Porządkujemy nasze katalogi przeróżnych tekstów. Wiele miesięcy temu ukazał się tekst w Gazecie Wyborczej o FN. Być może ktoś z naszych czytelników zechce go przeczytać, więc... umieszczamy go w naszym dziale XXI PIĘTRO.
Polacy udowodnili, że UFO istnieje. Rzucając miskami
autor: Marta Górna, Gazeta Wyborcza
Mężczyzna w skórzanej kamizelce opowiada, jak to było, kiedy zobaczył UFO. Obrusza się, gdy ktoś sugeruje, że to on sam rzucał modelem: - Ja rzucałem? Ja tak wysoko nawet nie jestem w stanie dorzucić, bo mnie ręka boli, bark mam naderwany - mówi.
Miskami rzucali do utraty tchu. Małe, duże, lśniące i matowe, wirowały nad polem niedaleko Warszawy. Kiedy spadały na ziemię, członkowie fundacji Nautilus podnosili je, polerowali i znów rzucali w powietrze. Tak udowodnili, że UFO istnieje.
Kosmiczne miednice
Robert, poważny czterdziestolatek o jasnym spojrzeniu, kołysze się na krześle. Sięga do kartonu stojącego na półce. Kiedy nim porusza, słyszę brzęk misek. Kilka z nich stoi już na jednej z półek, inne błyszczą w kącie pokoju. - Mam ich tyle, że mógłbym prowadzić sprzedaż hurtową - żartuje. Oprócz miednic małych i większych na stole stoją dwa zabawkowe samochody. Jeden to granatowy polonez, drugi - szare auto osobowe, które na potrzeby eksperymentu udaje busa.
- To co, UFO istnieje czy nie? - zagajam rozmowę.
- Oczywiście, że tak. Udowodnienie tego zajęło nam dziesięć lat. Ale w końcu się udało, było warto - dodaje.
Niemal dziesięć lat temu, dokładnie 8 stycznia 2006 roku ok. godz. 12.30, dwóch byłych policjantów bawi się na weselu w Siedlcach. Dochodzą do wniosku, że mogliby się bawić jeszcze lepiej. Jeden z nich prosi drugiego, żeby zawiózł go "na panienki". Jadą drogą biegnącą z Siedlec do Terespola, z prędkością 100 km na godzinę. Niedaleko miejscowości Zdany, w szczerym polu, samochód nagle staje. Myślą, że się popsuł. Za nimi jedzie bus na białoruskich blachach wypełniony robotnikami. On też się zatrzymuje. Z poloneza widać, że kierowca busa kręci kluczykiem w stacyjce. - Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, drętwiały nam nogi. Nad maską coś przeleciało i zawisło nad polem. Było wielkości fiata 126p - opowiadał potem jeden z pechowych weselników, którego zdjęcie pokazuje mi Robert. Widzę na nim mężczyznę koło pięćdziesiątki, we wciśniętej na głowę czapce z daszkiem, na burym swetrze skórzana kamizelka. Palec wyciągnięty w dal, pokazuje, skąd nadleciało UFO.
Wraz z kolegą wyskoczyli z poloneza. Aparatem, którym wcześniej robili zdjęcia na weselu, zrobili kilkanaście ujęć przybyszy z kosmosu. Robert pokazuje mi te fotografie: UFO znika za konarami drzew, UFO sunie pod liniami energetycznymi, UFO zawisa w powietrzu.
Nie mają powodu, by kłamać
- Wygląda jak dwie sklejone ze sobą metalowe miski - mówię.
- No właśnie - kiwa głową Robert.
- Ci świadkowie są wiarygodni?
- Moim zdaniem tak. Poznałem ich. Nie mają powodu, by kłamać. Ryzykują jedynie ośmieszenie i wytykanie palcami. Myślę, że są godni zaufania. Przeciętni, nie żadni kombinatorzy. Poza tym niech pani nie zapomina, dokąd jechali. Nie chcieli z nami rozmawiać, żeby się nie wydało - obaj przecież mają rodziny. Mój kolega z fundacji tak długo jeździł i nagabywał jednego z nich, że po latach czuł się u niego jak w domu.
Robert przesyła mi film, na którym mężczyzna w skórzanej kamizelce opowiada o tym, co widział: - Ja rzucałem? - oburza się na pytanie, czy rzucał modelem UFO. - Ja tak nawet nie dorzucę wysoko, bo mnie ręka boli, bark mam naderwany - pokazuje na swoje ramię.
O wizycie latającego spodka w Zdanach Robert dowiedział się z "Faktu". Zadzwonił, sprawdził. Odszukał bohaterów historii i spotkał się z nimi. Do robotników z busa nie udało mu się dotrzeć. Ale i tak nie ma wątpliwości. UFO istnieje. Chciał niezbite dowody pokazać Polskiej Akademii Nauk, ale domyśla się, że nie potraktują go poważnie: - Nie uwierzą nam, jesteśmy z tym sami. A inni się tarzają ze śmiechu.
Robert przesyła mi jeszcze pakiet zdjęć UFO, symulację graficzną i filmową. Na tej ostatniej grafik z detalami odtworzył lot obiektu i odbijające się w nim otoczenie.
Jesteśmy zamożnymi zapaleńcami
Robert jest szefem fundacji Nautilus od 2001 roku. Nie chce mówić o sobie, nie chce się afiszować, mieć w pracy problemów. Ale chętnie i dużo mówi o zjawiskach paranormalnych. - Nasza fundacja jako jedyna w Polsce ma w statucie zapisane, że musimy zajmować się szukaniem sensu życia - podkreśla.
Siedziba fundacji znajduje się kilkanaście kilometrów od centrum Warszawy. W Miedzeszynie, przy jednej z krótkich uliczek ze szpalerami domków jednorodzinnych z obu stron. W jednym z nich znajduje się baza Nautilusa. Z ulicy jej nie widać, jest sprytnie ukryta przed okiem postronnego obserwatora. Pod murem, osłonięty drzewem, stoi spory kamper. Na jego ścianie - logo fundacji. Robert przystawia taboret, żebym mogła wejść do środka. - Jest ślisko, niech pani uważa - instruuje.
Sufit jest nisko, uderzam się w głowę. W małym pomieszczeniu w centralnym miejscu stoi stół. Siadam za nim. Gdybym była wysokim mężczyzną, kolana miałabym pod brodą. Po lewej stronie mała kuchenka, po prawej reprodukcje rycin statków. Nie kosmicznych, zwykłych okrętów morskich. - Pokażę pani nasz sprzęt - zapowiada Robert. - Teraz jest zimno, więc nie trzymamy tu wszystkiego, bo to drogi interes.
Podaje mi lornetki, które nagrywają wszystko w trójwymiarze, potem noktowizor. - Nakupowaliśmy sprzętu za 100 tys. złotych - mówi. - Mamy jeszcze detektory ruchu, kamery pracujące w podczerwieni. A nikt nas nie finansuje. Jesteśmy po prostu zapaleńcami. Zamożnymi zapaleńcami. Nasza działalność jest usługowa. Słuchamy tego, co mówią ludzie, a potem sprawdzamy, tropimy zjawiska nadprzyrodzone. Mamy 40 zgłoszeń miesięcznie. Że ktoś widział UFO, że miał spotkanie I, II albo III stopnia. Ale jakieś 2 proc. z tego okazuje się prawdziwe.
- O co chodzi z tymi stopniami?
- I stopień jest, jak pani zobaczy UFO, II jak wpłynie na pani samopoczucie, a III to już jak znajdzie się pani na statku - tłumaczy Robert.
Niezbite dowody
Byli policjanci ze Zdanów mieli zatem spotkanie II stopnia. Problem w tym, że bardzo długo nie chcieli o nim rozmawiać. Robertowi i jego znajomym dziesięć lat zajęło przekonywanie ich, że jednak warto. Dzięki ich opowieści Robert zaraz udowodni mi, że szare istoty, za którymi ganiał Fox Moulder, bohater "Z Archiwum X" faktycznie istnieją. Patrzę na powiększone zdjęcia, które Robert poukładał na stole. Latający spodek nadal wygląda jak dwie sklejone ze sobą lśniące miednice, a nie jak coś, co stworzyła pozaziemska technologia. Robert tłumaczy:
1. Niemożliwe, żeby to były miski, bo są zbyt wypolerowane. Członkowie Nautilusa miotali miskami nad polem, ale żadna z nich nie była aż tak lśniąca, bez skazy. Pomiędzy kolejnymi zdjęciami ze Zdanów jest jedynie kilka sekund różnicy - niemożliwe więc, żeby ktoś rzucał miską, podnosił, kiedy upadnie, polerował i rzucał raz jeszcze tylko po to, aby kogoś okpić.
2. Obiekt jest zbyt oddalony od fotografa. A na horyzoncie nie ma żywej duszy. Kto więc mógłby rzucić miskami (które nie są miskami)?
3. Zdjęcia poddano analizie graficznej i w obiekcie odbija się dokładnie to, co powinno, czyli linie energetyczne, niebo i śnieg.
4. Według świadków UFO miało kilka metrów średnicy - kiedy na jednym ze zdjęć wisi pod liniami energetycznymi, jest proporcjonalnej wielkości.
Wie, bo on i inni zapaleńcy z fundacji robili modele z misek, mierzyli czas, odległość, badali i wątpili.
Po co przylatuje do nas UFO?
- Panowie, którzy zrobili zdjęcia, mówią, że w polonezie wysiadła im elektryka. Nie powinna też wysiąść w aparacie? - pytam.
- To jest bardzo dobre pytanie - mówi Robert. - Często zadawane przez tych, którzy chcą podważyć nasze dowody. Według nas nad samochodami zawisł wtedy jakiś niewidzialny obiekt, powiązany z tym małym UFO. Kiedy świadkowie wybiegli z auta, znaleźli się poza jego zasięgiem. I dlatego aparat działał - wyjaśnia.
- A po co UFO miałoby nas odwiedzać?
- Jesteśmy dla nich interesujący, prowadzą badania nad tym, jak niszczymy siebie samych i naszą planetę - Robert ma gotową odpowiedź. - Nie wtrącają się, nie wolno im. Ale nie są dla nas zagrożeniem, to już bardziej my zagrażamy im - wyjaśnia.
- Ale jak?
- Bawimy się bronią atomową. Ich świat odczuwa tego skutki.
- A jak wyglądają?
- Tak jak my, nie różnią się od nas prawie wcale.
Wiem, co widziałam
Małgorzata, niska kobieta po pięćdziesiątce o inteligentnym spojrzeniu, wie doskonale, jak w locie zachowuje się miska o średnicy 14 cm, a jak poleci taka większa - o średnicy 20 cm. Była wśród tych, którzy przeprowadzali eksperyment, sprawdzali, ciskali miskami w niebo. Na jednym ze zdjęć przesłanych przez Roberta widać modele UFO: sklejone taśmą klejącą dwie małe miednice, na innym roześmianych członków fundacji, na kolejnym w ciasnym kamperze długowłosy chłopak smaruje kromkę chleba masłem.
Małgorzata już wcześniej widziała UFO, choć "jej" niezidentyfikowany obiekt latający wyglądał raczej jak wielka kula.
Miała 14 lat, kiedy ją zobaczyła. W 1978 roku mieszkała z rodzicami i bratem w Warszawie, na Bródnie. - Weszłam do dużego pokoju. Pod ścianą stał kredens, na środku duży stół. Patrzę przez okno, a tam UFO. Wielka, czerwona kula. Chciałam pobiec po aparat fotograficzny, zrobić zdjęcie. Ale zamarłam ze strachu. Zawołałam mamę i brata, byli w kuchni, jedli obiad. Oni też widzieli to co ja - opowiada. I zaznacza, że nie wie, czy kula przyleciała na Bródno z innej galaktyki. - Wiem tylko, co widziałam. A co to było? Do dziś się zastanawiam.
Po tym jak zobaczyła UFO po raz pierwszy, nie chciała o tym z nikim rozmawiać. Nie wspominała w ogóle o dziwnym wydarzeniu. - Nie miałam czasu, trzeba się było uczyć, skończyć studia, do pracy iść - macha ręką.
Ma dwa fakultety: z ekonomii i archeologii, którą - jak mówi - zrobiła dla siebie. Dodaje, że mocno stąpa po ziemi. - W mojej rodzinie nie było tematów tabu. Wszyscy mieliśmy otwarte umysły - tłumaczy i odgarnia prostą grzywkę z czoła.
W fundacji zajmuje się m.in. odbieraniem zgłoszeń od tych, którym wydaje się, że widzieli UFO, zadaje pytania, weryfikuje. - Sporo mówi mi już sam głos rozmówcy - opowiada. - Mogę wyczuć, czy ktoś jest zrównoważony, czy nie.
- Pytacie, czy są trzeźwi?
- Nie, nie pytamy. Ale boję się tych, którzy mają problemy psychiczne. Wydzwaniają, słychać, że przechodzą jakieś załamanie. Po kilku takich telefonach zrywamy kontakt.
Kosmita zainteresuje się twoimi butami
Robert dodaje, że wystarczy zwrócić uwagę na kilka szczegółów w samej opowieści. - Na przykład, jeśli ktoś mówi, że na przybyszach z innej planety zrobił wrażenie jego telefon, to wiadomo już, że kłamie. Dla nich jesteśmy technologicznymi barbarzyńcami. Ale jak ktoś opowiada, że kosmici interesowali się jego butami, to jest to już całkiem prawdopodobne.
Jeśli jednak zgłoszenie brzmi wiarygodnie, Robert wsiada za kółko i jedzie porozmawiać, potwierdzić. Czasami członkowie fundacji wyjeżdżają całą grupą, zwłaszcza latem. Wtedy w kamperze cudem mieszczą się wszyscy. Byli już w Roswell, gdzie w latach 40. XX wieku podobno rozbiło się UFO, byli niedaleko słynnej Strefy 51 na pustyni w Nevadzie. W zeszłym roku fundacja Nautilus prezentowała na konferencji w Hongkongu polskie przypadki UFO. Dla 3 tys. osób. W całej Polsce z organizacją współpracuje niemal 25 tys. osób, czyli tyle, ile mieszka np. w powiecie szamotulskim w Wielkopolsce.
"Jezus ofiarą spisku"
Ze strony fundacji Nautilus można ściągnąć formularz zgłoszeniowy, opisać swoje bliskie spotkanie. Kiedyś takie zgłoszenia pisane były ręcznie. W siedzibie fundacji półki uginają się pod segregatorami i teczkami. Archiwum składa się z kilkuset zgłoszeń, relacji, udokumentowanych spotkań I, II i III stopnia. Dodatkowo, na nośnikach cyfrowych jej członkowie zgromadzili niemal 50 tys. zdjęć UFO z różnych stron świata. Na regałach stosy książek o UFO i innych zjawiskach nadprzyrodzonych. Czytam tytuły na grzbietach tomów: "Czas UFO", "Jezus ofiarą spisku", "Człowiek i tamci z kosmosu". Na jednej ze ścian plakat z Yodą, mędrcem i mistrzem Jedi z kultowych "Gwiezdnych wojen". Pod ścianą stoi duży teleskop, koło telewizora leży pudełko z filmem s.f. "Coś".
Nautilus oprócz tropienia UFO bada też inne zjawiska nadprzyrodzone. Kilkunastu członków fundacji zajmuje się również zagadnieniami reinkarnacji, kolejnych wcieleń, istnieniem duchów, przepowiedniami.
Świat nie wierzy w najważniejsze
Na stronie internetowej regularnie publikują wpisy, opisują historie ze świata i te, w których uczestniczyli i które sami badali. - Cóż może być ważniejszego na świecie? - pyta Robert. - Wszystko blednie w obliczu poszukiwania sensu życia, odpowiedzi na najważniejsze pytania. Na przykład: Czy jest życie po śmierci? Czy Bóg istnieje? To chcemy udowodnić. UFO traci przy tym na znaczeniu - dodaje. I podkreśla, że nigdy się nie podda. A przynajmniej dopóki nie udowodni, że się dowie.
- Dlaczego?
- Bo świat nie wierzy w rzeczy najważniejsze. Ludzie wierzą w to, co mogą zobaczyć, dotknąć. Nikt nie chce po prostu wierzyć.
- A wierzy pan w Boga?
- Tak.
- Można wierzyć w UFO i Boga jednocześnie?
- Można - mówi Robert. - To zupełnie nie przeszkadza.
Tekst: GW, 2015