Witam serdecznie Kapitana i całą Załogę Nautilusa!
Mam niezwykle ciekawą relację, którą usłyszałem od swojego teścia w czasie mojego ostatniego pobytu w domu rodziców mojej małżonki. Relacja ta jest absolutnie z pogranicza "nieznanego" i jak dla mnie czymś zupełnie nowym, z czym nigdy się nie spotkałem wcześniej, choć wszystkim co "nieznane" interesuję się od wielu, wielu lat tj. od momentu kiedy samodzielnie zacząłem myśleć.
Dla jasności należy jednoznacznie stwierdzić, iż mój teść nie należy do ludzi opowiadających zmyślone historie i sam w istocie jako prosty człowiek (emerytowany rolnik mający 66 lat, typowy Polak, deklarujący się jako katolik) nie ma skłonności do opowiadania wyssanych z palca opowiastek. A już na pewno nie z zakresu, który interesuje Załogę Naszego Okrętu:) Ale do rzeczy. Otóż pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku (być może na początku lat 90-tych, teść nie był tego pewny na 100%) szwagier mojego teścia (mąż jego siostry) również prosty rolnik jednej z pod szczecińskich wsi postanowił ukraść wapno z pobliskiego pola.
Nie postanowił ukraść tego wapna z pobudek chęci wzbogacenia się (jestem tego akurat pewny bo tego człowieka też znam - dop. własny) ale z prozaicznego powodu braku innej możliwości zdobycia owego wapna w inny, legalny sposób. Kto pamięta okres schyłkowego PRL-u wie o czym piszę toteż nie rozwijam tej kwestii. Jak pomyślał tak uczynił tj. w nocy pojechał swoim traktorem z przyczepą na to pole po to wapno. Naładował przyczepę i ruszył w drogę powrotną do swojego gospodarstwa. W drodze powrotnej wydarzyło się coś co zmroziło jego krew w żyłach. Otóż na sam środek naładowanego wapna usiadła sowa.
Ta sowa wg słów teścia u jego szwagra wywołała jakiś niezrozumiały strach i niepokój. Widział ją tylko kątem oka i starał się za wszelką cenę jej pozbyć. Starał się to zrobić zwiększając prędkość ciągnika, który prowadził oraz wykonując gwałtowne manewry. Sowa jednak ta nic sobie z tego nie robiła. Kiedy w końcu dojechał na swoje pole zorientował się, że sowa "zniknęła"... ale na polu kilka, kilkanaście metrów od pojazdu stał nieznany mu mężczyzna, który palił papierosa i patrzył na niego.
Sytuacja o tyle niezrozumiała, iż była to późna noc, a pole tego człowieka znajduje się w miejscu wykluczającym pojawienie się przypadkowego przechodnia, czy podróżnika. Ten mężczyzna wg słów teścia miał być tą... sową! To jest ta sowa miała się zamienić w tego mężczyznę palącego papierosa! Jakkolwiek nie brzmi to absurdalnie szwagier mojego teścia zinterpretował całe zdarzenie jako znak/symbol od jakiejś nieznanej siły mającej dać sygnał, że uczynił źle kradnąc to wapno. Szwagier teścia rozsypał te wapno na swoim polu ale wrażenie całej sytuacji było tak silne, że nigdy w życiu już niczego nie zdecydował się ukraść. Bez względu na okoliczności oraz trudność w zdobyciu jakiegokolwiek towaru.
Należy przy tym podkreślić, iż historia, którą szwagier opowiedział mojemu teściowi jest na 100% prawdziwa bowiem to człowiek nad wyraz prostolinijny, nigdy nie nadużywał alkoholu zaś o innych "używkach" nawet nie ma co wspominać. Toteż prawdziwość tej historii dla mnie jest czymś tak oczywistym jak to, że śnieg ma kolor biały. Ot cała opowieść mojego teścia. Mam tylko na zakończenie pytanie do Załogi Nautilusa tj. czy spotkaliście się kiedykolwiek z "postacią sowy" będącej strażnikiem jakiegoś majątku/rzeczy, która przeistoczyła się w "żywego" człowieka. Jeśli tak bardzo prosiłbym o informacje na ten temat. Serdeczne pozdrowienia ze Szczecina dla całej Załogi Nautilusa, Załogant RIMOBUL.