Dziś jest:
Sobota, 23 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania newsa do działu "FN 24": nautilus@nautilus.org.pl
czytaj dalej
Naukowcy z University of Arizona Health Sciences mają hipotezę dotyczącą możliwych przyczyn "sukcesu" koronawirusa, który rozprzestrzenia się w dużym stopniu za pośrednictwem osób, które nie odczuwają żadnych objawów. Wyniki ich badań, opublikowane na łamach czasopisma "Pain" wskazują na to, że wirus może blokować jeden z istotnych receptorów bólu i w ten sposób znieczulać zakażone osoby. To sprawia, że nie zdają sobie sprawy z infekcji.
Odkrycie może wyjaśnić, dlaczego blisko połowa osób zakażonych koronawirusem ma łagodne objawy lub przechodzi zakażenie zupełnie bezobjawowo, równoczesnie w niekontrolowany sposób rozsiewając wirusa.
- To wydaje się dość logiczne, że przyczyną niesłabnącego rozprzestrzeniania się Covid-19 jest fakt, że we wczesnej fazie infekcji chorzy nie czują żadnego dyskomfortu, bo ból jest stłumiony - mówi współautor pracy, dr Rajesh Khanna.
Masz wirusa, ale nie czujesz się źle, bo nie czujesz żadnego bólu. Jeśli uda nam się potwierdzić, że to uśmierzające ból działanie SARS-Cov-2 sprawia, że może się tak szybko rozprzestrzeniać, to będzie miało kluczowe znaczenie - przyznaje naukowiec.
Autorzy pracy stawiają tezę, że białka powierzchniowe koronawirusa wiążą się z jednym z istotnych receptorów, który odpowiada za odczuwanie bólu i blokują go, uniemożliwiając przekazywanie sygnału. Dość szybko po nastaniu pandemii naukowcy przekonali się, że koronawirus wykorzystuje do ataku na komórki receptor ACE2, czyli enzym konwertazy angiotensyny 2. W lipcu jednak ukazały się dwie prace wskazujące na to, że białko powierzchniowe SARS-Cov-2 wiąże się też z innym receptorem, neuropiliną-1.
Te prace zwróciły naszą uwagę, ponieważ od 15 lat w naszym laboratorium badamy dotyczące odczuwania bólu mechanizmy, związane z neuropiliną. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy białko powierzchniowe SARS-CoV-2 nie ma wpływu na bodźce bólowe
tłumaczy dr Khanna
Nasze ciało odczuwa ból na różne sposoby. Jeden z nich wiąże się z aktywnością białka VEGF-A, czyli czynnika wzrostu śródbłonka naczyniowego. Białko to ma kluczowe znaczenie dla procesu tworzenia się naczyń krwionośnych. Znane jest też jego znaczenie np. w chorobach nowotworowych i reumatoidalnym zapaleniu stawów. Gdy VEGF-A wiąże się z neuropiliną, uruchamia proces prowadzący do nadpobudliwości neuronów i bólu. Grupa dr Khanny odkryła, że białko koronawirusa przyłącza się do neuropiliny dokładnie w tym samym miejscu co VEGF-A.
Seria eksperymentów na szczurach pokazała, że faktycznie białko otoczki wirusa SARS-CoV-2 może całkowicie zablokować mechanizm wywoływany przez połączenie VEGF-A z neuropiliną.
- Niezależnie od tego, czy zastosowaliśmy białko otoczki koronawirusa w dużej, czy bardzo małej dawce, ból ustępował całkowicie - dodaje dr Khanna. To może potwierdzać, że koronawirus ma działanie uśmierzające. Grupa dr Khanny wraz zespołem immunologów i wirusologów z University Arizona Health Sciences będzie teraz kontynuować badania znaczenia neuropiliny dla rozprzestrzeniania Covid-19.
Mechanizm ten według naukowców z University Arizona Health Sciences przypomina działanie kleszcza, który najpierw wprowadza pod skórę człowieka środek znieeczulający. To sprawia, że zaatakowana osoba nie ma szans poczuć, że została zaatakowana przez kleszcza.
I jeszcze z naszej "poczty do FN".
czytaj dalej
Znaleziono poważne dowody na to, że dzieci się zakażają i przenoszą wirusa dalej. Naukowcy byli także zaskoczeni spadającą śmiertelnością z powodu COVID-19 wśród osób po 65 roku życia. Potwierdziło się ponadto kilka ważnych hipotez na temat epidemii.
Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley przeanalizowali dane z Indii dotyczące niemal 85 tys. osób oraz prawie 600 tys. tzw. kontaktów (czyli osób, które miały styczność z zakażonymi. Wyniki zostały opublikowane w czasopiśmie "Science").
Co nowego wiemy o COVID-19 dzięki danym z Indii?
Badania przyniosły mocne dowody, że dzieci w każdym wieku mogą się zakazić i przenieść dalej koronawirusa. Zauważono, że wirus przenosi się między dziećmi, ale nie wiadomo jeszcze, w jakim stopniu młodzi ludzie zakażają dorosłe osoby.
Potwierdziła się także powszechnie przyjęta teza, że za rozpalenie epidemii odpowiedzialna jest stosunkowo niewielka grupa ludzi. Wykazano, że 71 procent zakażonych nie zainfekowało nikogo. Natomiast tylko 5 procent zakażonych odpowiada za 80 procent infekcji.
Tym, co zaskoczyło naukowców, była spadająca liczba zgonów wśród osób powyżej 65 roku życia (w bogatszych krajach umieralność na COVID-19 wzrasta wraz z wiekiem). Tłumaczy się to tym, że w Indiach tylko zamożni ludzie są w stanie zapewnić sobie wysokiej jakości opiekę medyczną i żyją dłużej, natomiast średnia długość życia w uboższych warstwach społecznych jest średnio o 10 lat niższa. Ogólny wskaźnik śmiertelności w Indiach utrzymuje się na poziomie 2 procent.
W Indiach przeciętny czas pobytu pacjenta z COVID-19 w szpitalu przed śmiercią wynosi pięć dni, w Stanach Zjednoczonych są to dwa tygodnie, w innych krajach nawet osiem tygodni, co dobitnie świadczy o możliwościach służby zdrowia. Ponadto Hindusi często cierpią na cukrzycę, nadciśnienie, zły ogólny stan zdrowia.
W uboższych krajach robi wrażenie sama liczba chorych na COVID-19, ale w porównaniu liczbą z mieszkańców nadal jest ona niższa niż dla przykładu w Hiszpanii, Francji, czy Stanach Zjednoczonych. A liczba zgonów nie przekroczyła 100 tys., co wydaje się niezwykłe - piszą eksperci na łamach "The New York Times".
- Indie to miejsce, w którym można się spodziewać, że taka choroba jak COVID-19 będzie się szybko rozprzestrzeniać, przynajmniej w starszych grupach wiekowych. Nie widzimy jednak, aby tak było - mówi dr Krutika Kuppalli z Uniwersytetu Medycznego Karoliny Południowej.
Pierwszymi ofiarami koronawirusa w Indiach byli starsi mężczyźni, którzy zakazili młodsze osoby - odkryli badacze. Ale zauważono też tendencję do przenoszenia infekcji raczej na osoby swojej płci i w swoim wieku, co wynika zapewne z tego, że trzymamy się zwykle w podobnych grupach wiekowych.
Ważne wnioski dla krajów mniej zamożnych
Indie zamieszkuje 1,3 mld ludzi. W tym bardzo gęsto zaludnionym kraju koronawirus ma "ułatwione zadanie". Do tej pory Indie zgłosiły 6,3 mln zakażeń oraz niemal 97 tys. zgonów. To drugi kraj na świecie po Stanach Zjednoczonych, w którym jest tak rekordowa liczba przypadków. Stąd też ogromna liczba danych epidemiologicznych, które mogą teraz wykorzystać naukowcy dla lepszego poznania przyczyn i przebiegu COVID-19.
- Wnioski wyciągnięte z tych badań zdają się być szczególnie ważne dla biednych i średnio zamożnych krajów - piszą autorzy badań. Jak do tej pory większość danych na temat COVID-19 pochodziła z krajów zamożnych. To tam koncentrowała się uwaga uczonych. Ale to w najbiedniejszych krajach jest największa liczba chorych, a zatem można się spodziewać, że dane epidemiologiczne będą miały ogromną skalę i łatwiej jest zweryfikować różne hipotezy.
Źródła: Science, New York Times, gazeta.pl
czytaj dalej
Pomysł opiera się na nanocząsteczce, której - dzięki pewnemu fortelowi - udaje się wniknąć do wnętrza komórki rakowej. A tam, już bez użycia tradycyjnych leków, zapoczątkowuje proces autodestrukcji.
Nowy eksperymentalny lek oparty na nanotechnologii, opracowany przez naukowców z Nanyang Technological University w Singapurze (NTU Singapur), jest dla komórek rakowych czymś w rodzaju "konia trojańskiego" - jak określają go sami autorzy. Aby wniknąć do wnętrza komórek, nanocząstka "oszukuje", udając jeden ze składników, którym żywi się rak, po czym wywołuje proces samozniszczenia.
W tym pomyśle chodzi o to, żeby komórka rakowa nie zorientowała się w prawdziwej zawartości nanocząsteczki. Naukowcy pokryli maleńką cząsteczkę krzemionki aminokwasem o nazwie L-fenyloalanina. Jest to tzw. aminokwas egzogenny, czyli taki, który nie jest wytwarzany przez organizm, lecz dostarczany wraz z pożywieniem. L-fenyloalaniną "żywi się" także rak, jest mu niezbędna, aby mógł się rozrastać. Najwięcej tego aminokwasu dostarczamy organizmowi wraz z mięsem oraz produktami mlecznymi.
Jedna z metod walki z rakiem polega na "głodzeniu" komórek nowotworowych. Niektórzy naukowcy sugerują, że pozbawienie komórek rakowych "pożywienia", czyli także aminokwasów, może spowolnić ich rozrost. Stąd sugestia, że post lub specjalna bezbiałkowa dieta mogą być sposobem na raka. Ale z drugiej strony prowadzenie rygorystycznej diety nie zawsze jest możliwe i grozi niedożywieniem. Stąd pomysł, aby "zagłodzić" komórkę rakową nie szkodząc przy tym całemu organizmowi.
Nanocząsteczka "oszukuje" raka
Dzieje się tak, ponieważ cząsteczka krzemionki (związek uznany za bezpieczny dla ludzi) została dla niepoznaki pokryta aminokwasem. Jest ultramała, jej średnica wynosi 30 nanometrów (jest 30 tys. razy cieńsza niż ludzki włos - wyjaśniają naukowcy). Nazwali ją nanoskopowy porowaty aminokwas naśladujący fenyloalaninę, w skrócie Nano-pPAAM (ang. Nanoscopic phenylalanine Porous Amino Acid Mimic).
Autorzy badania podkreślają, że ich pomysł na lek jest odmienny od konwencjonalnego podejścia. Nanomateriał nie jest tutaj nośnikiem leku, lecz sam jest lekiem. Nano-pPAAM to nanoterapeutyk zamaskowany L-fenyloalaniną na zewnątrz - tłumaczą naukowcy. Aminokwas pomaga nanocząsteczce wniknąć do wnętrza komórki nowotworowej poprzez komórkę transportującą aminokwasy. Gdy już nanocząstka znajdzie się w środku, zapoczątkowuje proces autodestrukcji komórki rakowej poprzez stymulowanie wytwarzania nadmiernych ilości reaktywnych form tlenu (RTF). Dla zdrowych komórek Nano-pPAAM pozostaje obojętny.
Właściwości przeciwrakowe cząsteczek Nano-pPAAM przetestowano w laboratorium na myszach. Okazało się, że w przypadku raka piersi, skóry i żołądka zabiły 80 procent komórek nowotworowych. Podobne wyniki uzyskuje się po chemoterapii prowadzonej przy użyciu cisplatyny.
Częstym problemem w przypadku chemioterapii jest to, że komórki rakowe z czasem stają się oporne na działanie leków. Nano-pPAAM może być dobrą alternatywą. Naukowcy chcieliby jeszcze, aby ich nanolek był bardziej precyzyjny w celowaniu w określone typy raka i osiągnął wyższą skuteczność terapeutyczną. Myślą o łączeniu tej metody z innymi terapiami, takimi jak immunoterapia, która wykorzystuje układ odpornościowy chorego do walki z rakiem.
Badanie zostało opisane na łamach czasopisma "Small".
Źródła: gazeta.pl, ScienceAlert.com, NTU Singapure, Small
czytaj dalej
24 września kolejna asteroida przeleci bardzo blisko Ziemi. Jej tor lotu przebiega zaledwie 27 tys. km od naszej planety.
Centrum Studiów nad Obiektami Bliskimi Ziemi (CNEOS) NASA poinformowało, że zaledwie kilka dni temu Gianluca Masi z projektu Virtual Telescope odkrył zbliżającą się do Ziemi asteroidę. Z danych Centrum Studiów nad Obiektami Bliskimi Ziemi (CNEOS) NASA wynika, że 2020 SW, bo tym mianem określono asteroidę, zbliży się do naszej Planety na odległość zaledwie 26,9 tys. kilometrów. Będzie to miało miejsce około godziny 13:18 czasu polskiego. Na tak niewielką odległość w tym roku nie zbliży się żadna inna znana naukowcom asteroida. Średnica 2020 SW wynosi około 4,3-9,7 metra, a Ziemię minie z prędkością 28 tys. km/h.
Asteroidy co kilka tygodni przelatują blisko Ziemi. Ostatni raz o podobnym zjawisku NASA poinformowała na początku września w kontekście asteroidy 2011 ES4 odkrytej 2 marca 2011 roku. Mająca od 22 do 49 metrów średnicy przeleciała ona w bezpiecznej odległości ok. 123 tys. kilometrów. Do kolejnej takiej sytuacji dojdzie już w czwartek 24 września.
Z powodu stosunkowo niewielkich rozmiarów asteroida nie zagrażałaby Ziemi, nawet gdyby leciała w jej kierunku.
- Asteroida rozpadłaby się w atmosferze prawie całkowicie w pył, ale prawdopodobnie towarzyszyłby temu deszcz małych meteorytów - powiedział w rozmowie z "Newsweekiem" dyrektor CNEOS Paul Chodas.
Inna rzecz jest warta uwagi. Ziemskie systemy monitorowania nieba i kosmosu wyłapują asteroidy dosłownie w ostatniej chwili. Jest złudzeniem wielu ludzi, że gdyby coś było, co zagraża Ziemi, to dawno byłoby opisane i byłyby do tego linki w sieci.
Projekt Virtual Telescope będzie śledził asteroidę na żywo za pomocą zaawansowanych, zdalnie sterowanych teleskopów we Włoszech. Przelot asteroidy będzie transmitowany na żywo pod adresem poniżej:
źródło: gazeta.pl
czytaj dalej
Nowa epidemia w Chinach? Wszystko przez wyciek z fabryki szczepionki . Tysiące chorych na brucelozę zapełniają lokalne szpitale, gdzie powstało ognisko choroby.
Polska Agencja Prasowa podaje, że władze miasta Lanzhou, stolicy prowincji Gansu w północno-zachodnich Chinach, potwierdziły, że wskutek wydostania się w ubiegłym roku bakterii brucelozy z należącego do tej firmy zakładu farmaceutycznego, przeciwciała przeciw tej odzwierzęcej chorobie wykryto u 3245 okolicznych mieszkańców.
W grudniu 2019 roku władze po raz pierwszy poinformowały o wycieku. Według Caixin brak szybkiej diagnozy uniemożliwił skuteczną terapię tysiącom osób, pozostawiając je z chronicznym i trudnym do zwalczenia schorzeniem.
Jak podaje PAP, bruceloza, znana również m.in. jako gorączka maltańska, gorączka gibraltarska i gorączka Rio Grande, zwykle atakuje owce, bydło, trzodę chlewną i psy. Człowiek może się nią zakazić poprzez kontakt z zainfekowanymi tkankami zwierzęcymi lub spożycie niepasteryzowanego nabiału. Nie ma dowodów na możliwość przenoszenia bakterii z człowieka na człowieka.
Jak twierdzi chiński portal Caixin chroniczna bruceloza u ludzi jest trudna do wyleczenia i powoduje m.in. osłabienie, bóle mięśni i długotrwałą gorączkę. Choroba rzadko bywa śmiertelna, ale uciążliwe objawy mogą się utrzymywać miesiącami, a nawet latami. Może też prowadzić do problemów z płodnością.
Portal opisuje zakład w Lanzhou jako ważny ośrodek produkcji szczepionek przeciw chorobom zwierzęcym akredytowany przez ministerstwo rolnictwa. Według lokalnych władz bakteria brucelozy wydostała się z zakładu, ponieważ latem 2019 roku używano w nim przeterminowanych środków odkażających.
Linia produkcyjna szczepionki przeciw brucelozie w zakładzie w Lanzhou została zamknięta w grudniu 2019 roku, a miesiąc później fabryka utraciła licencję na produkcję tego specyfiku. W lutym firma ogłosiła, że osiem osób zostało dyscyplinarnie ukaranych za wyciek, szef zakładu otrzymał upomnienie, a jego zastępca stracił pracę.
Władze medyczne w Lanzhou obiecały we wtorek, że będą nadzorować wypłatę odszkodowań przez zakład farmaceutyczny, co ma się rozpocząć w październiku i być prowadzone partiami.
źródło: PAP
Zapraszamy do udziału w naszej najnowszej ECHO-SONDZIE
NAJWIĘKSI JASNOWIDZE NA ŚWIECIE ZAPOWIADALI, ŻE W 2020 Z CHIN NADEJDĄ KOLEJNE ŚWIATOWE PANDEMIE PO KORONAWIRUSIE.W CHINACH ROŚNIE LICZBA ZAKAŻONYCH ZAKAŹNĄ CHOROBĄ PODOBNĄ DO KORONAWIRUSA - BRUCELOZĄ. CZY WIERZYSZ, ŻE BRUCELOZA STANOWI ZAGROŻENIE DLA ŚWIATA?
TAK
NIE
NIE MAM ZDANIA NA TEN TEMAT
/link do ECHO-SONDY FN/
czytaj dalej
46-letni Greg Yuelling, kierownik sklepu z New Jersey, wraz z rodziną odwiedził historyczne miejsce bitwy w Gettysburgu w stanie Pensylwania. Wieczorem 2 września pojechali tam jako turyści. - Chcieliśmy dowiedzieć się więcej o historii wojny secesyjnej i zobaczyć dawne pole bitwy - wyjaśnia mężczyzna. Dostali jednak więcej, niż się spodziewali. Udało im się bowiem nagrać filmik, który wydaje się pokazywać dwie zjawy biegnące po pustej i czarnej jak smoła drodze.
Cały przebieg wydarzeń Greg opisał w rozmowie z "The Sun". - Jechaliśmy tamtędy w nocy i zaczęliśmy słyszeć hałasy. Ja słyszałem je po lewej, a wujek po prawej. Wokół była mgła, ale bardzo dziwna. Znajdowała się tylko w jednym miejscu, nie rozproszona - wspomina mężczyzna. - Potem zobaczyliśmy te kształty poruszające się w ciemności. Były wielkości ludzi. Jeden z nich przebiegł przez armatę. To było dziwne, straszne, szalone… Wujek tak się przestraszył, że podniósł szybę - opowiada.
Dodaje, że to wydarzenie było naprawdę ekscytujące, ale zostawiło w nim "dziwne, złowieszcze uczucie". - Jakby coś mówiło mi, żebym tam wrócił. Nie mogłem zasnąć, ale byłem zbyt przerażony, by pojechać tam ponownie - podsumowuje Amerykanin.
Bitwa pod Gettysburgiem rozegrała się między siłami Unii i Konfederacji podczas wojny secesyjnej w lipcu 1863 roku. Szacuje się, że w trzydniowej bitwie zginęło od 46 tys. do 51 tys. ludzi. Od tego czasu miejsce to zostało nazwane jednym z najbardziej nawiedzonych w Ameryce. Greg wyjaśnia, że do tej pory zwykł kwestionować wszelkie opowieści o duchach i zawsze był bardzo sceptyczny, ale „teraz wierzy we wszystko”.
(źródło: Fakt.pl, New York Post, The Sun)
czytaj dalej
Japońska armia wydała oficjalne oświadczenie i instrukcje w związku z tym, co robić, kiedy na niebie pojawi się niezidentyfikowany obiekt latający czyli UFO. Jak można przeczytać w tekście "obiekty niewiadomego pochodzenia mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa kraju".
Japońscy żołnierze otrzymali rozkaz, aby przygotować nową strategię zachowania się podczas napotkania niezidentyfikowanych obiektów latających, także tych - cytat - "spoza naszej planety".
Armia wydała oficjalne instrukcje na temat tego jak obserwować, nagrywać, kontrolować i raportować przypadki natknięcia się na niezidentyfikowane obiekty w przestrzeni powietrznej. Jak donosi "Sky News", wojsko przyznaje, że spodziewa się nie tylko pojazdów z innych krajów, ale także "niewyjaśnionych zjawisk na niebie".
Powagi sytuacji dodaje fakt, że instrukcje popłynęły z biura samego Taro Kono, Ministra Obrony Japonii. W piśmie zwraca on uwagę na fakt, iż nawet Amerykanie stosunkowo niedawno powołali do życia Unidentified Aerial Phenomena Task Force, jednostkę zajmującą się reagowaniem na pojawienie się latających obiektów i innych zagadkowych zjawisk na niebie.
czytaj dalej
Znaleziono klucz do rozszyfrowania największej, unikalnej cechy koronawirusa. Chodzi o 'cichych nosicieli' - donosi najnowsza publikacja w New York Times.
Coraz więcej naukowców publikuje materiały w sprawie nowych cech koronawirusa, których nie odkryto wcześniej. Wśród nich jest to, że osoby zupełnie bezobjawowo przechodzące koronawirusa mają zmiany w serce, płucach czy mózgu. Teraz okazuje się, że to właśnie osoby bezobjawowe są najważniejszą cechą koronawirusa, która wyróżnia go od tysięcy innych infekcji. Według najnowszych badań naukowych osoby bezobjawowe są idealnymi nosicielami infekcji, choć nie mają gorączki.
Badanie gorączki, powszechne podczas pandemii, daje iluzję bezpieczeństwa - uważa wielu ekspertów. W rzeczywistości nie identyfikuje osób, które w dużym stopniu roznoszą koronawirusa, czyli tzw. "cichych nosicieli".
Praktyka mierzenia temperatury przed wejściem do szpitali, urzędów, firm, czy terminali lotniczych stała się powszechna. Nawet niektóre amerykańskie restauracje uzależniają wstęp od sprawdzenia temperatury. Jednak nie ma zbyt wielu dowodów naukowych potwierdzających skuteczność tej metody ograniczania infekcji - pisze "New York Times", powołując się na opinie ekspertów.
- Mierzenie temperatury przy wejściach to nic innego jak teatr - cytuje "NYT" niektórych ekspertów - jest to gest, który prawdopodobnie nie pozwala odfiltrować większości zakażonych i który oferuje niewiele więcej niż iluzję bezpieczeństwa.
USA: nie będzie sprawdzania temperatury na lotniskach
Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) poinformowały, że zmieniają strategię zapobiegania zakażenia wirusem podczas podróży. W USA na lotniskach od połowy września pasażerowie nie będą mieli badania temperatury.
- Lepiej rozumiemy, jak przebiega transmisja SARS-CoV-2, badania przesiewowe oparte na objawach mają ograniczoną skuteczność. Osoby z COVID-19 mogą nie mieć żadnych symptomów, lub mają je w bardzo łagodnej formie. Transmisja wirusa może nastąpić od pasażerów, którzy są bezobjawowi - czytamy na stronie CDC.
- Coraz więcej danych wskazuje, że za wieloma zakażeniami stoją tzw. "cisi nosiciele" koronawirusa, którzy po prostu nie mają żadnych objawów, a zatem i gorączki. Powszechne badanie temperatury nie spowoduje, że uda nam się zidentyfikować te osoby. A ci, którzy czują się źle i mają temperaturę, zazwyczaj zostają w domu i raczej nie pojawiają się na lotniskach czy w restauracji - mówią dziennikowi dr David Thomas, specjalista ds. chorób zakaźnych na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa (Baltimore, USA) oraz dr Thomas McGinn z Northwell Health (dostawca usług medycznych w Nowym Jorku). - Kontrole temperatury mogą wykryć osoby, które nie są świadome tego, że mają podwyższoną temperaturę. Ponadto wątpliwości budzi czasem dokładność takich pomiarów ze względu - na przykład - na jakość samych urządzeń.
Nie oznacza to, że powszechne mierzenie temperatury nie ma żadnej wartości. Zdaniem dr. McGinn te działania uświadamiają nam, jak ważna jest czujność podczas pandemii.
Pięta achillesowa kontroli pandemii
Owa przysłowiowa "pięta" to oczywiście bezobjawowe przechodzenie COVID-19, a autorami tego porównania są autorzy artykułu w "New England Journal of Medicine", który uważają, że osoby bezobjawowe odgrywają główną rolę w transmisji SARS-CoV-2. Można więc być źródłem zakażenia dla innych osób, rozsiewać koronawirusa, a nie mieć takich objawów jak gorączka.
W dodatku są dowody, że całkiem spory odsetek osób, które zostały hospitalizowane, początkowo nie miało gorączki (ale inne objawy już tak). Na przykład obserwacje dr McGinna wskazują, że tylko u 30 procent pacjentów z COVID-19, którzy zostali przyjęci do szpitala Northwell Haelth, odnotowano gorączkę w momencie przyjęcia. Chińskie badania natomiast mówią, że zaledwie 44 procent chorych gorączkowało w czasie, gdy byli przyjmowani do szpitala (badania opublikowane w "New England Journal of Medicine").
Także Centra Kontroli i Zapobiegania Chorobom (CDC) zaktualizowały wytyczne dla firm pisząc, że samo mierzenie temperatury pracownikom nie jest "w pełni skuteczne" z powodu bezobjawowego COVID-19.
- Kontrola temperatury to tylko jedna ze składowych szerszego wachlarza środków zapobiegawczych w czasie pandemii - mówi dziennikarzowi "NYT" dr Peter Kuhn z Uniwersytetu Południowej Kalifornii. - Mogą być przydatne, ale tylko w połączeniu z innymi środkami bezpieczeństwa, takimi jak maski, dystans fizyczny, dobra wentylacja w pomieszczeniu i dostęp do świeżego powietrza.
Źródła: New York Times, gazeta.pl
Już 194 467 osób zmarło w Stanach Zjednoczonych na Covid-19 - wynika z najnowszych danych Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore. Od wybuchu pandemii w USA zdiagnozowano ponad 6,55 mln zakażeń.
Jeśli obecny trend się utrzyma, to w drugiej połowie września bilans ofiar śmiertelnych epidemii przekroczy w Stanach Zjednoczonych 200 tys. W drugiej pod względem liczby zgonów Brazylii potwierdzono dotychczas 132 006 śmiertelnych przypadków koronawirusa.
Zgodnie z najnowszymi prognozami University of Washington w Seattle do końca roku liczba Amerykanów, którzy umrą na Covid-19, przekroczy 400 tys.
Najwięcej wykrytych przypadków SARS-CoV-2 w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców odnotowuje się obecnie w Dakocie Północnej, Dakocie Południowej oraz Missouri.
/poniżej mapa USA pokazująca tylko największe ogniska zakażeń - 16 września 2020/
czytaj dalej
Naukowcy odkryli w atmosferze Wenus rzadką cząstkę, która może świadczyć o istnieniu życia na tej planecie. Zdaniem badaczy jest bardzo prawdopodobne, że to żywe organizmy (mikroby) są odpowiedzialne za powstawanie jej na Wenus. Jednym z autorów badania jest Polak - dr Janusz Pętkowski.
Międzynarodowy zespół naukowców z USA, Wielkiej Brytanii i Japonii poinformował na łamach "Nature Astronomy" o dokonaniu niezwykłego odkrycia. Badacze odnaleźli na Wenus fosforowodór. Bardzo prawdopodobne, że znaleziona właśnie cząstka to dowód na istnienie życia pozaziemskiego.
Jako pierwsza oznaki obecności fosforowodoru w atmosferze Wenus odnalazła Jane Greaves z Cardiff University w Wielkiej Brytanii korzystając z teleskopu James Clerk Maxwell Telescope (JCMT). Odkrycie potwierdzono następnie przy użyciu teleskopu Atacama Large Millimeter/submillimeter Array (ALMA) w Chile, którego Europejskie Obserwatorium Południowe (ESO) jest partnerem.
Gdy uzyskaliśmy pierwsze wskazówki dotyczące fosforowodoru w widmie Wenus, było to szokiem! - powiedziała Jane Greaves cytowana w komunikacie ESO.
Zespół badaczy faktycznie odnalazł cząstki, które zauważyła Jane Greaves. Policzył także ich stężenie. Fosforowodór występuje w atmosferze sąsiedniej nam planety w koncentracji około 20 cząsteczek na miliard. To bardzo mało, ale - jak podkreślają naukowcy - wystarczająco dużo, aby mogło świadczyć o istnieniu życia na planecie.
Badacze są w szoku, bo cząstek jest zdecydowanie zbyt dużo, aby mogły powstać w sposób niebiologiczny. Naukowcy wzięli pod uwagę wszystkie możliwe procesy - wpływ światła słonecznego, minerały wyrzucane w górę z powierzchni przez wulkany, zjawiska atmosferyczne na Wenus itp., ale okazało się, że są one w stanie wytworzyć znacznie mniej fosforowodoru.
I to aż tysięcy razy mniej. Tymczasem znane nam ziemskie organizmy beztlenowe przy pracy na około 10 proc. swojej maksymalnej produktywności mogą wyprodukować odkryte właśnie ilości fosforowodoru.
Wiadomo o ziemskich bakteriach wytwarzających fosforowodór: pobierają one fosforany z minerałów lub materiału biologicznego, dodają wodór i na końcu wydalają fosforowodór. Ewentualne organizmy na Wenus będą prawdopodobnie bardzo różne od ich ziemskich kuzynów, ale mogłyby być źródłami fosforowodoru w atmosferze
- czytamy w publikacji ESO.
Badacze podkreślają, że pomimo istnienia bardzo kwasowego środowiska w chmurach Wenus (w 90 proc. składają się one z kwasu siarkowego), mikroorganizmy mogą w nich przeżyć. Pomaga w tym przyjazna temperatura, która w wysokich partiach chmur ma ok. 30 stopni Celsjusza (a przy powierzchni planety jest ponad 400 stopni).
Odkrycia dokonano podczas obserwacji na długości fali około 1 milimetra, czyli znacznie dłuższej niż potrafi dostrzec ludzkie oko. Ślady fosforowodoru były możliwe do zaobserwowania wyłącznie przez instrumenty znajdujące się wysoko nad poziomem morza. Potwierdzenie tego odkrycia wymagało użycia aż 45 anten teleskopu ALMA.
Badacze podkreślają jednak, że aby w 100 proc. potwierdzić istnienie życia na Wenus (na razie znaleziono jego prawdopodobny ślad) trzeba wykonać dodatkowe badania, które z całą pewnością wykluczą inne - niż to, które znamy z Ziemi - pochodzenie fosforowodoru. Mimo wszystko środowisko naukowe już od około 60 lat przewidywało, że Wenus może być potencjalnym domem dla mikroorganizmów, a to odkrycie to na razie najsilniejszy dowód, że tak właśnie jest.
Gdy jednak uda się potwierdzić w 100 proc. biologiczne pochodzenie fosforowodoru na Wenus, będzie to jeden z największych przełomów w historii nauki. Badacze od wielu lat podejrzewają bowiem, że nie jesteśmy w kosmosie sami, ale wciąż nie mogli znaleźć dowodów, aby potwierdzić, czy tak jest naprawdę. Odkrycie to powinno cieszyć nas podwójnie. Jednym z autorów badania jest bowiem Polak, astrobiolog dr Janusz Pętkowski, który pracuje w USA. Od pięciu lat jest on częścią zespołu badawczego prof. Sary Seager w Massachusetts Institute of Technology (MIT).
W chmurach Wenus odkryliśmy fosforowodór, gaz, który zgodnie z aktualną wiedzą, jest produkowany przez istoty żywe
- powiedział Pętkowski.
źródło: gazeta.pl
A tak wyobrażali sobie ludzie przybyszy z Wenus (Archiwum FN)
czytaj dalej
Scott C. Waringa uważa, że znalazł obiekt w kosmosie przypominający wielkoscią„stację kosmiczną” o wymiarach planety.
Swojego odkrycia dokonał poprzez analizę zdjęć nocnego nieba transmitowane przez NASA, Kosmiczny Teleskop Hubble'a i Google Sky. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się plamą niebieskich pikseli, może być pozaziemskim obiektem o epickich proporcjach. Według Scotta C. Waringa, niebieski obiekt to stacja kosmiczna wielkości planety, zbudowana przez obcą cywilizację.
Waring, który prowadzi blog UFO Sightings Daily, powiedział: „Ten trójwymiarowy obiekt w kosmosie jest stuprocentowym dowodem na to, że obcy tworzą pojazdy wielkości planet.
Obiekt został znaleziony za pomocą Google Sky - interaktywnej mapy nocnego nieba, która pokazuje położenie gwiazd, konstelacji, galaktyk i planet.
Blogger podał nawet współrzędne -3,126643 ° -12,073192 °.
- „Znalazłem go za pomocą mapy Google Sky, po prostu skopiuj koordynaty i wklej do niego współrzędne, a znajdziesz to." - stwierdził w wywiadzie dla mediów.
Scott C. Waring znany jest z tego rodzaju odkryć.
W maju tego roku udostępnił fotografię tego, co, jak twierdził, było „flotą UFO” wychodzącą z podziemnej bazy. Dwa lata wcześniej pokazał zdjęcie czegoś, co uważał za kosmiczną kostkę podobną do Borga w pobliżu Słońca .
czytaj dalej
Koronawirus SARS-CoV-2 atakuje głównie układ oddechowy chorego. Jednak im dłużej trwa pandemia, tym więcej wiemy o innych narządach, które uszkadza wirus. U pacjentów chorych na COVID-19 często obserwuje się też zmiany w sercu, nerkach, wątrobie oraz nieprawidłowe działanie układu nerwowego. Jak koronawirus niszczy te narządy?
Lekarze opiekujący się pacjentami z COVID-19 zwracają uwagę, że koronawirus niszczy nie tylko płuca, ale też inne narządy. Ok. 40 proc. pacjentów z COVID-19 rozwija zaburzenia rytmu serca. Koronawirus atakuje również nerki, wątrobę i jelita. W przebiegu choroby nawet co drugi zarażony skarży się na wymioty i biegunki. Najnowsze badania pokazują również, że stany zapalne pojawiające się w następstwie zakażenia uszkadzają szpik kostny. Zakażenie prowadzi też do upośledzenia układu nerwowego
Koronawirus dostaje się do organizmu przez drogi oddechowe i atakuje serce
Doktor Eric Cioe-Pena, dyrektor ds. globalnego zdrowia w Northwell Health w Nowym Jorku, tłumaczy, że koronawirus dostaje się do organizmu przez drogi oddechowe – usta lub nos, do płuc. By zarazić daną osobę, musi związać się z enzymem znajdującym się na powierzchni komórki. Kiedy koronawirus znajdzie się w naszym organizmie, może dostać się do krwiobiegu, a co za tym idzie atakować inne narządy.
Podczas leczenia pacjentów z COVID-19 na oddziale ratunkowym, na którym pracuje Cioe-Pena, zaobserwowano u niektórych chorych zapalenie mięśnia sercowego. Lekarze leczący pacjentów w Chinach i Stanach Zjednoczonych u chorych na COVID-19 odnotowywali również kardiomiopatię, choroby mięśnia sercowego oraz nieregularną pracę serca, mogącą prowadzić do zawału.
Doktor Mithell Elkind, neurolog z Uniwersytetu Columbia, powiedział w rozmowie z Washington Post, że u niektórych pacjentów następuje poprawa samopoczucia, a potem nagle rozwijają się poważne problemy z sercem, które wydają się nieproporcjonalnie większe od tych z oddychaniem.
Niewielkie badanie z Chin wykazało, że ok. 40 proc. pacjentów z COVID-19 cierpiało również na zaburzenia rytmu serca, a ok. 20 proc. miało jakieś formy uszkodzeń mięśnia sercowego.
Lekarze opiekujący się chorymi na COVID-19 zwracają także uwagę na fakt, że koronawirus może powodować uszkodzenia nerek. Alan Kliger, nefrolog z Yale School of Medicine powiedział, że prawie połowa osób hospitalizowanych z powodu COVID-19 ma krew lub białko w moczu, co wskazuje na wczesne uszkodzenie nerek. Zacytował też dane, które pokazują, że u 14 do 30 proc. pacjentów przebywających na intensywnej terapii w Nowym Jorku i Wuhan w Chinach pojawiły się problemy z utratą czynności nerek. Pacjenci wymagali dializowania.
Naukowcy z Wuhan, którzy przeprowadzali sekcje zwłok chorych zmarłych z powodu COVID-19 odkryli, że w 9 na 26 przypadków doszło do ostrych uszkodzeń nerek. W przypadku siedmiu z dziewięciu przypadków znaleziono cząstki koronawirusa w tkankach nerek.
SARS-CoV-2 przedostaje się do komórek poprzez łączenie się z receptorem ACE2, który znajduje się na ich powierzchni. W ten sposób infekuje komórki znajdujące się w drogach oddechowych, ale może również wykorzystywać to połączenie do infekowania innych narządów. Naukowcy zwracają uwagę, że w przewodzie pokarmowym znajduje się nawet 100 razy więcej receptorów, z którymi może połączyć się cząstka koronawirusa.
U pacjentów z COVID-19 pojawiają się takie objawy, jak biegunka i wymioty. Różne badania pokazują, że symptomy te odczuwał nawet co drugi zarażony.
Lekarze obserwują również u swoich pacjentów przypadki uszkodzenia wątroby w przebiegu COVID-19. W Washington Post możemy przeczytać o przypadku 59-letniej kobiety, u której lekarze stwierdzili ostre zapalenie wątroby. Wkrótce do objawów dołączył kaszel, a ostatecznie lekarze przypisali uszkodzenie wątroby zakażeniu SARS-CoV-2.
From: [...]
Sent: Thursday, September 10, 2020 10:12 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Koronawirus atakuje mózg i Wasza przepowiednia z 9 lipca
Szanowna Fundacjo,
natknąłem się na artykuł o infekowaniu mózgu przez koronawirusa. Skojarzyło mi się to z Waszym artykułem z 9 lipca br.
https://www.nautilus.org.pl/artykuly,3969,projekt-messing-co-dalej-z-koronawirusem.html
gdzie jeden z czytelników opisał przepowiednię znajomego jasnowidza: Według tego człowieka ludzkość musi się przygotować na to, że najpierw wirus pozornie zniknie, a potem będzie wielki powrót zarazy, ale w zupełnie nowym wydaniu. Tym razem nie będzie to choroba dotykająca osoby starsze, ale wszystkich bez wyjątku, a zwłaszcza dzieci. Umieralność będzie tak duża, że powrócą granice i będą zamykane miasta, gdzie ten nowy wirus się pojawi. Będzie on miał inną nazwę niż koronawirus i będzie atakował mózg podobnie jak ten stary wirus, ale czego nie są ludzie świadomi, bo tych zmian nie widać na pierwszy rzut oka.
Podaję link do artykułu:
Łączę wyrazy szacunku,
[...]
From: [...]
Sent: Thursday, September 7, 2020 1:13 PM
To: nautilus@nautilus.org.pl
Subject: Izolacja / koronawirus
Przesyłam Wam fajną animację wizji izolacji obszaru dotkniętego pandemią, czyli czerwonej strefy.
Pozdrawiam załogę okrętu
[...]
czytaj dalej
Nieznany rytuał śmierci z czasów Stonehenge odkryli brytyjscy naukowcy. Archeolodzy odkryli, że w czasach Brytów z epoki brązu był pewien zwyczaj. Dowody znaleźli m.in. w jednym z grobów w pobliżu słynnego Stonehenge. 4,5 tys. lat temu na Wyspach Brytyjskich ludzie wytwarzali z kości bliskich zmarłych ozdoby lub instrumenty muzyczne i przez kilka pokoleń zachowywali je na pamiątkę.
– Takiego rytuału śmierci z tamtych czasów dotąd nie znaliśmy – twierdzą brytyjscy archeolodzy.
W wielu pochówkach z epoki brązu (2500-600 p.n.e.), w których zachowały się szkielety zmarłych, naukowcy od dawna odkrywają dodatkowe, pojedyncze ludzkie kości. Często były starannie wypolerowane, niektóre zdobione i z dziurkami, jakby do ich zawieszenia.
– Dotąd sądzono, że te „obce” kości mogły spełniać funkcję relikwii, podobną do tej, jaką w chrześcijaństwie mają szczątki świętych Kościoła, albo że reprezentują mityczne lub legendarne postaci z odległej przeszłości, których nikt z żyjących nie znał osobiście – wyjaśnia w komunikacie dla prasy dr Tom Booth z The Francis Crick Institute.
Naukowcy ponownie datowali metodą radiowęglową i przeskanowali tomografem komputerowym blisko 189 takich przedmiotów przechowywanych w brytyjskich muzeach.
Odkryli, że w blisko połowie przypadków te „dodatkowe” kości w grobach należały do osób, które zmarły znał za życia i nie miały nic wspólnego ze szczątkami przodków sprzed setek czy tysięcy lat. Badania genetyczne pokazały dodatkowo, że nierzadko byli to ludzie spokrewnieni.
Taka specyficzna pamiątka przechowywana była z reguły przez dwa-trzy pokolenia – mniej więcej 60 lat. Potem trafiała do grobu osoby, która się nią opiekowała.
„Niewykluczone, że ostateczne złożenie tych szczątków następowało wtedy, gdy zmarły był bliski zniknięcia z pamięci społecznej” – napisali badacze w artykule opublikowanym w najnowszym dwumiesięczniku „Antiquity”.
Dzięki skanom mikrotomografii komputerowej wykonanym w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie badacze ustalili także, w jaki sposób Brytowie traktowali ciała zmarłych i jak pozyskiwali kości na te specyficzne pamiątki. Wskazówką były mikroskopijne zmiany na kościach wywołane przez różne bakterie, pokazujące, w jaki sposób zwłoki uległy rozkładowi.
Lista znanych rytuałów pogrzebowych z epoki brązu jest bogata. Ówcześni mieszkańcy Wysp chowali swoich zmarłych w zwykłych grobach, kremowali ich, mumifikowali, zatapiali w bagnach, a także poddawali ekskarnacji, wystawiając je na żer dzikim zwierzętom, które oczyszczały kości z tkanek miękkich.
Rekonstrukcja nietypowego wczesnośredniowiecznego pochówku dorosłego mężczyzny z Cedynii. W miejsce odciętej głowy położono trzy kamienie, natomiast głowę - między nogami
– Skan mikro-CT pokazał, że niektóre ciała zostały poddane kremacji przed oddzieleniem kości, inne zostały ekshumowane po pochówku, a jeszcze inne zostały pozbawione tkanki miękkiej po pozostawieniu ich do rozkładu na ziemi – wyjaśnia dr Booth, główny autor publikacji w „Antiquity”.
Dodaje, że sugeruje to brak stałych zasad postępowania ze zwłokami ludzi, których kości miały być zachowane na pamiątkę. – Decyzje i obrzędy prowadzące do „opieki” nad ich szczątkami zapadały później – stwierdza.
Wyselekcjonowane na pamiątkę kości podlegały starannej obróbce. Były przekształcane w wisiory, instrumenty muzyczne, a nawet dekoracje domów. W tym ostatnim przypadku chodzi zwłaszcza o czaszki i ich fragmenty, które prawdopodobnie były zawieszane na ścianach.
Dowody takiego wykorzystania wybranych szczątków odkryto w pochówku kobiety z Windmill Fields niedaleko Stockton-on-Tees w północno-wschodniej Anglii. Została pochowana wraz z czaszkami i kośćmi długimi kończyn, które należały do co najmniej trzech osób. Zdaniem naukowców te trzy osoby zmarły 60-170 lat przed kobietą, z którą zostały pochowane.
Pogrzeb kobiety z Windmill Fields, Stockton-upon-Tees w towarzystwie czaszek i kości kończyn od co najmniej trzech osób.Pogrzeb kobiety z Windmill Fields, Stockton-upon-Tees w towarzystwie czaszek i kości kończyn od co najmniej trzech osób. Tees Archeology
Innym przykładem jest flet prosty lub gwizdek wykonany z ludzkiej kości udowej. Został znaleziony w grobie mężczyzny pochowanego w Wiltshire koło Stonehenge, które jest chyba najbardziej znanym miejscem z epoki brązu.
Datowanie kościanego gwizdka i szkieletu zmarłego wskazuje na to, że szczątki te należały do dwóch osób, które mieszkały w Wiltshire mniej więcej w tym samym czasie i prawdopodobnie się znały.
Gwizdek-flet znajduje się teraz w zbiorach Muzeum Wiltshire wraz z innymi przedmiotami – m.in. kamiennymi i brązowymi toporami, płytką z kości i kłem – znalezionymi w tym samym grobie.
Instrument muzyczny wykonany z ludzkiej kości udowej znaleziony podczas pochówku Wilsford G58 (dorosłego mężczyzny) w pobliżu Stonehenge.Instrument muzyczny wykonany z ludzkiej kości udowej znaleziony podczas pochówku Wilsford G58 (dorosłego mężczyzny) w pobliżu Stonehenge. Wiltshire Museum
Zdaniem dr. Bootha wszystko to sugeruje istnienie w epoce brązu nieznanej dotąd „tradycji przechowywania i opiekowania się ludzkimi szczątkami”.
– Ludzie stawali się opiekunami szczątków zmarłych istniejących w pamięci żywej lub kulturowej. Tych, którzy prawdopodobnie odegrali ważną rolę w ich życiu lub w życiu ich społeczności, niezależnie od tego, czy była to bezpośrednia rodzina, przyjaciele czy nawet wrogowie. Mieli po nich relikwię na pamiątkę i być może opowiadali jego historię – mówi.
Prof. Bruck zauważa, że takie traktowanie kości zmarłych, a także przechowywanie ich w domach wskazuje na to, że ludzie epoki brązu „nie patrzyli na ludzkie szczątki z przerażeniem lub obrzydzeniem”, co nierzadko odczuwają ludzie nam współcześni.
źródło: gazeta.pl
czytaj dalej
Chrześcijański wizjoner David Meade znany z trafnych przepowiedni uważa, że 23 września 2020 rozpocznie się na Ziemi kolejna faza cyklu zmian, która przyniesie siedem lat wielkiego chaosu na maszej planecie.
Tego dnia nie wydarzy się nic szczególnego, ale rozpocznie się proces. Do dramatycznych wydarzeń ma dojść dopiero w październiku i listopadzie. Podaje nawet konkretną datę - 21 października. Tego dnia ma się wydarzyć coś złego związanego z energią atomową, co doprowadzi do ogromnego skażenia.
David Meade przewiduje kumulację katastrof naturalnych, jak i wojny światowej.
'Za chwilę rozpocznie się na naszej planecie czarny okres siedmiu lat światowego głodu, nędzy, braku nadziei' - mówił wizjoner dla brytyjskich mediów.
Jego zdaniem będą rozbłyski słoneczne, które mogą zniszczyć sieci elektroenergetyczne, terrorystyczne ataki nuklearne, trzęsienia ziemi, a także erupcje wulkanów i tsunami.
Najbardziej dramatyczne wydarzenia zaczną się w październiku 2020, a przyspieszenie nastąpi w listopadzie, kiedy ludzie zorientują się, co się stało i naprawdę zaczną się bać.
- Ich strach doprowadzi do załamania gospodarczego, bo będą bali się chodzić do pracy - tłumaczy David Meade.
W ciągu najbliższych siedmiu lat dojdzie jego zdaniem do jeszcze jednej katastrofy, która przyćmi wszystkie poprzednie. W Ziemię uderzy asteroida, która ma mierzyć trzy kilometry średnicy. Jej zderzenie z Ziemią sprawi, że ludziom przypomną się biblijne strofy o armagedonie.
- Ci nieliczni, którzy przeżyją najbliższe siedem lat, będą mogli cieszyć się okresem pokoju na naszej planecie najdłuzszym w dziejach - dodał w wywiadzie David Meade.
czytaj dalej
[...] Witam
Piszę do Was ponieważ zgłaszałem swoje "odkrycie" do archeologów oraz historyków i nikt się tym nie zainteresował. O czym mowa? Na mapie LIDAR zauważyłem niezwykły kształt na ziemi. Niezwykły ponieważ jest to okrągła struktura na ziemi złożona z 16 równych trójkątów tworzących w środku okręgu okrągłe centrum. Niezwykły ponieważ znam ten teren bardzo dobrze i wiem, że nikt nigdy nie robił tam nic co mogłoby uformować w ziemi taki kształt. Byłem tam na miejscu i wgłębienia w ziemi są dosyć duże. Być może jest tam pod ziemią jakaś budowla lub ułożone kamienie ale muszą być bardzo stare lub może to głupio zabrzmi bo nie chce mi się w to wierzyć... odcisnął się w ziemi statek kosmiczny.... Sam nie wiem. Myślałem o tym żeby zbadać to miejsce georadarem jednak nie mam środków na takie przedsięwzięcie. Proszę o kontakt to wyślę Wam PrintScreen tego miejsca. Sami ocenicie czy jest to ciekawe czy nie. Może będziecie mieć pomysł co to może być.
Obiekt jest widoczny na mapie stworzonej przy pomocy technologii LIDAR. Widać na niej więc sporo większych nierówności terenu dzięki czemu takie mapy wykorzystywane są przez archeologów do wyszukiwania potencjalnych zabytkowych budowli np. grodzisk, kurhanów itp. Ten obiekt jest niezwykły ponieważ ma niespotykany kształt, znajduje się blisko zabudowań a nie wiadomo jak i kiedy powstał. Kiedyś w tym miejscu uprawiano kartofle więc działka była orana. Od przeszło 20 lat nikt tam nic nie uprawia. Wygląda to tak jakby znajdowała się pod nim jakaś struktura, która uwidoczniła się po tym jak ziemia w ciągu lat nieużytkowania się "zsiadła". Innym wytłumaczeniem jest odciśnięcie tego kształtu jednak żeby wcisnąć ziemie na głębokość 10-15 cm na średnicy 30m potrzeba dużej wagi 50-100 ton a może i więcej. Żaden dźwig ani żuraw nie pracował w tamtym miejscu a poza tym żadne z tych pojazdów nie posiada takiego wsparcia. Co myślicie o tym obiekcie? Trzeba zbadać teren georadarem żeby upewnić się czy jest tam jakaś kamienna budowla np. krąg z trójkątnych kamieni. Jeśli nic tam nie ma to zagadka tego miejsca pozostanie nierozwiązana. Warte zaznaczenia jest to, że kształt ten jest w tym miejscu co najmniej od 2017 roku ponieważ znalazłem z tego okresu zdjęcia owego terenu i wyraźnie go na nich widać.
[dane do wiad. FN]
8 września 2020 dostaliśmy wyjaśnienie tej dziwnej zagadki:
Witam.
Odwołuje tę sprawę. Wyjaśnione. Po intensywnym śledztwie w sprawie kręgu udało mi się dowiedzieć, że w 2014 roku przyjechała jakaś grupa artystów i zrobili tam sobie swój performance bez zgody i wiedzy właścicieli. Mało kto o tym w ogóle wiedział dlatego tak ciężko było się o tym dowiedzieć. Przepraszam za zamieszanie. Pozdrawiam. [...]
czytaj dalej
20 sierpnia 2020 ok. 11:20 został sfilmowany obiekt w kształcie dysku, który przeleciał w pobliżu startującego samolotu w Filadelfii (USA)
Obiekt nie przypominał samolotu czy drona. Według świadków miał kształt dysku i błyskawicznie się przemieszczał.
Nagranie wykonała kobieta, która znajdowała się na pokładzie startującego samolotu. Według jej relacji obiekt pojawił się tuż po starcie samolotu i wyraźnie nabierał prędkości. Miał metaliczną powierzchnię, od której wyraźnie odbijało się otoczenie.
Poniżej film nagrany przez świadka.
UFO: Woman spots flying object whilst on flight over Philadelphia
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie