[...] Już kilka razy do Państwa pisywałam, m. in. w związku ze śmiercią mojej Ś.P. babci. Babcia była medium, ja również nim jestem (i moja córka). Ostatnio przydarzyłam mi się niezbyt miła historia, związana z pewnym nocnym gościem. Ale zacznę od początku. W zeszłym roku, na koniec stycznia umarła moja kochana babcia. W tym samym roku, w sierpniu zmarł mężczyzna, który pomieszkiwał u sąsiada za ścianą. Sąsiad, u którego pomieszkiwał to alkoholik (nieelegancko mówiąc), nie pracujący, na rencie, opieka płaciła mu czynsz... Od pewnego czasu mieszkał u niego zmarły już mężczyzna. Jak łatwo się domyśleć - razem imprezowali do wczesnego rana. Niejednokrotnie zza ściany słychać było głośne gadanie i muzykę, a na klatce trzaskania drzwiami. Dodatkowo jeszcze odwiedzali ich inni koledzy od wódeczki - tak to niestety wyglądało z perspektywy mojej i innych sąsiadów.
Wszyscy mieszkańcy kamienicy mieli tego dość... Któregoś dnia (było to chyba w lipcu, lub czerwcu) spotkałam ich obydwu na klatce schodowej, gdy targali do domu taczkę z uzbieranym złomem. Byłam strasznie zła, za nocne odgłosy i nieelegancko głównemu "najemcy" zwróciłam uwagę, że mój mąż idzie do pracy o piątej rano, podczas, gdy oni hałasują do drugiej. A dodatkowo (przy jego lokatorze) powiedziałam, czy musi przechowywać u siebie lokalnych meneli... W sierpniu pod kamienicą stała karetka - lokator mojego sąsiada dostał zawału i umarł w mieszkaniu. Sąsiad znowu mieszkał sam, ale w październiku dostał eksmisję na wyremontowane mieszkanie socjalne w innej części miasta, a zdewastowane mieszkanie zostało wystawione na sprzedaż. No i, krótko mówiąc, kupiłam je ja z mężem ( obecnie je remontujemy). No i teraz zmierzam do właściwej części historii.
Około dwóch miesięcy temu, zaraz po transakcji kupna mieszkania, w środku nocy coś zrzuciło mi poduszkę z łóżka. Później coś hałasowało obok telewizora (mąż był na nocce w pracy). Myślałam, że to kot, ale kot spał zamknięty w pokoju u córki. Zwaliłam to na jednorazowy przypadek i poszłam dalej spać. Jakieś dwa tygodnie później (mąż miał wolne i spał ze mną w łóżku), około drugiej rano miałam strasznie nieprzyjemny sen, w którym coś zapalało i gasiło światła u mnie w domu. Przebudziłam się zlana potem, ale zobaczyłam że wszystko w porządku i poszłam dalej spać. Niecałe 20 minut później obudziły mnie kroki obok łóżka, widziałam uchylonym okiem, że idzie do kuchni, później trzaska drzwiami do łazienki, następnie pali światło w kuchni, a następnie włazi do pokoju i kładzie coś obok telewizora - myślałam że mąż....
Wkurzona, że hałasuje, widząc że stoi nad łóżkiem sięgnęłam pod poduszkę po swój telefon. Zaświeciłam go, pytając "Co łazisz i hałasujesz, kurczę?" i oświetlając go okazało się, że nikogo nad łóżkiem nie ma. Myślałam, że dostanę zawału, bo mąż CHRAPAŁ obok mnie. Wstałam, poszłam do kuchni zapaliłam światło, a po zapaleniu światła, kot śpiący na ławce w kuchni (ma różne miejsca do spania, jak się mu zachce) podniósł łebek i do mnie "miau", lekko poruszył ogonem wyrwany ze snu i pytająco patrzy na mnie, bo po co go budzę. Ale to jeszcze nic... Napiłam się wody i roztrzęsiona wzięłam kota na ręce, międzyczasie położyłam obok telewizora komórkę (zablokowaną).
Po wzięciu kota na ręce, zaczęłam go głaskać i starałam się uspokoić oraz zebrać myśli. W tym samym momencie z pokoju zaczęła grać muzyka - mój telefon włączył się sam. Tego było już za wiele- wzięłam telefon, wyłączyłam go, po czym zażyłam tabletkę na uspokojenie i poszłam spać. Rano mąż pytał co się działo, opowiedziałam mu o tym i to właściwie on zasugerował mi, że mógł nawiedzić nas zmarły współlokator byłego sąsiada. To nie koniec historii, postanowiłam działać. Poprosiłam męża, żeby zadzwonił do byłego sąsiada i zapytał, gdzie ten mężczyzna jest pochowany ( w międzyczasie okazało się, że nie był menelem, a emerytem, wyrzuconym z domu przez żonę i jako jedyny opłacał prąd byłemu sąsiadowi).
Oczywiście, były sąsiad, już z samego rana będąc w stanie "piwnym" nie potrafił wytłumaczyć dokładnie gdzie to jest... W końcu jednak powiedział o cmentarzu, przy jednym z kościołów w mieście. Po południu, po pracy najpierw pojechałam na grób mojej babci i poprosiłam ją, żeby zabrała ode mnie to coś, co przylazło w nocy, bo wiedziałam, że za drugim razem naprawdę mogę dostać jakiegoś zawału. Z grobu babci pojechałam autem pod wspomniany kościół. Okazało się, że w moim mieście są dwa kościoły o tej samej nazwie (różniącej się jedną literą). Poszukiwania na pierwszym cmentarzu spełzły na niczym (a pojechała ze mną córka i pomagała mi szukać).
Dopiero, pod drugim kościołem udało nam się znaleźć cmentarz i grób. I teraz najdziwniejsze - gdy podjechałam pod cmentarz to DOSŁOWNIE zrobił się porywisty wiatr z deszczem i miałam ogromne problemy, żeby zapalić świeczkę w zniczu. Zgasło mi chyba z 10 zapałek... Koniec końców, udało się. Pomodliłam się nad grobem i przeprosiłam za swoje słowa, oraz obiecałam, że od czasu do czasu przyjdę zapalić świeczkę. Gdy wróciłyśmy autem do domu deszcz nagle przestał padać, a wiatr przestał wiać. Było to bardzo dziwne.
Od tamtego momentu mam spokój i wczoraj byłam podziękować na grobie babci, za to że mi pomogła i zabrała tego nieproszonego gościa ode mnie. Dodatkowo jeszcze babcia często śni się mojej córeczce w chwilach dla niej trudnych (np. w szkole) i wtedy zawsze ją przytula i pociesza we śnie. Państwo czytający mogą mnie brać za niespełna rozumu, ale ja naprawdę wiem, że każdy z nas ma duszę, że umarli się nami opiekują, ale że również z tamtym światem nie ma żartów. Tak jak w tym przypadku.
[dane do wiad. FN]