Dziś jest:
Poniedziałek, 31 marca 2025
„Życie będzie trudne, zanim stanie się łatwiejsze. To proces, który nas kształtuje.”
/powiedzenie buddyjskie/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie.
Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej
Na Ziemi są 194 państwa: 193 będące członkami Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz Watykan. We wszystkich są zakażenia koronawirusem i wszystkie odczuwają straty przez pandemię (mniejsze lub większe). Pojawiła się ciekawa wizja przyszłości nakreślona przez grupę amerykańskich futurologów, czyli ludzi zajmujących się próbą odczytania przyszłości poprzez analizę dostępnych danych.
Futurolodzy to osoby, które zawodowo zajmują się przewidywaniem, w jaki sposób nowe aspekty naszej rzeczywistości zmienią nasze codzienne życie, pracę czy gospodarkę.
Według instytutu "The Future Today Institute" działającego przy "Columbia University" koronawirus stanie się stałym elementem naszego życia, z którym ludzkość musi nauczyć się żyć, który będzie cały czas mutował w coraz bardziej mordercze wersje, aż pojawi się taka, której śmiertelność okaże się poważnym problemem. Będzie on swoistym "spowalniaczem ludzkości", która do niedawna traktowała ciągły wzrost konsumpcji jako oczywistość.
- Ludzie patrzą na pandemię koronawirusa w perspektywie 2-3 lat. Tymczasem trzeba na nią spojrzeć z perspektywy 100-200 lat. Nie ma wątpliwości wpłynie on na zatrzymanie wzrostu gospodarczego na świecie, ograniczenie liczby ludzkości, a tym samym dewastowanie środowiska naturalnego. O tym, że to już się dzieje przekonują dane demograficzne na całym świecie. Koronawirus sprawia, że ludzie mniej chętnie decydują się na posiadanie dużej liczby dzieci, a ten proces będzie narastać. Koronawirus jest niczym piach, którego ktoś nasypał do rozpędzonego mechanizmu - będzie on go powoli zacierał, choć pierwsze tego efekty pojawią się za 20-25 lat - piszą w artykule futurolodzy.
Jakby na potwierdzenie ich tez pojawiła się nowa wersja koronawirusa. Zawsze bardziej zaraźliwa wypiera wszystkie pozostałe (w Polsce wersja delta stanowi 80 procent nowych zakażeń).
Japonia. Naukowcy o wariancie Lambda: Może być bardziej odporny na szczepionki
PAP
Wariant Lambda koronawirusa, po raz pierwszy wykryty w Peru, a obecnie rozprzestrzeniający się w Ameryce Południowej, jest wysoce zakaźny i dużo bardziej odporny na szczepionki niż oryginalna wersja wirusa - stwierdzili japońscy naukowcy.
W artykule, opublikowanym przed recenzją na bioRxiv, badacze ostrzegają, że skoro wariant Lambda został oznaczony przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) jako "wariant zainteresowania", a nie jako "wariant niepokojący", ludzie mogą nie zdawać sobie sprawy, że stanowi on poważne zagrożenie.
Naukowcy: wariant Lambda wysoce zakaźny
W badaniach laboratoryjnych naukowcy odkryli, że trzy mutacje w białku S (ang. spike; białku kolca) wirusa Lambda, znane jako RSYLTPGD246-253N, 260 L452Q i F490S, pomagają mu oprzeć się neutralizacji przez przeciwciała wywołane szczepionką. Według badaczy dwie dodatkowe mutacje, T76I i L452Q, przyczyniają się do tego, że Lambda jest wysoce zakaźna.
Chociaż nie jest jeszcze jasne, czy Lambda jest bardziej niebezpieczna od Delty, zagrażającej obecnie populacjom w wielu krajach, starszy pracownik naukowy Kei Sato z Uniwersytetu Tokijskiego uważa, że "Lambda może być potencjalnym zagrożeniem dla ludzi". (PAP)
Poniżej - Grecja płonie.
https://twitter.com/Top_Cottage/status/1423322643596419074
czytaj dalej
Płonący na zielono meteoryt przeleciał nad Turcją i wybuchł, powodując "wielką eksplozję" na niebie. Zdarzenie było obserwowane przez dziesiątki ludzi. Wielu z nich spekulowało, że może to być spadający satelita lub katastrofa UFO.
Nieziemskie sceny nad miastem Izimir, położonym u wybrzeży Morza Egejskiego, zostały uwiecznione przez świadków 31 lipca, o 2 nad ranem. Nagrania pokazują obiekt, który znika za wzgórzami i wydaje się rozbijać o ziemię - widać wówczas zielonkawą poświatę i wielki wybuch.
Niektórzy użytkownicy Twittera przekonywali, że na tureckim niebie "widziano UFO", a inni - pytając o "dziwny, jasny obiekt" - podejrzewali, że w pobliżu kraju rozbił się sztuczny satelita.
"Przyziemne wyjaśnienie"
Bardziej przyziemne wyjaśnienie niezwykłego zjawiska przedstawił profesor astrofizyki, Hasan Ali Dal.
Tłumaczył, że podobne obrazy "pojawiają się, kiedy meteor zaczyna płonąć w wyniku szybkiego wejścia w górne partie atmosfery i jej nagrzania. Zwykle wypala się w wyższych warstwach" - napisał naukowiec i dodał, że sytuację z Turcji należy brać za "bardziej specyficzną wersję zjawiska zwanego spadającą gwiazdą".
Podkreślił, że incydent ma prawdopodobnie związek z przecinającym obecnie niebo rojem meteorów, zwanym perseidami, który każdego roku można obserwować między 24 lipca i 24 sierpnia.
Zdaniem innych badaczy przyczyną zielonej poświaty "była duża ilość niklu w skale". "Około 90 procent meteorów nie zawiera metalu, ale niektóre składają się w całości lub częściowo z żelaza i niklu" - podsumował ich opinię brytyjski dziennik "Daily Mirror".
czytaj dalej
Wydaje się to nie tylko trudne, ale wręcz niemożliwe, bo zaprzecza temu sama istota czarnej dziury - pochłania ona wszystko, łącznie ze światłem. A jednak astrofizycy z Uniwersytetu Stanford zaobserwowali świetlne "echo" - rozbłyski światła, które zdawały się odbijać z drugiej strony czarnej dziury - napisał o tym brytyjski dziennik 'The Independent'.
Naukowcy badają czarne dziury już od kilkudziesięciu lat, a mimo to wciąż są to jedne z najbardziej zagadkowych obiektów we wszechświecie. Stanowią taki obszar czasoprzestrzeni, którego – z uwagi na działanie grawitacji – nic nie ma prawa opuścić. Nawet światło.
Co prawda odbicie światła z drugiej strony czarnej dziury przewidziały wyliczenia astrofizyków sprzed pół wieku, potwierdza je też teoria względności Einsteina, ale tak naprawdę nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziano. Odkrycie badaczy ze Stanford jest pierwszą bezpośrednią obserwacją tego zjawiska, potwierdzającą wcześniejsze teorie.
Świat z drugiej strony czarnej dziury
Odkrycie nastąpiło tuż po tym, jak naukowcy zbadali promieniowanie rentgenowskie, emitowane przez supermasywną czarną dziurę, która znajduje się w odległości 800 mln lat świetlnych od nas.
Naukowcy zaobserwowali dziwny wzór – po jasnych, błyskających promieniach rentgenowskich nastąpiły później mniejsze i w nieco innych kolorach. - Wyglądały, jakby odbijały się z drugiej strony czarnej dziury – zauważył Dan Wilkins, astrofizyk z Uniwersytetu Stanford. - To niezwykłe zdarzenie, biorąc pod uwagę, że czarne dziury są bardziej znane ze wchłaniania światła niż bycia jego źródłem.
Co było powodem takiego zjawiska? Prawdopodobnie fakt niezwykłego zagięcia czasoprzestrzeni, które umożliwia widzenie fragmentu Kosmosu, który normalnie jest "zasłonięty" przez czarną dziurę. - Czarna dziura wypacza przestrzeń, zaginając światło i skręcając wokół siebie pola magnetyczne - wyjaśnił Wilkins.
Publikacja pojawiła się w najnowszym wydaniu „Nature”.
źródło: Independent
czytaj dalej
Na południu Turcji szaleje już ponad 100 pożarów. „Płoną zwierzęta, wszystko spłonie”. Strażacy - "zmiana klimatu przyniosła nam apokalipsę".
Na południu Turcji szaleje już ponad setka pożarów: takie dane przekazał w sobotę resort rolnictwa w Ankarze. Według relacji telewizji CNN, rolnicy w tej części kraju stają się świadkami apokaliptycznych scen. „Płoną zwierzęta, wszystko spłonie” – powiedział stacji Muzeyyan Kacar z wioski Kacalar. Jak podaje CNN, ogień zabił już na tamtejszych farmach ponad 2 tysiące zwierząt i zniszczył co najmniej 77 domów. Liczba ofiar śmiertelnych pożarów wzrosła do sześciu.
Tereny objęte pożarami ogłoszone zostały już obszarem klęski żywiołowej.
Jak zauważył w rozmowie z CNN ekspert Fundacji na rzecz Walki z Erozją Ziemi Hikmet Ozturk, pożary zdarzają się w południowej Turcji często, ale w tym roku - ze względu na rekordowe upały, wilgotność powietrza poniżej 14 procent i wiatr wiejący z prędkością około 50 km/h - ogień rozprzestrzenia się wyjątkowo szybko.
Reuters podaje natomiast, że ponieważ pożary pojawiły się w kilku miejscach jednocześnie, tureckie władze nie wykluczają, że doszło tu do celowego działania.
Agencja Associated Press przypomina z kolei, że winą za poprzednie pożary tureckie władze obarczały często kurdyjskich bojowników.
źródło: Associated Press
czytaj dalej
Aż 81 proc. Polaków deklaruje, że zmiany klimatyczne są dla nich powodem do obaw - wynika z opublikowanego w środę badania przeprowadzonego przez firmę Deloitte. Dodano, że ponad jedna trzecia ankietowanych skłonna jest płacić wyższe podatki, by inwestować w ochronę klimatu.
Badanie - jak napisano - zostało przeprowadzone tuż przed Dniem Długu Ekologicznego, wyznaczającego moment, kiedy ludzie wykorzystali zasoby, które przypadają na cały rok produkcji dóbr i usług. Dzień ten, przypadający w tym roku 29 lipca sygnalizuje, że przekroczona właśnie została zdolność Ziemi do ich odnawiania. Dodano, że przypadł on prawie miesiąc wcześniej niż rok temu, co oznacza to, że tempo, w jakim zużywamy naturalne zasoby mocno przyspieszyło.
"Wyniki naszego najnowszego badania pokazują, że transformacja klimatyczna firm jest koniecznością nie tylko dlatego, że wymuszają ją zmiany regulacyjne. 81 proc. Polaków, którzy przyznają, że przejmują się zmianami klimatu to przecież potencjalni pracownicy i klienci, i to ich potrzeby powinny być na pierwszym miejscu w biznesie" – powiedziała cytowana w informacji partnerka i liderka zespołu ds. zrównoważonego rozwoju w Polsce i Europie Środkowej Deloitte Irena Pichola. Wskazała, że prawie dwie trzecie Polaków deklaruje, że w ciągu ostatniego miesiąca czuło niepokój z powodu zmian klimatycznych, i że jest to alarmujący wynik, który powinien skłonić firmy do działania.
Ekspertka zauważa, że najbardziej zaniepokojone grupy to kobiety, osoby w wieku 50+, aktywne zawodowo i posiadające dzieci. Co istotne, ponad trzy razy częściej niepokój o środowisko deklarują ankietowani, którzy widzą negatywne skutki zmian klimatycznych w swoim otoczeniu. "Może to oznaczać, że w miarę jak zmiany klimatyczne będą stawały się bardziej widoczne, liczba zaniepokojonych osób będzie rosła" - powiedziała. Zaznaczyła, że wśród rodziców z małymi dziećmi, osób zaniepokojonych zmianami klimatycznymi jest więcej niż średnio w badaniu. Prawie trzy czwarte respondentów twierdzi też, że to właśnie ich dzieci i wnuki skorzystają na ograniczeniu zmian klimatycznych, a tylko 7 proc., że oni sami.
Jak pokazuje badanie, 55 proc. ankietowanych Polaków uważa, że w zakresie walki o lepszy klimat podejmowanych jest aktualnie za mało działań, 43 proc. oczekuje "natychmiastowych i zdecydowanych działań, nawet jeśli wiążą się one z koniecznością wysokich nakładów", natomiast tylko 7 proc. Polaków uważa, że świat robi wystarczająco dużo w tym zakresie. Marginalny jest natomiast odsetek respondentów (4 proc.), którzy nie chcą żadnych zmian.
Badanie wskazuje też gotowość gospodarstw domowych do podejmowania wysiłku w walce o klimat. Do najczęstszych deklarowanych przez nie działań należy segregowanie odpadów, co robi ponad dwie trzecie badanych, ograniczenie marnowania żywności (62 proc.) oraz ograniczenie zużycia wody (61 proc).
Ponad trzy czwarte ankietowanych zapewnia też, że jest skłonne płacić więcej za towary przyjazne dla środowiska. Większość z nich jest gotowa zapłacić za to do 10 proc. więcej, 14 proc. - do 20 proc. więcej, natomiast 4 proc. deklaruje, że zapłaci nawet ponad 20 proc. więcej. Gotowość płacenia wyższych cen - jak wynika z badania - istotnie częściej niż pozostali wyrażają osoby obawiające się o klimat. Co ciekawe, znaczenie ma tu także wiek: osoby poniżej 35. roku życia częściej deklarują gotowość płacenia wyższej ceny za przyjazne środowisku towary.
Ponad jedna trzecia ankietowanych zapewnia również, że jest skłonna płacić wyższe podatki, by inwestować w ochronę klimatu. Przeciętnie badani wyrażali gotowość do płacenia ok. 50 zł miesięcznie, a ponad jedna czwarta respondentów jest skłonna zaakceptować niższą (średnio o 5 proc.) pensję, jeśli pracodawca jest przyjazny dla środowiska.
To, jak ważne jest stanowisko pracodawcy w kwestii dbania o środowisko, pokazuje znaczna, bo wynosząca 27 proc., liczba badanych, którzy zapewniają, że rozważą zmianę pracy, jeśli firma, w której pracują nie wprowadzi zrównoważonych praktyk biznesowych. 37 proc. zapytanych szczyci się natomiast pracą w organizacji, która aktywnie działa w celu redukcji emisji zanieczyszczeń, podróży czy używania plastiku. (PAP)
/poniżej zdjęcie miasta w Chinach, które zostało zalane przez powódź w lipcu 2021/
czytaj dalej
Wielka Brytania: "Po szczepionkę choćby do piekła". Pacjenci w ciężkim stanie żałują, że się nie zaszczepili. Lekarze w szpitalach zajmują się kiedyś zaciekłymi antyszczepionkowcami, którzy w ciężkim stanie po zakażeniu koronawirusem mówią o tym, jak bardzo się mylili.
- Niektórzy żałują już kiedy przyjeżdża karetka, inni dopiero na intensywnej terapii, albo kiedy umiera im ktoś bliski. Ci ludzie wiedzą, że nie szczepiąc się przeciwko COVID-19 popełnili największy błąd w życiu - opowiadają brytyjscy lekarze.
Lekarze, których opowieści przytacza w środę „Guardian", pracują na intensywnej terapii w brytyjskich szpitalach. Jak mówią, ich pacjenci gorzko żałują, że się nie zaszczepili przeciwko koronawirusowi. Wielu odmówiło przyjęcia szczepionki i dopiero w zderzeniu z poważnymi albo tragicznymi skutkami zakażenia, zaczynają rozumieć, że popełnili błąd.
Nie czekajmy, aż dopadnie nas koronawirus
– Wśród naszych pacjentów w stanie krytycznym spotkałam tylko jedną osobę, która zaszczepiła się dwiema dawkami. Zdecydowana większość pacjentów to osoby całkowicie niezaszczepione – relacjonuje w rozmowie z „Guardianem" Dr Samantha Batt-Rawden, specjalistka intensywnej terapii i szefowa Doctors’ Association UK.
Przyznaje, że bardzo trudno obserwuje się wyraz żalu na twarzach pacjentów, kiedy ich stan gwałtownie się pogarsza i staje się jasne, że potrzebują respiratora.
– Widać jak zaczyna do nich docierać, że popełnili największy błąd w swoim życiu. To dla nich naprawdę trudne – tłumaczy. Batt-Rawden przyznaje, że czasem pacjenci w rozmowach z rodzinami wyrażają żal z powodu niezaszczepienia się.
Lekarka opowiada, że pacjenci, którym udaje się przeżyć, całkowicie zmieniają podejście do szczepień i pandemii. – Cały ich „covidowy sceptycyzm" znika po doświadczeniu pobytu na intensywnej terapii – przyznaje.
Jeden z opisanych w „Guardianie" pacjentów, którzy żałują, że się nie zaszczepili, to nauczyciel, Abderrahmane Fadil, który – mało brakowało – a zmarłby na COVID-19.
– Nadal mam pozytywny wynik testu na koronawirusa. Ale moja droga do wyzdrowienia idzie świetnie i nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł się zaszczepić – opowiada. – Każdemu radzę, żeby się zaszczepił. Dzisiaj poszedłbym za szczepionką do piekła. Nie czekajmy, aż ta choroba dopadnie nas wszystkich – dodaje.
Nikt nie chce skończyć na OIOM-ie
Wtóruje mu cytowana w „Guardianie" Carla Hodges, 35-latka, której ojczym, 58-latek, zmarł na COVID-19 na początku lipca, a matka z ciężkimi objawami znalazła się w szpitalu. Hodges przyznaje, że dla całej rodziny dopiero choroba stała się budzikiem, wcześniej ojczym i matka nie wierzyli w szczepionki.
– Żadne z nich się nie zaszczepiło, chociaż mama jest w grupie ryzyka, choruje na cukrzycę – opowiada.
Teraz jej matka nie może się szczepionki doczekać.
– Ma szczęście, że nadal z nami jest. Wiem, że bardzo żałuje, że wcześniej się nie zaszczepiła. Wstydziła się przyznać do tego lekarzom w szpitalu – dodaje Hodges.
Zakażenia koronawirusem nie przeżył Glenn Barratt, 51-latek z Cleethorpes, który nie chciał się zaszczepić. Zmarł w szpitalu w Grimsby po kilkutygodniowej walce z chorobą. Jego ostatnie słowa do lekarzy i pielęgniarek brzmiały: „Żałuję, że się nie zaszczepiłem".
Dziś rodzina mężczyzny prosi Brytyjczyków, by nie popełniali jego błędu.
– Nie jestem fatalistą, nie mówię nikomu, co ma robić, ale gdyby Glenn się zaszczepił, nadal byłby z nami – przekonuje kuzyn Glenna Barratta, Ken Meech.
Doktor Batt-Rawden przyznaje, że rodziny zmarłych na COVID-19 często pytają lekarzy, czy można było coś zrobić, żeby ich uratować.
– Przecież wiadomo, że jest coś, co sprawiłoby, że życie pacjenta nie byłoby narażone, a jednak często słyszymy to pytanie – mówi lekarka.
Dodaje, że są przypadki, gdy rodzina aktywnie zniechęcała pacjenta do szczepionki. Jak przyznaje, duża część dezinformacji na temat szczepionek pochodzi z mediów społecznościowych.
– Skutki uboczne są łagodne. Słuchajcie lekarzy, którzy pracują na intensywnej terapii, bo każdego dnia pęka nam tu serce. Naprawdę nikt z was nie chce tutaj skończyć – radzi Batt-Rawden.
Źródło: Guardian
czytaj dalej
Raport amerykańskich służb na temat spotkań i obserwacji niezidentyfikowanych obiektów latających (UFO), kontrowersje dotyczące pierwszej planetoidy pozaziemskiej przez Układ Słoneczny sprawiły, że w tym roku niezidentyfikowane obiekty latające bezustannie przewijają się przez media. Teraz poznajemy szczegóły projektu Galileo.
Avi Loeb - do niedawna dziekan Wydziału Astronomii na Harvardzie - mówił, że jeżeli we wszechświecie istnieją/istniały zaawansowane, technologiczne, obce cywilizacje, to z pewnością na przestrzeni swojej historii wytwarzały mnóstwo urządzeń, które trafiały w przestrzeń kosmiczną, z czasem kończąc jako „śmieci kosmiczne”, nieaktywne sondy przemierzające przestrzeń kosmiczną. Co więcej, według naszego rozmówcy takim szczątkiem technologicznym mogłaby być właśnie 'Oumuamua, pierwsza pozasłoneczna planetoida dostrzeżona przez astronomów podczas opuszczania Układu Słonecznego w 2017 r.
Ten sam Avi Loeb właśnie poinformował o uruchomieniu specjalnej grupy naukowców z wielu instytucji naukowych na całym świecie, która w ramach projektu Galileo będzie poszukiwała i badały dowody na istnienie obecnie lub w przeszłości pozaziemskich cywilizacji technologicznych (ETC).
W ramach projektu naukowcy będą analizowali dane zbierane za pomocą tworzonej właśnie sieci teleskopów, które będą bezustannie obserwowały niebo, jednocześnie ucząc algorytmy sztucznej inteligencji wykrywania potencjalnych artefaktów astroarcheologicznych, tudzież aktywnych instrumentów naukowych stworzonych przez obecne lub wymarłe już pozaziemskie cywilizacje technologiczne.
- W 2017 r. świat po raz pierwszy zobaczył obiekt międzygwiezdny przelatujący przez nasz Układ Słoneczny. Obserwacje astronomiczne wykazały, że Oumuamua ma bardzo nietypowe właściwości, które wymykają się naturalnym wyjaśnieniom. Teraz możemy jedynie spekulować, czy zachowanie tego obiektu można wyjaśnić jakimś nieznanym zjawiskiem naturalnym, czy też powinniśmy dopuścić możliwość tego, że Oumuamua jest obiektem stworzonym przez pozaziemską cywilizację, np. żaglem słonecznym czy też anteną komunikacyjną, co dużo lepiej wyjaśniałoby jej zachowanie. […] Zważając na odkrycie w ostatnich latach obfitości planet w ekosferach różnych gwiazd, planet, na których mogłoby istnieć życie, naukowcy zaangażowani w Projekt Galileo stwierdzają, że nie możemy już dłużej odrzucać możliwości istnienia pozaziemskich cywilizacji technologicznych, tylko dlatego, że naraża nas to na stygmatyzację - przekonuje prof. Loeb w informacji prasowej.
W ramach projektu Galileo naukowcy planują stworzyć sieć średnich rozmiarów teleskopów o wysokiej rozdzielczości, podłączonych do detektorów, kamer i systemów komputerowych. Wszystkie zebrane przez nie dane będą dostępne dla opinii publicznej. Analogicznie wszystkie analizy naukowe będą przejrzyste i dostępne dla zainteresowanych.
Do analizy danych zostaną zaprzężone algorytmy sztucznej inteligencji, które z czasem nauczą się rozpoznawać w danych obiekty pochodzenia ziemskiego, od ptaków, balonów, dronów po satelity.
W rozmowie ze Spider’s Web prof. Avi Loeb potwierdza, że specjalnie do tego projektu zostanie stworzona sieć teleskopów wyposażonych w zwierciadła o średnicy 25 cm, pozwalająca monitorować nocne niebo w poszukiwaniu obiektów, których zachowanie będzie je odróżniało od planetoid czy meteoroidów, a jednocześnie od wszystkich obiektów latających bezustannie w atmosferze ziemskiej.
Więcej szczegółów będzie można poznać dzisiaj na konferencji prasowej, która rozpocznie się o godzinie 18:00 w oknie powyżej. Jak na razie nie wiadomo kiedy możemy się spodziewać pierwszych wyników. Nie zmienia to jednak faktu, że Galileo może okazać się nowym projektem poszukiwania pozaziemskich cywilizacji (SETI), a z takimi inicjatywami jest tak, że im więcej, tym lepiej i tym większe szanse na przełomowe odkrycia.
źródło: https://spidersweb.pl/2021/07/pozaziemskie-cywilizacje-technologiczne-projekt-galileo-avi-loeb.html
From: [...]
Sent: Monday, August 2, 2021 6:28 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Nauka na poważnie zajmie się badaniem UFO
Dzień dobry
Coś takiego jeszcze kilka lat temu byłoby niewyobrażalne. Ale to właśnie się dzieje. Uniwersytet Harvarda zajmie się na poważnie badaniem obiektów UFO. Mają już pieniądze na badania i kupno sprzętu.
Naukowiec który będzie odpowiadał za ten projekt badawczy udzielił wywiadu w telewizji. Poniżej link do wywiadu
https://www.youtube.com/watch?v=KhiwoZ_rRwY
Pozdrawiam
[...]
czytaj dalej
Duży meteor rozświetlił niebo nad Norwegią. Jego fragmenty mogły uderzyć w ziemię w pobliżu Oslo.
W nocy z soboty na niedzielę na niebie w Norwegii rozbłysł wielki meteor. Zdaniem ekspertów jego fragment mógł uderzyć w ziemię kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Oslo.
Doniesienia o przelatującym na niebie meteorze pojawiły się ok. godz. 1 w nocy z soboty na niedzielę. Rozbłysło niebo, można było usłyszeć także charakterystyczne dudnienie.
Jak podaje Euronews.com na podstawie doniesień agencji Reuters, fragment meteoru mógł uderzyć w duży, zalesiony teren znajdujący się ok. 60 km na zachód od stolicy kraju, Oslo. Do tej pory nie natrafiono na jego ślad. Niewykluczone, że może to zająć nawet kilka lat.
Meteor leciał z prędkością 15-20 kilometrów /s (ok. 72 tys. km/h) i pojawił się na niebie przez kilka sekund. Niektórzy świadkowie twierdzą, że poczuli silny powiew wiatru.
Meteor nad Norwegią
- To, z czym mieliśmy do czynienia zeszłej nocy, to duża skała podróżująca prawdopodobnie z obszaru między Marsem a Jowiszem, czyli naszego pasa asteroid - komentował w rozmowie z agencją Reuters jeden ze świadków zdarzenia Morten Bilet.
Bilet wyjaśnił w rozmowie z Norweską Agencją Informacyjną cytowanej przez portal Tu.no, że meteor najprawdopodobniej mógł rozpaść się na mniejsze kawałki.
- Jeśli natknąłeś się na czarny, okrągły kamień, prawdopodobnie znalazłeś meteoryt - stwierdził.
Nie ma doniesień o ewentualnych ofiarach lub zniszczeniach spowodowanych uderzeniem meteoru.
źródło: gazeta.pl
czytaj dalej
- Francja weszła w czwartą falę epidemii COVID-19 - potwierdził w poniedziałek rzecznik francuskiego rządu Gabriel Attal, który wyjaśnił, że wiąże się to szybkim rozprzestrzenianie się wariantu koronawirusa Delta.
- Weszliśmy w czwartą falę [...]. Zaczynamy od małej liczby zakażonych, ale ta fala może wzrosnąć bardzo szybko - dodał rzecznik. Sprecyzował, że krajowy wskaźnik zakażeń wynosi obecnie 86 przypadków na 100 tys. mieszkańców w ciągu siedmiu dni, co stanowi wzrost o 125 proc. w stosunku do poprzedniego tygodnia.
Francja wchodzi w czwartą falę COVID-19. Odnotowuje gwałtowny wzrost zakażeń koronawirusem
- Tak gwałtownego wzrostu (zakażeń) nie było - podkreślił Attal i zwrócił uwagę, że szczepienia we Francji "pozostają na niewystarczającym poziomie".
Wariant Delta, który "zaraża błyskawicznie", pojawia się częściej niż inne mutacje wirusa i, według Attala, odpowiada za około 80 proc. zakażeń koronawirusem we Francji. Liczba hospitalizacji w kraju znów rośnie (+43 proc.). Nastąpił również wzrost liczby pacjentów na oddziałach reanimacji o 27 proc., co budzi obawy o przeciążenie szpitali pomimo szczepień na COVID-19.
czytaj dalej
Gdzie ukrywa się Jacek Jaworek? Czy nadal żyje? Serwis Fakt zwrócił się z tymi pytaniami do jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego, który wielokrotnie udowadniał już swoją skuteczność w poszukiwaniu zaginionych osób.
Jackowski szuka mordercy z Borowców
Tą sprawą od wielu dni żyje cała Polska. Od ubiegłego weekendu policja poszukuje 52-letniego Jacka Jaworka, który jest podejrzewany o zabójstwo trzech osób. W akcji poszukiwawczej każdego dnia bierze udział blisko 200 policjantów, psy tropiące oraz drony. Wydano za nim list gończy.
Przypomnijmy, że do tragedii w Borowicach pod Częstochową doszło w nocy z piątku na sobotę (9/10 lipca). Wezwani na miejsce funkcjonariusze odkryli zwłoki małżeństwa 44-latków i ich 17-letniego syna. Wszyscy zginęli od strzału z broni palnej. Z życiem uszedł jedynie 13-latek, który schronił się u rodziny. Podejrzewany o dokonanie zbrodni jest bratem zamordowanego właściciela domu.
Krzysztof Jackowski uważa, że mężczyzna popełnił samobójstwo.
- Nie mam pewności, ale mam wrażenie, że ten człowiek nie żyje. Gdzie może być? Kojarzy mi się miejsce, gdzie jest żwirownia albo była żwirownia, po prostu w tym miejscu jest dość dużo żwiru. Jest to miejsce odludne. Niewykluczone, że jest to blisko tej miejscowości, w której się to stało. Myślę, że on raczej może nie żyć. Ewentualnie może chcieć, żeby wszyscy myśleli, że on nie żyje. Niewykluczone, że w tym szoku, zaraz po tym co zrobił, tam się udał i ze sobą skończył. Skoro zabrał broń to mógł się zastrzelić.
Jasnowidz Jackowski wątpi w to, by poszukiwany mężczyzna uciekł i gdzieś się ukrywał. Zwłaszcza, gdy jego wizerunek jest dobrze znany wszystkim obywatelom. Wizjoner jest zdania, że przez ten czas zostałby już przez kogoś zauważony i rozpoznany:
- Czy to prawdopodobne, że może żyć? […] Ten człowiek jest nieobliczalny. To, co zrobił, to straszne szaleństwo, gdyby doszedł do siebie, to by zrozumiał, że w tym przypadku jedynym wyjściem jest skończyć ze sobą. Myślę, że on to zrobił. Nie mam jego rzeczy, więc mogę się mylić, ale gdy usłyszałem w mediach o tym wydarzeniu, to do głowy bardzo mocno rzuciła mi się myśl, że on sobie coś zrobił.
czytaj dalej
Jest groźniejszy, bardziej zaraźliwy, pozostawia o wiele większe spustoszenie w organizmie i potrafi radzić sobie ze szczepionkami - wariant Delta Plus. W Izraelu we wtorek, drugi dzień z rzędu, potwierdzono ponad 750 nowych przypadków zakażenia koronawirusem. W kraju pojawiły się alarmujące doniesienia o rozprzestrzenianiu się bardziej zaraźliwego i bardziej zjadliwego wariantu Delta Plus koronawirusa - podaje portal Times of Israel.
Liczba poważnych przypadków wzrosła z 45 do 53 - wynika z danych ministerstwa zdrowia opublikowanych w środę. Resort rozpocznie sekwencjonowanie genetyczne szczepu koronawirusa u wszystkich pacjentów hospitalizowanych w ciężkim stanie w celu śledzenia rozprzestrzeniania się tzw. podwariantu Delta Plus.
Izrael. Rośnie liczba nowych przypadków zakażenia koronawirusem
Jak pisze Times of Israel, urzędnicy służby zdrowia starają się opanować epidemię, pomimo niechęci rządu do nałożenia w kraju nowych ograniczeń.
Nagły wzrost liczby przypadków nastąpił, gdy władze sanitarne podniosły alarm w związku z możliwym rozprzestrzenianiem się wariantu Delta Plus, który został zdiagnozowany u 51 pacjentów zaledwie sześć dni po wykryciu go po raz pierwszy w Izraelu.
Według ministerstwa zdrowia 754 nowe przypadki SARS-CoV-2 potwierdzono we wtorek, a dzień wcześniej 760 infekcji, co było najwyższym dobowym bilansem od 24 marca. Od początku epidemii w Izraelu zdiagnozowano 847 969 przypadków koronawirusa, co stanowi prawie jedną dziesiątą populacji.
Pięć kolejnych osób zostało we wtorek umieszczonych pod respiratorami, zwiększając ich liczbę do 15. Odnotowano jeden zgon, co zwiększyło liczbę zmarłych, zakażonych koronawirusem od wybuchu pandemii do 6440.
Uważa się, że wariant Delta koronawirusa, który jest dwa razy bardziej zaraźliwy niż oryginalny szczep wirusa powodujący Covid-19, jest odpowiedzialny za ok. 90 proc. nowych przypadków w Izraelu w ciągu ostatnich kilku tygodni. Urzędnicy służby zdrowia obawiają się, że szczep Delta Plus może okazać się silniejszy i bardziej zjadliwy niż jego poprzednik.
Izrael będzie segregował wg. podanej szczepionki?
Tymczasem minister turystyki Joel Razwozow chce, aby w przyszłości Izrael otworzył się na turystów w taki sposób, aby rozróżniać ich według szczepionki, którą otrzymali na Covid-19. Minister powiedział Kan News, że turyści zostaną podzieleni na tych, którzy otrzymali "znane w Izraelu szczepionki", takie jak Pfizer i Moderna, oraz tych z krajów, które oferują inne szczepionki przeciwko koronawirusowi, takich jak Chiny i Rosja.
Turyści zaszczepieni "znaną" szczepionką będą mogli wjechać do Izraela tylko z negatywnym wynikiem testu PCR, podczas gdy inni będą musieli zrobić badania krwi w celu określenia przeciwciał - zaproponował minister.
Na lotnisku im. Ben Gurion miałby powstać specjalny punkt do szybkiego badania krwi, który mógłby dostarczać wyniki w ciągu 15 minut. Razwozow miał przedstawić swoje propozycje gabinetowi ds. koronawirusa we wtorek podczas spotkania forum wybranych ministrów, których zadaniem jest kształtowanie polityki w tej sferze - podał Times of Israel. (PAP)
czytaj dalej
USA. Ponad 54 stopnie w Dolinie Śmierci. Coraz bliżej rekordu temperatury na Ziemi. Temperatury w Dolinie Śmierci sięgają rekordu z 1913 roku. W piątek i sobotę odnotowano tam ponad 54 stopnie Celsjusza. W niedzielę może być równie gorąco - ostrzega amerykańska Narodowa Służba Pogodowa.
W Dolinie Śmierci w Kalifornii odnotowano w piątek temperaturę 130 st. Fahrenheita, czyli 54,4 st. Celsjusza. To blisko rekordu z 10 lipca 1913 r., gdy zarejestrowano aż 56,7 st. Celsjusza (134 st. Fahrenheita).
W sobotę temperatura w Dolinie Śmierci była niewiele niższa, lecz również przekraczała granicę 54 st. Celsjusza. 9 lipca odnotowano tam dokładnie 129 stopni Fahrenheita, czyli 54,1 st. Amerykańska Narodowa Służba Pogodowa prognozuje, że w niedzielę temperatura znów może wynieść 54,4 st. Celsjusza.
56,7 st. Celsjusza. Tyle wynosi rekord temperatury w Dolinie Śmierci
Odczyty z piątku oraz z 16 sierpnia 2020 r., gdy w Dolinie Śmierci również odnotowano 54,4 st. Celsjusza, muszą zostać zweryfikowane przez ekspertów. Jeśli zostaną potwierdzone, będą to najwyższe wiarygodnie zarejestrowane temperatury na Ziemi.
Wynik z 10 lipca 1913 r., gdy odnotowano 56,7 st. Celsjusza, jest oficjalnie uznawany za rekordowy przez Światową Organizację Meteorologiczną. Jednak jak zauważają zagraniczne media, wynik jest kwestionowany przez część meteorologów. Ich zdaniem mógł to być błąd pomiaru.
Upały na Syberii. Kolejny rok rekordowych temperatur
Wyjątkowo ciepło jest też wokół koła podbiegunowego. 20 czerwca na Syberii, w pobliżu Wierchojańska, temperatura gruntu wyniosła bowiem aż 48 st. Celsjusza. Jak informuje Europejska Agencja Badawcza w dwóch innych miejscowościach - Gaworno i Saskyły - termometry pokazały 43 i 37 st. Celsjusza. Tym samym pobito rekord odnotowany w roku 1936.
Nieco ponad rok temu, 20 czerwca 2020 roku, w miejscowości Wierchojańsk na Syberii temperatura sięgnęła 38 stopni Celsjusza. Już wówczas był to rekord dla terenów koła podbiegunowego. Warto podkreślić, że zimą temperatura spada tu poniżej 40 stopni.
czytaj dalej
Wariant Delta zagraża Europie. Naukowcy: To najbardziej niebezpieczny wariant koronawirusa.
Badania sugerują, że odkryty w Indiach w grudniu 2020 roku wariant Delta (B.1.617.2), może być od 40 do 60 proc. bardziej zaraźliwy, niż wariant Alfa (brytyjski), będący o połowę bardziej zaraźliwy od pierwotnej odmiany koronawirusa, który pojawił się w Chinach pod koniec 2019 roku.
Wariant Delta koronawirusa odpowiada za 90 proc. nowych zakażeń w Izraelu
Według gromadzącej globalne dane o genomie koronawirusa bazy GISAID, wariant Delta obecny jest w 91 krajach świata, natomiast zdaniem Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), rozprzestrzenił się już w ponad 100 państwach. Wariant ten przyczynił się do ogromnej fali zachorowań w ostatnich miesiącach w Indiach. Ponadto składa się na niemal wszystkie nowe przypadki w Wielkiej Brytanii, 90 proc. w Izraelu i ponad połowę nowych infekcji w USA.
Chociaż stanowi na razie mniejszą liczbę nowych przypadków wykrytych na kontynencie europejskim, ilość infekcji wywołanych przez wariant Delta rośnie znacząco w co najmniej kilku krajach. We Francji odpowiada za co najmniej 40 proc. nowych przypadków, we Włoszech za ponad 20 proc. Według danych portugalskiego ministerstwa zdrowia w Lizbonie 70 proc. sekwencjonowanych przypadków przypada na Deltę. W Moskwie to 90 proc., a w całej Rosji 66 proc.
Wariant Delta "jest szybszy, sprawniejszy i skuteczniej dotyka osoby szczególnie narażone, niż poprzednie warianty" - ostrzegał 21 czerwca dr Mike Ryan z WHO. Prawdopodobne jest, że Delta łatwiej niż inne warianty zaraża osoby częściowo zaszczepione, a także może wiązać się z wyższym ryzykiem hospitalizacji.
Liczni eksperci oraz WHO ostrzegają, że Delta wkrótce stanie się dominującą odmianą na świecie i wywoła wybuchy epidemii wśród osób nieszczepionych, obciążając systemy ochrony zdrowia i przyczyniając się do zwiększenia liczby ofiar śmiertelnych.
Wariant Delta to większe ryzyko hospitalizacji
Istnieją ograniczone badania dotyczące tego, czy wariant ten powoduje cięższy przebieg choroby niż inne odmiany. Według brytyjskiej agencji rządowej Public Health England, wczesne dane sugerują, że Delta częściej prowadzi do hospitalizacji niż Alfa, ale może to wynikać z wyższej zaraźliwości, a nie z większej patogenności.
Na podstawie niemal 39 tys. zarejestrowanych przypadków w Anglii wykazano, że ??wariant Delta wiązał się z 2,61 razy wyższym ryzykiem hospitalizacji w ciągu 14 dni od daty pobrania próbki niż wariant Alfa - pisał w czerwcu "Guardian". W ciągu 14 dni ryzyko niezbędnej wizyty na pogotowiu było 1,67 razy wyższe.
Badania przeprowadzone przez rząd Wielkiej Brytanii wykazały, że pełne szczepienie jest skuteczne przeciwko szczepowi Delta, ale może być nieco mniej skuteczne niż przeciwko innym odmianom, szczególnie po jednej dawce.
Jedno z badań wykazało, że dwie dawki szczepionki przeciwko COVID-19 zapewniały 81-proc. ochronę przed wariantem Delta w porównaniu z 87-proc. ochroną przed wariantem Alfa. Z kolei jedna dawka zapewniła 33 proc. ochrony przed objawowym przebiegiem infekcji, wywołanej przez wariant Delta, w porównaniu z 51-proc. ochroną w przypadku infekcji wywołanej przez Alfę. Oznacza to, twierdzi "Financial Times", że pojedyncza dawka jest o 35 proc. mniej skuteczna przeciwko Delcie.
Jak w przypadku każdej znanej odmiany, pełne szczepienie działa przeciwko wariantowi Delta, co najmniej zapobiegając poważnemu przebiegowi choroby. Public Health England podał, że szczepionka Pfizer-BioNTech przeciwko COVID-19 była w 96 proc. skuteczna, a szczepionka AstraZeneca w 92 proc., w zapobieganiu hospitalizacji z powodu wariantu Delta.
Do podobnych wniosków doszedł izraelski resort zdrowia w przypadku preparatu Pfizer-BioNTech, informując o 93-proc. skuteczności zapobiegania hospitalizacji. Jeśli jednak chodzi o zapobieganie łagodniejszemu objawowemu przebiegowi, skuteczność szczepienia w przypadku Delty wynosiło już tylko 64 proc.
Przeciwciała ozdrowieńców nie radzą sobie z wariantem Delta tak dobrze, jak przeciwciała osób zaszczepionych nawet jedną dawką
W badaniu opublikowanym w "Nature" 8 lipca, francuscy naukowcy sprawdzili na niezaszczepionych ozdrowieńcach, jak dobrze przeciwciała wytwarzane przez infekcję działają na Deltę, w porównaniu z tymi powstałymi po zaszczepieniu. Okazuje się, że przeciwciała osób, które przeszły zakażenie koronawirusem, nie radziły sobie z Deltą tak dobrze, jak pojedyncza dawka preparatu Pfizer-BioNTech lub AstraZeneca.
Naukowcy twierdzą, że to, czy skupiska infekcji wariantu Delta, które zalewają Unię Europejską, zamienią się w większe wybuchy epidemii, będzie zależeć od tego, ile osób zostało w pełni zaszczepionych, a także od zachowania ludzi po tym, gdy wiele obostrzeń przeciwepidemicznych zostało zniesionych.
Jedynym sposobem, by zapobiec krążeniu wirusa, jest uodpornienie wystarczającej części populacji, jednak im bardziej zaraźliwy jest wirus, tym większą część populacji trzeba zaszczepić, by go powstrzymać. W przypadku pierwotnej postaci koronawirusa, próg odporności zbiorowej szacowano na 60-70 proc. populacji, ale dla wariantu Delta może on wynosić ok. 90 proc.
Żaden kraj zachodni nie zbliżył się jeszcze do tego progu. W Izraelu zaledwie 61 proc. ludności zaszczepiono dwiema dawkami szczepionki, w Wielkiej Brytanii - 51 proc., w USA - 48 proc., w Polsce - 47,5 proc., we Francji - 44 proc., a w Niemczech - 43 proc.
Tymczasem kiedy w Ameryce Północnej podano 76 dawek szczepionki w przeliczeniu na 100 mieszkańców, a w Europie 74, ten sam wskaźnik wynosi 48 dla Ameryki Południowej, 46 dla Azji i 4 dla Afryki.
Obecnie WHO uznaje za tzw. warianty alarmowe (Variants of Concern, VOC):
wariant brytyjski Alfa (B.1.1.7 z odmianami),
wariant południowoafrykański Beta (B.1.351 z odmianami),
wariant brazylijski Gamma (P1 z odmianami),
wariant indyjski Delta (B.1.617.2 z odmianami).
Kolejne cztery warianty, Eta, Jota, Kappa i Lambda sklasyfikowane są jako tzw. warianty zainteresowania (VOI, Variants of Interest).
(PAP)
czytaj dalej
Alarm na Mount Evereście - himalaiści byli zmuszani do ukrywania zakażenia koronawirusem. 'Jeśli w Nepalu dojdzie do fali mutacją Delta - będzie tragedia' - ostrzegają eksperci.
Mount Everest najwyższy szczyt Ziemi (8848 m n.p.m.) ośmiotysięcznik położony w Himalajach Wysokich (Centralnych), na granicy Nepalu i Chińskiej Republiki Ludowej (Tybetu). Przez miejscową ludność był uważany za siedzibę bogów. Po raz pierwszy zmierzony przez geodetów brytyjskich w połowie XIX wieku, po raz pierwszy zdobyty 29 maja 1953 roku. Od kilkunastu lat jest niszczony i zaśmiecany przez tzw. komercyjne wyprawy.
Z relacji wspinaczy wynika, że co najmniej pięć osób z koronawirusem stanęło na Mount Evereście, a łącznie zakażonych w bazie pod szczytem było przynajmniej 59 osób. Wspinacze publikują relacje o zakażeniach, ale urzędnicy w Nepalu traktują to jako plotki.
- Byłem na Mount Evereście w 2014 roku podczas lawiny, która pochłonęła 16 istnień. Byłem tam rok później podczas trzęsienia ziemi w Nepalu, kiedy także mieliśmy wiele ofiar w naszym obozie. Miałem tam trudne, naprawdę trudne lata, ale ten rok pod względem fizycznym był zdecydowanie najtrudniejszy - mówi Scott Simper, amerykański wspinacz i operator filmowy, który na co dzień mieszka w Nowej Zelandii.
Kiedy Simper w tym roku po raz kolejny wspiął się na najwyższy szczyt świata, nie wiedział o tym, że ma koronawirusa. Dowiedział się dopiero po pozytywnym wyniku testu w Katmandu, gdzie jego firma ekspedycyjna poddała go kwarantannie.
- Na 12 dni trafiłem do małego, brudnego i zimnego pokoju w hotelu. Przez większość czasu leżałem. Miałem internet, ale nie miałem w ogóle siły, by z niego korzystać. Wstawałem w zasadzie tylko po to, by iść pod prysznic, gdzie oblewałem się wodą, by załagodzić ciężkie bóle całego ciała - opowiada.
Pierwszy przypadek koronawirusa na Mount Evereście
Zanim jednak Simper wrócił do Katmandu, dwa dni przeleżał w swoim namiocie w bazie pod Mount Everestem. Jej położenie (ok. 5300 m n.p.m.) jest szczególnie niepokojące, że wirus może być tam mylony z chorobą wysokogórską, której objawami także są kaszel, utrata apetytu czy duszności. - Te objawy, a szczególnie kaszel, to w wysokich górach coś powszechnego. Ale w tym roku zauważyłem, że kaszle więcej osób niż zwykle - zauważa Simper i dodaje, że też nie był też świadomy choroby, bo zawierzył władzom Nepalu, które długo nie testowały nikogo w bazie, przekonując, że tam koronawirus na pewno nie dotarł.
Niestety dotarł. Pod koniec kwietnia pisał o tym serwis outsideonline.com. Co prawda od razu nie podał nazwiska chorego, ale wiadomo było, że to himalaista, który przygotowywał grupę wspinaczy do ataku szczytowego. Początkowo sądzono, że cierpi na obrzęk płuc, który dość często występuje na dużych wysokościach, ale po przewiezieniu helikopterem do szpitala w Katmandu, okazało się, że jego test na Covid-19 dał pozytywny wynik. I że tym himalaistą jest Jangbu Sherpa, który pod koniec kwietnia - kiedy jeszcze jego ciało walczyło z wirusem - wprowadził na szczyt Mount Everestu m.in. księcia Bahrajnu Mohameda Hamada Mohameda al-Khalifa.
"Jeśli tutaj wybuchnie epidemia, będzie to sytuacja podobna do trzęsienia ziemi"
- Martwimy się, bo jeśli tutaj wybuchnie epidemia, będzie to sytuacja podobna do trzęsienia ziemi - mówiła wówczas dr Sangeeta Poudel, wolontariuszka z Himalayan Rescue Association, organizacji non-profit, która działa na rzecz zmniejszenia liczby zgonów z powodu ostrej choroby wysokogórskiej. A o tym, że wybuch epidemii pod Mount Everestem, może mieć katastrofalne skutki, apelowali także inni wspinacze, m.in. Alan Arnette.
- Siedząc w bazie, twój układ odpornościowy i tak jest osłabiony z powodu wysokości i rozrzedzonego powietrza, gdzie nawet małe skaleczenie na palcu nie zagoi się, dopóki nie wrócisz do środowiska bogatego w tlen - tłumaczył Arnette.
"New York Times" pisze, że Jangbu Sherpa był prawdopodobnie pierwszą osobą z Covid-19, która stanęła na szczycie Mount Everestu. Prawdopodobnie, bo władze Nepalu zakłamują statystyki. Z relacji wspinaczy i firm ekspedycyjnych wynika, że tej wiosny co najmniej pięć osób z koronawirusem stanęło na dachu świata, a łącznie zakażonych w bazie było przynajmniej 59 osób.
- Czy Szerpowie i wspinacze są supermenami? No nie, nie są. Ale ten problem zasługuje na dogłębne badania - mówi Ang Tshering Sherpa, były prezes Nepalskiego Stowarzyszenia Alpinizmu, którego cytuje "New York Times", a także nepalskie gazety, gdzie cały czas utrzymywana jest rządowa narracja. Nepalski departament turystyki, który nadzoruje wyprawy na Mount Everest, odrzuca przekazy wspinaczy i twierdzi, że na szczycie najwyżej góry świata nigdy nie było koronawirusa.
Nepalski rząd bagatelizował sytuację z koronawirusem
- Zdecydowanie nie zgadzam się z tym, jak nepalski rząd bagatelizował sytuację z Covid-19, ale z drugiej strony też go rozumiem, dlaczego otworzył w tym roku góry dla wspinaczy - mówi Simper i tłumaczy, że tamtejsi urzędnicy mieli motywację, by lekceważyć koronawirusa, bo chodziło oczywiście o pieniądze. Nepal żyje głównie z turystyki wysokogórskiej i dlatego po słabym 2020 roku i bardzo dobrym 2019, kiedy trekking i wspinaczka przyniosły mu ponad dwa miliardy dolarów, w obecnym sezonie wydał rekordową liczbę 408 zezwoleń na wyprawę na szczyt Mount Everestu, wymagając na początku od wspinaczy jedynie negatywnego testu na koronawirusa przed wjazdem do Nepalu.
Teraz już sezon został zamknięty. Bo Nepal, czyli jeden z najbiedniejszych krajów świata, cały czas zmaga się z epidemią koronawirusa w silnym wariancie indyjskim i brakiem szczepionek. Niewielu Szerpów czy innych Nepalczyków miało do nich dostęp w trakcie sezonu wspinaczkowego. I nawet teraz, gdy rząd apeluje do bogatych narodów o dawki szczepionki, mniej niż trzy procent populacji zostało w pełni zaszczepionych.
Rząd Nepalu jeszcze w trakcie sezonu czynił pewne starania, by uniknąć na górze infekcji - wprowadził nakaz noszenia maseczek, dystans społeczny, zaczął też na górze robić testy - ale to się na pewno nie udało. Wiele agencji ekspedycyjnych przyznaje, że koronawirus w bazie pod Mount Everestem szerzył się w najlepsze. Że prawdziwa liczba przypadków może być znacznie wyższa niż 59, ponieważ organizatorzy wypraw, lekarze i sami wspinacze byli zmuszani do ukrywania infekcji. Że w rzeczywistości zakażonych mogło być nawet czterokrotnie więcej.
źródło: https://www.sport.pl/inne/7,64998,27290990,wspinacze-z-koronawirusem-na-szczycie-mount-everest-alarm.html#s=BoxOpImg3
czytaj dalej
Zakażenie wirusem SARS-CoV-2 zmienia biomechaniczne właściwości czerwonych i białych krwinek, w niektórych przypadkach nawet na kilka miesięcy, co może tłumaczyć tzw. długi ogon COVID-19 - dowiedli naukowcy z Max-Planck-Zentrum für Physik und Medizin w Erlangen (Niemcy).
Korzystając z cytometrii odkształcalności w czasie rzeczywistym po raz pierwszy naukowcy wykazali, że COVID-19 znacząco zmienia rozmiar i sztywność czerwonych i białych krwinek, a efekt ten utrzymuje się nawet do kilku miesięcy po zakażeniu. Może to tłumaczyć, dlaczego niektóre osoby dotknięte chorobą skarżą się na jej objawy jeszcze długo po przebyciu infekcji.
Naukowcy o wpływie COVID-19 na komórki krwi: Jest długotrwały
Duszność, zmęczenie i bóle głowy - to najczęstsze z długotrwałych skutków COVID-19. Niektórzy pacjenci cierpią na nie jeszcze po sześciu miesiącach, a nawet dłużej. Jednak co leży u podstaw zjawiska zwanego "długim ogonem COVID-19" - nadal nie wiadomo.
Ponieważ w przebiegu choroby często dochodzi do upośledzenia krążenia krwi, występują niebezpieczne niedrożności naczyń i ograniczony transport tlenu, uważa się, że to te zjawiska mogą odpowiadać za uciążliwe dolegliwości u covidowych ozdrowieńców. A kluczową rolę odgrywają tu najprawdopodobniej komórki krwi i ich właściwości fizyczne.
Aby zbadać ten aspekt, zespół naukowców kierowany przez profesorów Markétę Kubánkovą, Jochena Gucka i Martina Krätera mierzył parametry czerwonych i białych krwinek. - Wykryliśmy wyraźne i długotrwałe zmiany w tych komórkach: zarówno podczas ostrej infekcji, jak i po jej zakończeniu – informuje prof. Guck.
Do analizy komórek krwi naukowcy użyli opracowanej przez siebie metody zwanej cytometrią odkształcalności w czasie rzeczywistym (RT-DC), która została niedawno nagrodzona prestiżową nagrodą Medical Valley Award. W metodzie tej z dużą prędkością przesyła się komórki krwi przez wąski kanał, w skutek czego dochodzi do rozciągania leukocytów i erytrocytów. Specjalna kamera z mikroskopem rejestruje każdą komórkę, a unikalne oprogramowanie określa, jakie typy komórek są obecne w próbce oraz jak są one duże i zdeformowane. W ciągu jednej sekundy metoda pozwala na analizę 1000 komórek krwi. Zdaniem twórców, może być też przydatna jako system wczesnego ostrzegania w wykrywaniu przyszłych pandemii przez nieznane wirusy
Teraz biofizycy z Erlangen zbadali przy jej użyciu ponad cztery miliony komórek krwi pobrane od 17 pacjentów ciężko chorych na Covid-19 oraz od 14 ozdrowieńców i 24 zdrowych osób, które nigdy nie przeszły infekcji SARS-CoV-2.
Odkryli, że wielkość i odkształcalność czerwonych krwinek u osób chorych znacznie odbiegały od tożsamych parametrów u osób zdrowych. Wskazuje to, zdaniem badaczy, że SARS-CoV-2 uszkodził te komórki i może wyjaśniać zwiększone ryzyko niedrożności naczyń oraz powstawania zatorów w płucach. Także zaopatrzenie w tlen, które jest jednym z głównych zadań erytrocytów, może być upośledzone u osób zakażonych.
Eksperyment wykazał również, że limfocyty u pacjentów z Covid-19 były bardziej miękkie, co zazwyczaj wskazuje na silną reakcję immunologiczną. Podobne zjawisko zaobserwowano dla neutrofili - kolejnej grupy białych krwinek zaangażowanych we wrodzoną odpowiedź immunologiczną. Komórki te pozostały drastycznie zmienione nawet siedem miesięcy po przebyciu infekcji.
- Podejrzewamy, że zakażenie zmienia cytoszkielet komórek odpornościowych, który w dużej mierze odpowiada za ich funkcje - wyjaśnia prof. Kubánková. Jej zdaniem cytometria odkształcalności w czasie rzeczywistym może być rutynowo stosowana w diagnostyce COVID-19, a nawet służyć jako system wczesnego ostrzegania przed przyszłymi pandemiami powodowanymi przez nieznane dotąd wirusy.
Źródło: „Biophysical Journal", PAP
ZAPRASZAMY DO UDZIAŁU W NASZEJ NAJNOWSZEJ ECHO-SONDZIE:
CZY W PRZYSZŁOŚCI KORONAWIRUS ZMUTUJE DO WERSJI O TAK WYSOKIEJ ŚMIERTELNOŚCI, ŻE WPŁYNIE TO ZNACZĄCO NA ZMNIEJSZENIE LICZBY LUDZI NA ZIEMI?
https://www.nautilus.org.pl/echosonda,682,czy-w-przyszlosci-koronawirus-zmutuje-do-wersji-o-tak-wysokiej.html
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
Gorzów Wielkopolski: Bez żadnego dźwięku i hałasu
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie