Powiedział, że umrze. Mówiliśmy, aby nie gadał bzdur, a on kilka godzin później już nie żył!
Droga Fundacjo! Bardzo Wam dziękuję za to, że jest ten portal […] nie wiem, czy kiedyś ktoś wam opisywał taką niezwykłą sytuację. Chodzi o to, że ktoś mówi, że umrze i umiera, choć nie popełnia samobójstwa, ale po prostu umiera. Tak dokładnie było z moim dziadkiem. Przez ponad 50 lat był w małżeństwie z babcią. Kiedy ona zachorowała na tak straszną chorobę dziadek tak pięknie się nią opiekował, że naprawdę to było tak, jak powinna wyglądać miłość. Babcia umarła, a dziadek też trochę umarł razem z nią, choć przecież żył. Był schorowany jak większość ludzi w tym wieku, ale mimo wszystko był w miarę dobrej kondycji. Tego dnia zadzwonił do mojej mamy i powiedział, że chciałby przyjechać na chwilę i porozmawiać. Mama była zdziwiona, ale oczywiście się zgodziła.
Dziadek przyjechał i był bardzo elegancko ubrany. Oświadczył moim rodzicom, że przyjechał, bo niedługo umrze! Mama na to, żeby nie opowiadał takich bzdur, ale on uparł się że umrze bo w nocy przyśniła mu się babcia i powiedziała, że niedługo będą razem. To było straszne, wszyscy bardzo płakaliśmy, a rodzice prosili dziadka, żeby więcej nie opowiadał takich rzeczy.
Dziadek pojechał do domu, ale tato postanowił wieczorem pojechać do niego i zobaczyć, w jakiej jest kondycji psychicznej. Zadzwonił, ale nikt nie otwierał. Dopiero dozorca miał klucze i otworzyli drzwi. Dziadek leżał na podłodze w łazience i nie żył. Przyjechało pogotowie. Okazało się, że dziadek miał wylew krwi do mózgu. To jest niepojęte, ale on rzeczywiście wcześniej wiedział, że może spotkać go śmierć. Do dziś jak myślę o tej historii to mam ciarki na plecach.
Pozdrawiam wszystkich na pokładzie Nautilusa
[dane do wiad. FN]
[…] Od poniedziałku do piątku byłam z mamą. Każdy dzień wyglądał tak samo. Poranna toaleta, śniadanie, zmiana opatrunków, obiad, rozmowy, kolacja, mycie. W weekendy pracowałam.
Najtrudniejsze było, gdy widziałam, jak cierpi. Robiły jej się rany na nogach, które się nie goiły. Nie mogłam wyprosić od lekarza plastrów przeciwbólowych, bo wszystko tylko na nowotwory.
Do jej łóżka przymocowałam dzwonek. Miała dzwonić, kiedy chciała się napić albo przekręcić na drugi bok. Pod koniec miała już tak powykrzywiane ręce, że sama nie potrafiła tego zrobić. Często budził mnie jednak nie dzwonek, ale odgłosy z jej pokoju. Mówię jej: - Czemu nie dzwonisz? Ona: - Bo ty też musisz odpocząć.
Po trzech miesiącach od mojej przeprowadzki trafiła do szpitala. Po kilku dniach mówi mi, żebym dzwoniła po brata, bo dziś umrze. Przyjechał brat, moja starsza córka. Mama bardzo się ożywiła, z każdym porozmawiała. Pomyślałam sobie, że co ona wygadywała, przecież jest w takim dobrym stanie. W pewnym momencie powiedziała, że coś ją boli w klatce piersiowej. I umarła.
[…]