przestrzenią jest zarezerwowana dla tego rytuału kaplica lub inne stosowne miejsce, w którym jest krzyż i obraz Matki Bożej. Należy zadbać, by w tym miejscu osoba egzorcyzmowana nie mogła zaznać żadnej krzywdy, a także, by podczas manifestacji złego ducha nie doszło do profanacji miejsca świętego.
Jak przebiega egzorcyzm?
Egzorcyzmy należy odprawiać tak, by wyrażały wiarę Kościoła oraz nie przywoływały skojarzeń z magią i zabobonami. Egzorcysta nie może zachęcać do przerwania leczenia medycznego ani podejmować działań wykraczających poza jego kompetencje.
Podczas egzorcyzmu, poza odpowiednimi modlitwami z Rytuału Rzymskiego (litania do wszystkich świętych, psalmy, antyfony, fragmenty z Pisma Świętego, Credo, wyrzeczenie się szatana i odnowienie chrzcielnego wyznania wiary, modlitwy błagalne i formuła nakazująca złemu duchowi w imię Jezusa opuścić ciało opętanego, dziękczynienie, błogosławieństwo), występują gesty znane z katechumenatu czy chrztu sprzed posoborowej reformy (znaki krzyża, tchnienie, nałożenie rąk, woda). Nie przewidziano żadnych form dialogu ze złym duchem.
Egzorcyście powinny towarzyszyć odpowiednio przygotowane osoby, wspierające go modlitwą. Służy to również bezpieczeństwu i uniknięciu oskarżeń. Wszyscy uczestnicy zobowiązani są do zachowania tajemnicy.
Po egzorcyzmach osoba uwolniona od złego ducha powinna wziąć udział w rekolekcjach ewangelizacyjnych. Organizowanie publicznych modlitw o ochronę przed wpływem złego ducha wymaga wiedzy i zgody biskupa miejsca. Jeśli podczas takich spotkań modlitewnych ktoś zachowuje się w sposób niepokojący lub wskazujący na możliwość zniewolenia, nie należy publicznie modlić się nad tą osobą, tylko ją bezpiecznie wyprowadzić i w odpowiednim miejscu zapewnić pomoc.
Na podstawie:
Wskazania dla kapłanów pełniących posługę egzorcysty, KEP 2015. Komisja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów: "Egzorcyzmy i inne modlitwy błagalne".
źródło: (KAI) /esthermm/pl.fotolia.com
czytaj dalej
Burze piaskowe potrafią w sposób niebywały zmienić kolor nieba, ale chyba po raz pierwszy mamy okazję zobaczyć niebo całkowicie czerwone. 18 lutego 2018 nad irackim miastem Basra zaobserwowano niezwykły fenomen - zachód Słońca "na czerwono" był połączony właśnie z burzą piaskową. Efekt można zobaczyć na filmie zamieszczonym w serwisie youtube.
czytaj dalej
Nasz czytelnik zauważył ciekawy moment na filmie pokazującym katastrofę lotniczą na Teneryfie w 1975. W pewnym momencie widać obiekt, który na dość niskiej wysokości przemierza niebo. Informację dostaliśmy poprzez naszą witrynę w portalu społecznościowym facebook.
https://www.facebook.com/BazaFN
Film poniżej.
I jeszcze klatki z filmu pokazujące przelot tego obiektu.
czytaj dalej
Pierwszy raz duch przywódcy rewolucji ploretariackiej, Włodzimierza Iljicza Lenina, został zauważony na Kremlu nocą z 18 na 19 października 1923 roku, około 3 miesięcy przed jego rzeczywistą śmiercią. W tamtym okresie Lenin przebywał w mieście Gorkij, obecnie Niżnyj Nowgorod, gdzie leczył chorobę, która 21 stycznia 1924 roku ostatecznie go pokonała - opowiada sławny rosyjski pisarz Aleksander Gorbowski, który bazuje na świadectwie ówczesnego gońca z Kremla.
Owej nocy goniec, po dostarczeniu dokumentów i listów, wszedł by się ogrzać do stróżówki. Tam to był przypadkowym świadkiem dziwnej rozmowy telefonicznej. Komendant straży pytał kogoś przez telefon: - Dlaczego Lenin przyjechał do Kremla bez straży przybocznej? Po chwili odpowiedział: - Nie, nie ma z nim żadnego strażnika. Jest całkiem sam, osobiście to sprawdziłem. No dobrze, zadzwonię do Gorkij. Po pewnym czasie komendant straży zadzwonił do tej samej osoby, z którą wcześniej rozmawiał i oświadczył: - W Gorkij powiedzieli, że Lenin nigdzie nie wyjechał i cały czas jest u nich.
Ten niezwykły przypadek wywołał w ówczesnym czasie niemały popłoch i zaskoczenie wśród osób, które znajdowały się w otoczeniu Lenina, jako że według doktryny marksistowsko - leninowskiej duchy w ogóle nie istnieją. Skoro jednak duch Lenina był widziany przez wielu ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że Lenin znajduje się w Gorkij, władze musiały wymyślić wygodną dla nich historyjkę, według której Lenin rzeczywiście przyjechał do Moskwy.
-Jestem całkowicie pewien, że tamtej nocy rzeczywiście widziano ducha Włodzimierza Lenina - twierdzi Aleksander Gorbowski. Zbyt wiele jest sprzeczności między wspomnieniami towarzyszki Lenina Nadieżdy Krupskiej i szefem jego strażników Aleksandrem Belmazem, którzy w tamtych czasach byli w ciągłym kontakcie z Leninem. Krupska utrzymuje, że Lenin przenocował na Kremlu i 19 października wrócił do Gorkij. Tymczasem według Belmaza Lenin spędził cały ten dzień w Moskwie. Dlaczego Lenin, przyjmując wersję jego towarzyszki, miałby podjąć się zupełnie niepotrzebnej podróży do Moskwy? Tylko po to, aby przespacerować się w milczeniu po pokojach Kremla, zdrzemnąć się przez kilka godzin i wrócić samochodem do Gorkij? Również nie do przyjęcia jest historyjka Belmaza, jako że wszyscy byli zaskoczeni faktem, że Leninowi nie towarzyszyli jego ochroniarze. Krótko mówiąc, taka zupełnie niepotrzebna podróż z pewnością nie pasowała do nawyków Lenina.
-Na skutek wylewu, którego Lenin doznał w marcu, a który jeszcze pogłębił paraliż członków lewej strony jego ciała, chory przywódca czuł się szczególnie źle - kontynuuje Gorbowski.
- Dzięki rehabilitacji zdołał on stanąć na nogach, ale do chodzenia niezbędna mu była laska. Tymczasem w jego "Kronice Biograficznej" napisane jest, że w nocy z 18 na 19 października 1923 roku, Lenin "wszedł do swojego apartamentu, przeszedł do gabinetu, wrócił do sali, w której odbywały się zebrania rady komisarzy ludowych, wreszcie wyszedł na dziedziniec, aby się przejść". Tam został pozdrowiony przez grupę kadetów, którzy mieli godzinę wychowania fizycznego - nigdzie jednak nie ma najmniejszej wzmianki o lasce, bez której Lenin nie mógł się obejść.
-Kilka lat temu pracowałem nad dokumentami pochodzącymi z archiwum prezydenta Federacji Rosyjskiej na Kremlu - wspomina kolega Gorbowskiego, historyk Siergiej Kuleszow. - Kiedy wszedłem do mensy, aby zjeść kolację, zobaczyłem mojego znajomego w towarzystwie starszego mężczyzny o zupełnie siwych włosach. Był to pułkownik KGB, dowódca strażników lokalu, który w czasach Lenina był jego apartamentem na Kremlu. Rozmawiali o rzeczach mistycznych. Pułkownik opowiadał, że tak on, jak i jego koledzy kilka razy w nocy słyszeli odgłosy kroków i przesuwanych mebli, pochodzące z gabinetu Lenina, który po śmierci przywódcy został dokładnie zapieczętowany.
Takie same hałasy słyszał wiele lat później szef administracji Jelcyna, Siergiej Filatow.
-Miało to miejsce latem 1993 roku. Gabinet Lenina znajdował się wówczas na drugim pietrze rezydencji prezydenckiej, podczas gdy na trzecim piętrze znajdował się jego apartament - muzeum. Pewnego razu, tuż przed północą, studiowałem w gabinecie niektóre dokumenty. Nagle zacząłem słyszeć wyraźne odgłosy kroków, jakby ktoś chodził po pokoju piętro wyżej. Nie przywiązałem wówczas żadnej wagi do tego wydarzenia, lecz kiedy kilka dni później hałasy się powtórzyły zawołałem szefa straży i powiedziałem:
- Niech pan sprawdzi kto chodzi o tej porze nad nami. Na co szef straży odpowiedział:
- Ależ Siergieju Aleksandrowiczu, nie może tam nikogo być! Sami zapieczętowaliśmy apartament - muzeum.
- Mimo to sprawdźcie. Niech pan nie zapomina, że obok znajduje się gabinet Jelcyna. Strażnicy sprawdzili dokładnie apartament, ale nie znaleźli tam żywej duszy. Ja się uspokoiłem, ale od tamtej pory na wszelki wypadek przestałem pracować w swoim gabinecie do północy.
Źródło: ARCHIWUM FN
czytaj dalej
Tajemniczy obiekt odkryty na bagnach w Argentynie, został znaleziony na Google Maps i uznany początkowo za artefakt. Myślano, że spowodowane to było nieprawidłowym obszarem skanowania, ale później okazało się, że tak nie jest, i że wyspa naprawdę istnieje.
Jezioro ma idealnie równe brzegi tworzące wyraźnie zarysowany okrąg. W jeziorze znajduje się również ogromna pływająca wyspa, zajmująca około 4/5 powierzchni jeziora. Wyspa ma taką samą idealnie okrągłą formę jak jezioro, stale się przesuwa w stosunku do brzegów, dlatego woda w jeziorze wygląda jak sierp księżyca.
Odkrycie należy do amerykańskiego inżyniera-hydraulika Richarda Petroniego. W tym roku odkrył wyspę i natychmiast skontaktował się z kolegami: Sergio Nespilermem i Pablo Martinezem, którzy również zainteresowali się znaleziskiem, po czym wszyscy trzej wyruszyli na wyprawę w celu odkrycia tajemniczego miejsca.
Niezwykła wyspa, którą każdy może teraz sam zobaczyć. Wystarczy przejść do Google Maps, wprowadzić współrzędne 34 ° 15’07.8 „S 58 ° 49’47.4” W i przejść do trybu satelitarnego.
Sama wyspa znajduje się w Argentynie, w delcie bagnistej rzeki Parana. Po raz pierwszy Richardowi i jego kolegom nie udało się dotrzeć do wyspy – uniemożliwił to bagienny teren, ale drugie podejście śmigłowcem zakończyło się sukcesem, badacze w końcu zdołali zobaczyć niezwykłe miejsce.
Wyspa została nazwana Eye (Oko), jej średnica wynosi 118 metrów i znajduje się na powierzchni wody o nieco większych rozmiarach. Jak się okazało, mieszkańcy wiedzą o istnieniu wyspy od dawna, ale uważają, że zbliżanie tam się jest ryzykowne ponieważ żyje tam bardzo stare bóstwo.
Po przestudiowaniu archiwów Google Maps Richard Petroni doszedł do wniosku, że wyspa istniała już w 2003 roku, kiedy usługa w Google została uruchomiona.
Obrazy z satelity z różnych okresów czasu wskazują, że wyspa obraca się wokół własnej osi i zmienia swoje położenie. W tej chwili Richard zbiera trzecią tym razem naziemną wyprawę by zbadać Oko, uzbrojony jest tym razem w specjalny sprzęt geologiczny. Ponadto zespół geologów przyjmuje darowizny: można mieć po wpłacie 5000 dolarów najnowsze dane o wyspie a za 10000 będzie można udać się do Argentyny, aby osobiście zbadać tajemnicze miejsce.
czytaj dalej
rzez wiele lat "krzycząca mumia", odnaleziona w egipskim kompleksie grobowcowym w Deir El-Bahari, stanowiła prawdziwą zagadkę. Teraz jednak najpewniej udało się ustalić tożsamość Nieznanego Mężczyzny E, jak wcześniej określały go środowiska akademickie.
Analiza szczątków sugeruje, że jest to książę Pentawere, syn faraona Ramzesa III. Według przekazów historycznych miał on być uwikłany w spisek, który miał na celu zabójstwo ojca. Zdaniem historyków został skazany na powieszenie właśnie za zdradę, a potwierdzają to znaki na szyi "krzyczącej mumii".
- Ta upiorna mumia, określana mianem "krzyczącej", przez bardzo długi czas frasowała naukowców - przyznał archeolog Zahi Hawass w wywiadzie dla "Al-Ahram Weekly".
Nie tylko ze względu na przyczyny śmierci, lecz także sposób mumifikacji. Dlaczego? Mężczyzna nie był zmumifikowany jak pozostali członkowie rodziny królewskiej, mimo tego że spoczął w pobliżu.
Sama mumifikacja to bardzo złożony proces, polegający na usuwaniu narządów wewnętrznych i ostrożnym balsamowaniu ciała. Ciało powlekano też delikatnym płótnem. W tym przypadku jednak zwłoki po prostu pozostawiono do wyschnięcia i owinięto w owczą skórę, która - co ciekawe - traktowana była przez Egipcjan jako nieczysta.
Podsumowując te wszystkie fakty: badanie szczątków, ślady na ciele i sposób pochówku, można dojść do wniosku, że "krzycząca mumia" jest w rzeczywistości zhańbionym księciem.
Zdrada przeciwko Ramzesowi III została opisana w Papirusie o spisku w Haremie. Pojawiają się w nim informacje o tym, w jaki sposób spiskowcy zostali schwytani. Nie wiadomo jednak, czy plan się powiódł, bo jednym nawiązaniem jest przetłumaczony fragment: "królewska barka została wywrócona".
Z analizy szczątków Ramzesa III wynika, że zmarł on w wieku 60 lat i cierpiał z powodu złego stanu zdrowia. Naukowcy podejrzewają jednak, że jego śmierć nie wiązała się tylko ze starością. Skąd takie przypuszczenia? Długo wydawało się, że na jego ciele nie ma żadnych ran. Jednak tomografia przeprowadzona w 2012 roku wykazała, że najprawdopodobniej zmarł po przecięciu gardła, co sugeruje, że spisek mógł zakończyć się powodzeniem.
Tu odnaleziono "krzyczącą mumię":
czytaj dalej
Reżyser Antoni Krauze zmarł 14 lutego w Warszawie. Miał 78 lat. Najbardziej jego znany film ostatnich lat to "Smoleńsk" (2016) o katastrofie smoleńskie.
Po „Smoleńsku” opowiedział w wywiadzie o śmierci klinicznej, którą przeżył przy okazji zawału w roku 1998:
- Widziałem drzwi, wiedziałem, że za tymi drzwiami jest miejsce, w którym bardzo chciałbym się znaleźć.
W 1998 roku Krauze miał zawał i przeżył śmierć kliniczną – to wydarzenie tylko umocniło jego wiarę. Po latach reżyser opowiedział, co zobaczył "po drugiej stronie”.
- Widziałem drzwi, wiedziałem, że za tymi drzwiami jest miejsce, w którym bardzo chciałbym się znaleźć – mówił w wywiadzie dla "Dziennika. Gazety Prawnej”. Według słów reżysera "po drugiej stronie" zadano mu pytanie, co dobrego zrobił w swoim życiu.
- Przypomniałem sobie, że Krzysiek Kieślowski tuż przed swoją śmiercią zrobił mi karczemną awanturę, jak to możliwe, że nie pamiętam, jak to będąc u niego w Koczku na Mazurach, uratowałem jakiegoś małego chłopca, który tonął w pobliskiej rzeczce. Mówił mi, że może po to się urodziłem, żeby tego chłopca uratować. Powiedziałem więc im, że co prawda nie pamiętam, ale Krzysiek Kieślowski mówił, że uratowałem chłopca – wspominał. To podobno te słowa sprawiły, że reżyser wrócił do żywych.
- Powiedziałem też, że jeśli Krzysiek gdzieś jest w pobliżu, to może to potwierdzi. I usłyszałem, że mam wracać. Nie zrobiono mi większej krzywdy w moim całym długim życiu – twierdził. - Kiedy tam byłem, nie miałem żadnego innego pragnienia, jak wleźć tam do środka, za te drzwi.
Krauze uważa, że został "wskrzeszony” po to, by zrobił ważne, istotne dla Polaków filmy. Dlatego nakręcił "Czarny czwartek” i "Smoleńsk”. Ale przyznawał, że nie był szczęśliwy tu, na ziemi.
- Kiedy wróciłem do rzeczywistości, ocknąłem się, to przez dwa tygodnie, a może miesiąc nie mogłem pojąć, że składam się z ciała, że cała ta moja obudowa to ciało. Czułem, że to jakiś worek po kartoflach albo węglu. Uczyłem się na nowo żyć i teraz robię wrażenie, że żyję, że się poruszam. Minęło 18 lat, a ja każdy moment z tych 18 lat dokładnie pamiętam, klatka po klatce – zwierzał się w "Dzienniku”. I dodawał, że jest gotowy na śmieć.
- Ja jestem wśród żywych do piątku, do momentu wejścia "Smoleńska” do kin. Cały czas mam nadzieję, że Bóg pozwoli mi po prostu umrzeć – mówił. - Liczę, że jak ten film wejdzie do kin, będę mógł powiedzieć „bye, bye” i tam wrócić.
czytaj dalej
Teorię ewolucji cały świat naukowy uznał za fakt oczywisty, choć od lat nikt nie był w stanie znaleźć tzw. brakującego ogniwa w łańcuchu ewolucyjnym. To ogniwo miało pokazywać przechodzenie "jednego gatunku w drugi". Czy takie "brakujące ogniwo" właśnie znaleziono w Birmie?
Ma nim być pająk, który ma osiem segmentowanych włochatych odnóży, potężne szczękoczułki, kądziołki przędne i długi, biczowaty ogon, który 100 milionów lat temu został uwięziony w żywicy. Poniżej prehistoryczny pajęczak zatopiony w liczącym 100 mln lat bursztynie.
To odkrycie, które pozwoliło paleontologom uzupełnić luki w drzewie ewolucyjnym pająków. Jednocześnie mimo swojego wyglądu nowo odkryty przedstawiciel wymarłej fauny nie jest bezpośrednim przodkiem dzisiejszych pająków, lecz jedynie ich kuzynem.
Dwa zespoły naukowców – jeden pod kierunkiem paleobiologa Bo Wanga z Chińskiej Akademii Nauk, drugi prowadzony przez Diying Huanga – przebadały niezależnie okazy stawonogów zatopione w bursztynie wydobytym w Birmie. Niezwykłego pajęczaka nazwano Chimerarachne yingi – od słów: „chimera”, co oznacza stworzenie składające się z elementów różnych zwierząt, greckiego „arachne” („pająk”) oraz nazwiska jednego z odkrywców – Yanlinga Yinga.
Nowo odkryty gatunek jest niewielki – długość jego ciała to ok. 2,5 milimetra, a ogona – 3 milimetry. Stworzenie łączy w sobie cechy dzisiejszych pająków oraz ich bliskich kuzynów należących do wymarłego rzędu pajęczaków o nazwie Uraraneida, co opisano w najnowszym numerze „Nature Ecology & Evolution” w dwóch artykułach. Każda z grup opisywała inne egzemplarze - łącznie cztery, prawdopodobnie samce.
Jak wynika z badań, u okazów męskich widać wyraźnie rozbudowane nogogłaszczki, zmodyfikowane tak, by przenosić nasienie do dróg rodnych samicy, oraz dobrze rozwinięte kądziołki przędne do snucia nici; obie te cechy są charakterystyczne dla dzisiejszych pająków.
Jednocześnie podbrzusze Chimerarachne było pokryte płytkami chityny, a na końcu odwłoka znajdował się długi, biczowaty ogon, przez zoologów określany jako telson – „dodatkowy” segment występujący dzisiaj u niektórych stawonogów, np. u spawęków i krewetek.
Do czego służył? Paleontolodzy nie są zgodni. Dr Paul Selden z Uniwersytetu Kansas, który pracował w zespole Bo Wanga, uważa, że niezwykły ogon był narządem sensorycznym – miał służyć badaniu otoczenia.
Oba zespoły badawcze zgodziły się, że to jedno z najciekawszych odkryć paleontologicznych ostatnich lat. Dr Selden nazwał Chimerarachne „swego rodzaju brakującym ogniwem”.
źródło: gazeta.pl
Teoria ewolucji niesie ze sobą jednak znacznie więcej pytań niż tylko słynne "brakujące ogniwo". Polecamy obejrzenie filmu z naszego Archiwum FN, który umieściliśmy w sieci na potrzeby tej publikacji.
Zapraszamy do wzięcia udziału w naszej ECHO-SONDZIE. Pytanie jest proste: czy wierzysz w teorię ewolucji?
https://www.nautilus.org.pl/echosonda,424,czy-wierzysz-w-teorie-ewolucji.html
czytaj dalej
Dziesięć starożytnych szkieletów znaleziono w Meksyku. Liczą sobie 2400 lat, pochodzą z czasów dawniejszych niż cywilizacja Azteków. Naukowców zafascynował sposób ułożenia ciał. Nigdy wcześniej nie spotkali się z podobnym.
Na intrygujące miejsce pochówku na terenie Tlalpan, dzielnicy położonej w południowo-zachodniej części Dystryktu Federalnego miasta Meksyk, natrafiono w ubiegłym tygodniu.
Noworodek i dziewięcioro dorosłych
Jimena Rivera Escamilla, kierująca wykopaliskami archeolog z Narodowego Instytutu Antropologii i Historii (INAH) powiedziała, że grób wydaje się powiązany z obrzędami rytualnymi, a ciała - miesięcznego noworodka i dziewięciu osób dorosłych ułożono celowo w skomplikowany sposób.
Escamilla nie sprecyzowała, jak zmarły te osoby ani też, czy ich śmierć nastąpiła równocześnie.
Głowy są zwrócone w różnych kierunkach. Jedna czaszka znalazła się na klatce piersiowej szczątków innej osoby, dłonie jednego szkieletu leżały na plecach innego - opowiadała Escamilla w rozmowie z portalem Televisa News. Całość - jak to określił opisujący odkrycie dziennik "Washington Post" - "przypominała kosmiczną spiralę Drogi Mlecznej".
Zdeformowane czaszki
Jak podkreśla w raporcie z badań Narodowy Instytut Antropologii i Historii, odkrycie może pomóc w zrozumieniu kultury starożytnych ludów Mezoameryki okresu preklasycznego. Szkielety należą do właśnie do reprezentantów ludów zamieszkujących te tereny przez 500 lat, zanim w regionie zagościli Aztekowie. Osiedlaniu się na tym terenie sprzyjała żyzna gleba, dostępność świeżej wody oraz liczna zwierzyna łowna.
Niektóre czaszki oraz zęby wydają się celowo zdeformowane. Jak podkreślili naukowcy, to znana praktyka wśród społeczeństw Mezoameryki. Takie praktyki mogły wskazywać na status społeczny danej osoby, płeć oraz próby upodobnienia się do bóstw.
W tym samym miejscu natrafiono również na gliniane naczynia zwane cajetes oraz tecomate - gliniane misy w kształcie tykwy, a także kilka rodzajów kamieni, zakopanych półtora metra pod ziemią.
Źródło: Washington Post, TVN Meteo
czytaj dalej
Po tym jak przed kilkoma tygodniami media ujawniły, że amerykański Departament Obrony przeznacza pieniądze na poszukiwania UFO, oddział turystyki w Nevadzie postanowił wykorzystać to do celów promocyjnych - odnotowuje amerykański "Newsweek".
Nevada to stan, w którym znajduje się słynna Strefa 51 - tajna baza wojskowa, w której według teorii spiskowych miały być badane pozaziemskie formy życia znalezione w obiekcie, jaki rozbił się w 1947 roku w Roswell, w Nowym Meksyku. Do 2001 roku władze USA zaprzeczały jakoby Strefa 51 w ogóle istniała (mimo że bazę założono w 1951 roku).
Teraz stanowy oddział turystyki oferuje nową trasę zwiedzania Nevady - śladami UFO. Przedstawiciele oddziału chętnie powitają też w stanie kosmitów. "Od waszych ostatnich odwiedzin w Strefie 51, tęsknimy za wami! Cały kraj za wami tęskni, dlatego Departament Obrony USA wydaje 22 miliony dolarów na program, który ma na celu odnalezienie was" - zwracają się do przybyszów z innych galaktyk urzędnicy z Nevady.
Pokonanie szlaku turystycznego jaki Nevada oferuje zarówno ludziom, jak i kosmitom, zajmuje "trzy dni słoneczne".
Bethany Drysdale, odpowiedzialna za kontakty z mediami w oddziale turystyki stanu podkreśla, że od dziesięcioleci w Nevadzie "ludzie widzieli dziwne rzeczy na niebie" w pobliżu Strefy 51. Autostrada przebiegająca w pobliżu bazy wojskowej nazywana jest "Pozaziemską".
Przy wyżej wymienionej autostradzie znajduje się hotel, który oferuje zniżkę każdemu, który dowiedzie, iż jest kosmitą (wymaga to jednak okazania międzygalaktycznego dowodu tożsamości, jak dotąd nikt nie skorzystał z tej możliwości). Ekipa FN dokładnie zna tę autostradę i nawet dokładnie zna to miejsce (jedliśmy tam w drodze do Rachel), gdyż zawsze przy okazji pobytu w Las Vegas robimy przejażdżkę do Strefy 51.
czytaj dalej
40-letni Jainer Jesus Flores Vigo miał problemy ze swoim ciągnikiem siodłowym. Zignorował znaki zakazu gęsto rozsiane wzdłuż autostrady panamerykańskiej i zjechał swoim wozem wprost na bezcenne geoglify!
Choć nierozważny kierowca został zatrzymany, to lokalny sąd zwolnił go z aresztu! Uznano, że nie ma żadnych dowodów na to, że kierowca działał rozmyślnie. Prokuratura na szczęście się z tym nie zgadza, dlatego zgłosiła apelację. Żąda 9-miesięcy więzienia i grzywny o równowartości 5 tys. złotych.
Ministerstwo Kultury Peru podało, że kierowca swoim ciągnikiem zniszczył fragment geoglifów o wielkości 50 na 100 metrów. W efekcie uszkodził aż trzy odrębne rysunki. Część peruwiańskich mediów podaje także, że kierowca nigdy nie jechał tym fragmentem drogi i nie znał go.
Inną możliwością, którą media biorą pod rozwagę jest celowa próba ominięcia fragmentu autostrady panamerykańskiej – kierowcy często tak robią aby uniknąć opłat. Być może i ten szofer liczył, że bocznymi drogami uda mu się przejechać. Zamiast tego uszkodził ważny zabytek.
Geoglify Nazca powstawały pomiędzy 500 r. p.n.e., a 500 r. n.e. Rozciągają się na przestrzeni ponad 400 km kw. I stanowią wielką atrakcję turystyczną.
czytaj dalej
Dramat pod Nanga Parbat, gdzie zaginął Tomasz Mackiewicz, cały czas przyciąga uwagę opinii publiczej. Polski himalaista został w szczelinie na wysokości około 7200 metrów. Czy istnieją jakiekolwiek szanse na akcję poszukiwawczą? W sprawie postanowił wypowiedzieć się Krzysztof Jackowski, słynny jasnowidz z Człuchowa.
- Stało się to, co zwykle, źle wyliczony czas prawdopodobnie i niestety Polak nie wytrzymał. Na wysokości 7100 metrów jest tak zwana strefa śmierci. Istotne jest to, że nawet jeśli himalaista dojdzie do szczytu, to może źle wyliczyć czas i najczęściej podczas zejścia są największe dramaty. Tam bardzo szybko następuje obrzęk płuc, potem obrzęk mózgu, to są sprawy nieodwracalne jeżeli się stoi. Sądzę, że ta Francuzka miała mnóstwo szczęścia - powiedział w rozmowie z SE.pl Krzysztof Jackowski. Jak dodał, nie ma szans na to, że Tomasz Mackiewicz przeżył.
- Nie ma najmniejszych szans. To jest fizycznie niemożliwe. Niemożliwy jest taki przypadek, żeby on żył - powiedział w rozmowie z SE.pl Krzysztof Jackowski.
Dramat pod Nanga Parbat zaczął się w czwartek, 25 stycznia. Dwójka himalaistów Tomasz Mackiewicz oraz Eli Ravol miała bardzo duże kłopoty z zejściem z góry. Polak został w szczelinie na wysokości 7280 metrów, zaś Francuzka zeszła poniżej 7000 metrów, skąd uratowali ją uczestnicy wyprawy na K2. Tomasz Mackiewicz został uznany za zaginionego.
czytaj dalej
Film „The Flatwoods Monster: A Legacy of Fear” to dokument przyglądający się wciąż niewytłumaczonej sprawie spotkania z UFO z 1952 roku. Co kryje się za tajemnicą?
Czym jest potwór z Flatwoods?
Wieczorną porą grupka chłopców zauważyła na niebie pulsującą czerwoną kulę, która zmierzała na pobliski szczyt. Dzieci podążały za dziwnym zjawiskiem, a po drodze dołączyli do nich inni mieszkańcy miasteczka, którzy zaobserwowali UFO. Szczyt był pokryty śmierdzącą mgłą, która powodowała wśród zgromadzonych łzawienie. Mimo ograniczonej widoczności nie dało się nie zauważyć „ognistej kuli” wielkości domu jednorodzinnego. Nagle z jej wnętrza wyszła karykaturalna postać mierząca około 2 metrów zrostu. Stwór zdawał się sunąć w kierunku świadków zdarzenia, jednak nagle zmienił obraną drogę i zaczął wracać do kuli. Wszystko rozgrywało się w ciągu kilku chwil. Zgromadzeni mieszkańcy Flatwoods uciekli z miejsca z przerażeniem. Potem podczas niezależnych przesłuchań wyznali, że głowa tajemniczej postaci przypominała symbol karcianego asa. Stworzenie miało też wielkie świecące oczy i brak wyraźnie zaznaczonych kończyn.
Na drugi dzień na wzgórzu pozostały tylko pozostałości dziwnego zdarzenia - olbrzymie ślady na trawie, które wskazywały, że sporych rozmiarów obiekt lądował na szczycie. W powietrzu wciąż unosił się nieprzyjemny zapach. W ciągu kilku dni w okolicy doszło do podobnych spotkań z identycznie opisywanym stworzeniem. Sprawą zainteresowały się oczywiście media, ale we Flatwoods pojawili się również przedstawiciele rządu w postaci dwóch ubranych na biało mężczyzn z Sił Powietrznych USA. Podobnie jak rzesza sceptyków, wojskowi uważali, że całe zajście można łatwo wytłumaczyć. Czerwoną kulą miał być spadający z nieba meteor, a rzekomym kosmitą... sowa.
„The Flatwoods Monster: A Legacy of Fear” - o czym jest film?
Chociaż do zdarzenia doszło ponad 60 lat temu, mieszkańcy Flatwoods wciąż pamiętają o spotkaniu z UFO. Trudno zapomnieć. Niesamowita opowieść na stałe weszła do miejscowego folkloru, a miasteczko stało się atrakcją turystyczną, ściągającą ufologów z całego świata. Z tego powodu postanowiono stworzyć film dokumentalny „The Flatwoods Monster: A Legacy of Fear”, którego autorzy przyglądają się wydarzeniu z 1952 roku.
Film kręcono od lipca 2017 roku do stycznia 2018. Część pieniędzy na postprodukcję ma pochodzić z akcji crowdfoundongowej, która rusza 1 lutego 2018 roku. Za dokument odpowiedzialna jest firma Small Town Monsters, która ma na swoim koncie film o innej legendarnej kryptydzie - Mothmanie. „The Mothman of Point Pleasant” to dokument o istocie przypominającej wielką ćmę, która pojawiła się w innym miasteczku w Wirginii. Reżyserem filmu o potworze z Flatwoods jest Seth Breedlove, który od lat śledzi zjawiska UFO i ich nie do końca wytłumaczone powiązania z rządem Stanów Zjednoczonych.
„The Flatwoods Monster: A Legacy of Fear” będzie mieć premierę już w kwietniu 2018 roku. Ukaże się na płytach DVD oraz na platformie Amazon. Oficjalny pokaz premierowy odbędzie się pod koniec marca na festiwalu HorrorHound Cincinnati.
W sieci pojawił się zwiastun produkcji.
źródło: antyradio.pl
czytaj dalej
Znany irlandzki egzorcysta, ojciec Pat Collins napisał list otwarty do hierarchii kościelnej, w którym wezwał biskupów swojego kraju do podjęcia zdecydowanej walki z gwałtownym wzrostem zła, który ma związek także z rosnącą apostazją w Kościele. Duchowny obawia się, że „biskupi prawdopodobnie nie wierzą już, że istnieją złe duchy” i „stracili kontakt z rzeczywistością”.
„Tak się stało, że mamy co raz więcej dowodów na złośliwą manifestację zła” – napisał kapłan. Wskazał on, że niemal codziennie jest dosłownie „zalewany” napływem zdesperowanych ludzi proszących go o pomoc w uwolnieniu od demonicznego opętania i innych złych działań.
Ojciec Collins przyznał, że jest „zbity z tropu” faktem, iż irlandzcy biskupi nie robią nic, by wyznaczyć dodatkowych egzorcystów i szkolić kapłanów w celu pomagania ludziom, którzy co raz częściej doznają opętania albo są atakowani przez demony.
Collins przypomina, że papież Franciszek oficjalnie uznał Międzynarodowe Stowarzyszenie Egzorcystów (IAE) w 2014 roku, które jest grupą skupiającą około 300 egzorcystów z 30 różnych krajów.
Według Catholic News Agency (CNA), IAE donosi o znacznym wzroście aktywności demonicznej w ostatnich kilku latach.
Również o wielkim zapotrzebowaniu na pomoc egzorcystów pisał w marcu ub. roku „National Catholic Register.” Ojciec Vincent Lampert, egzorcysta z archidiecezji Indianapolis tłumaczył na łamach „NCR”, że rzeczywiste demoniczne opętania są rzadkie, ale już infestacje, dręczenia, obsesje zdarzają się bardzo często.
Demoniczna infestacja ma miejsce wtedy, gdy zaczynają się poruszać przedmioty, słyszy się głośne dźwięki - wyjaśnił ojciec Lampert. W przypadku dręczenia, osoba zostaje zaatakowana fizycznie. Na przykład na ciele pozostają siniaki, ukąszenia lub zadrapania. Ta forma udręki polega także na komplikowaniu życia osobistego i zawodowego, mnożeniu problemów materialnych.
Demoniczna obsesja pociąga za sobą psychiczne ataki, takie jak uporczywe myśli o złu przepływającym przez umysł człowieka. Powoduje zaburzenia równowagi psychicznej, duchowej i emocjonalnej. Może się objawiać poprzez uporczywe myśli samobójcze, koszmary senne, samookaleczenia itp.
„W przypadku opętania – mówił ojciec Lampert - widziałem oczy stające w słup, spotykałem się z rzucaniem przekleństwami, konwulsjami ludzi, wydzielaniem odoru, spadkiem temperatury w pokoju. Byłem świadkiem lewitowania pewnej osoby”.
Kościół katolicki wyraźnie rozróżnia aktywność demoniczną od kwestii psychologicznych, stwierdzając w Katechizmie, że ważne jest, aby się upewnić, że ktoś ma do czynienia z obecnością złego, a nie z chorobą. Do egzorcysty – zgodnie z obecnymi wytycznymi – może trafić ktoś po badaniu psychologicznym, by wkluczyć problemy psychiczne. Każda diecezja powinna mieć egzorcystę, który będzie w stanie odróżnić opętanie demoniczne od psychicznej lub fizycznej choroby.
Rzeczniczka irlandzkiego episkopatu zasugerowała „The Irish Catholic,” że „egzorcyzmy są bardzo rzadkie i jej urząd nie został poinformowany o żadnych przypadkach” egzorcyzmów „w Irlandii w ostatnich latach”.
Ojciec Collins nie dowierza tym sugestiom. Zauważył, że zdecydowanie w ostatnich latach nastąpił dramatyczny wzrost osób doświadczających przejawów zła. Prawie codziennie otrzymuje wiele telefonów i e-maili. Jego zdaniem, dopiero w ostatnich latach zapotrzebowanie wzrosło „wykładniczo.”
– Spotykam ludzi, którzy rozpaczliwie myślą - słusznie lub niesłusznie - że są dotknięci działaniem złego ducha – mówił ojciec Collins z „The Irish Catholic. Duchowny jest również psychologiem.
Nawet w przypadku braku demonicznego opętania, dodał, ludzie, którzy zwracają się o pomoc do Kościoła, często jej nie otrzymują. Kapłan przyznał, że duchowni nie wiedzą, co z nimi zrobić i odsyłają albo do psychologa, albo do kogoś, o kim słyszeli, że jest zainteresowany tą formą służby. Jednak często zdarza się, że takie osoby nie otrzymują żadnej pomocy.
Ojciec Collins podkreślił, że „w Biblii jest jasno napisane, iż egzorcyzm ma fundamentalne znaczenie dla posługi Jezusa” i że „zastanawia się, czy duchowni w Kościele nadal wierzą w istnienie złych duchów.” Stwierdził: „podejrzewam, że nie”.
Prałat zasugerował także, że przywódcy Kościoła „stracili kontakt z rzeczywistością”. Jego zdaniem brak szkolenia egzorcystów oznacza „brak ochrony przed złymi duchami”. - Mówię to w tym sensie, że nie szkolimy nikogo, kto mógłby poradzić sobie z tymi przypadkami – wyjaśniał. „Kapłani - nie chodzi o to, że ich to nie obchodzi - ale nie wiedzą o tym wystarczająco dużo” – dodał.
Ojciec Collins uważa, że biskupi są odpowiedzialni za wdrożenie szkolenia. Nie podejmowanie tych działań – w jego opinii – jest „zaniedbywaniem duchowej opieki nad ludźmi”.
Źródło: lifesitenews.com
czytaj dalej
Międzynarodowa Szkoła Egzorcyzmów zamierza wyszkolić setki demonologów. Ogłoszenia o naborze do szkoły ukazały się w ukraińskich gazetach.
- Zapotrzebowanie jest ogromne! Ludzie szukają egzorcystów, zjeżdżają się zewsząd, kontaktują się z nami poprzez internet, wówczas prowadzimy obrzęd nawet za pomocą kamery internetowej. Mnóstwo ludzi czuje, że coś jest z nimi nie tak. Czują, że są w ich życiu takie momenty, kiedy diabeł daje o sobie znać. Szukając pomocy ludzie zwracają się do wróżek i znachorów, a potem tego żałują, bo ten, kto korzysta z tego, czego zabrania Biblia, może zostać przeklęty - mówi w menadżerka kijowskiej uczelni.
Zajęcia mają być prowadzone w 30-osobowych grupach, których jednocześnie ma być kilka. W trakcie lekcji uczniowie będą trenować sztukę wypędzania złych duchów na kolegach i koleżankach.
- Sporo ludzi ukrywa w sobie demony - przekonuje Aleksander, który poprowadzi zajęcia. Według egzorcysty opętanych można znaleźć absolutnie wszędzie, czemu więc mieli by nie przyjść na jego zajęcia?
Aleksander Kleban powiedział, że uczył się prowadzenia egzorcyzmów od katolickich zakonników oraz Boba Larsona, pastora Spiritual Freedom Church w Scottsdale (Arizona) z ruchu charyzmatycznego. Kontrowersyjny duchowny od lat 80. XX wieku twierdzi, że zbiorowo uwalnia swoich wyznawców od opętań. Robi to również za pośrednictwem radia lub telewizji, zarabiając przy tym niemałe pieniądze. Pastor kiedyś powiedział, że za jeden seans bierze ok. 400-500 dolarów. Przeprowadzanie egzorcyzmów w przypadku Larsona stało się rodzinnym biznesem, trzy jego córki również wypędzają z ludzi złe demony, a jedna z nich robi to od 13 roku życia.
Biografia samego Aleksandra również jest bardzo zajmująca. Mężczyzna z przerwami spędził w więzieniu 12 lat. Jak twierdzi, trafiał tam za kradzież i rozboje. Przyszły egzorcysta nawrócił się odsiadując swój ostatni wyrok. Od tego czasu życie Aleksandra miało odwrócić się o 180 stopni.
Teraz duchowny egzorcysta organizował własną szkołę, gdzie może uczyć się absolutnie każdy. Przy tym wiara słuchaczy oraz wykształcenie nie mają żadnego znaczenia - to w trakcie zajęć się okaże, przekonuje Aleksander, czy adept będzie mógł zostać prawdziwym egzorcystą oraz poświęcić temu całe swoje życie.
- Po pierwszym i drugim spotkaniu (w sumie ma być ich cztery - przyp. red.) studenci będą wiedzieli, jak przejawia się działanie diabła oraz jak zmusić złe siły do tego, aby się ujawniły w człowieku. Po drugim spotkaniu studenci nauczą się pracy z człowiekiem oraz jego duszą. W trakcie trzeciego spotkania będą te złe duchy wypędzać. Czwarte zajęcia będą w całości praktyczne, a pod koniec wszyscy dostaną certyfikaty - mówi Aleksander Kleban dodając, że przyszli egzorcyści dowiedzą się również jak rozróżniać złe duchy oraz zrozumieją powody, dla których wstępują one w człowieku.
Przekonuje, że zainteresowanie szkoleniem jest bardzo duże.
- Tylko w ciągu tygodnia grupę poświęconą szkole zaczęło obserwować 350 osób. Ludzie piszą do nas, pytają, czy pod koniec kursu będą mogli wypędzać demony - relacjonuje menadżerka.
źródło: Fakt24.pl
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie