Po publikacji w serwisie o zjawisku 'Znikających Pomocników" dostaliśmy ciekawy opis wydarzenia, kiedy to nagle pojawił się człowiek, dzięki któremu najprawdopodobniej autor historii zawdzięcza życie. Poniżej przesłana historia.
From: [dane do wiad. FN]
Sent: Tuesday, May 3, 2016 10:59 PM
To: FN
Subject: Znikający pomocnik - historia prawdziwa
Dzień dobry
Dosłownie przed chwilą przeczytałem artykuł o znikających pomocnikach, i na gorąco pragnę podzielić się podobną historią, mianowicie kiedyś taki ktoś uratował mi życie, lub co najmniej zdrowie. Spędzaliśmy z żoną weekend u mojej mamy, to jest w niewielkim mieście na dolnym śląsku. Było to w porze zimowej, było mroźno i śnieżno. Szliśmy z żoną na pociąg powrotny, przed południem. Główna stacja kolejowa w tym mieście leży na obrzeżu, niejako wtulona pomiędzy perony pasażerskie z jednej strony dworca a część dla transportu towarowego z drugiej. Część towarowa jest ogromna, jest tam chyba kilkanaście torów. Dla ludzi idących na dworzec nie od strony centrum, żeby nie nadkładali drogi wybudowano kładkę nad torami towarowymi.
Wtedy, gdy szliśmy na ten pociąg, kładka była zamknięta na czas remontu, oficjalnie wstęp na torowisko towarowe jest niedozwolony, jednak ogrodzenie było zerwane i ludzie chodzili tamtędy, zresztą ruch pociągów na tych torach jest niewielki, przestrzeń otwarta,więc nie ma ryzyka, że “zza rogu nagle wyskoczy pociąg”.
Szliśmy niezdarnie przez tory ścieżką wydeptaną w śniegu, który skrzypiał. Pokonaliśmy już cały teren lecz na ostatnim torze stał długaśny skład z wagonami do przewozu kruszyw, stanęliśmy jak przed murem, o obejściu pociągu nie było mowy, skład był tak spory, że nie było widać nawet lokomotywy. Zastanawialiśmy się chwilę co robić, a znajdowaliśmy się po środku takiego wagonu. Pod wagonem jest dużo miejsca, koła są ogromne, więc mówię, przejdziemy “na kucaka”. Już miałem tam włazić, kiedy kątem oka zauważyłem jakiś ruch. Obejrzałem się w prawo i zobaczyłem uśmiechniętego do siebie faceta, który zgrabnie wskoczył na schodki dla obsługi kolei (są na końcach wagonu, lecz mi nie przyszło to do głowy). Zapamiętałem że człowiek (?) ten miał na głowie taką staromodną czapkę narciarską z pomponem, jakich się już nie nosi. W każdym razie, wlazłem na te same schodki co on i... usłyszałem krótki gwizd i od razu wagony szarpnęły. Pociąg ruszył. Zdążyłem zeskoczyć i na miękkich nogach poczekałem na osłupiałą żonę.
Za chwile byliśmy już na dworcu, a ja rozglądałem się za tym facetem w czapce z pomponem i nigdzie go nie znalazłem. To jest dość otwarta przestrzeń, każdy kto przełazi przez tory towarowe idzie na dworzec, bo nie ma innego ku temu powodu. Dalej nie ma już żadnych domów czy osiedli. Nawet, gdyby ten ktoś szedł poza miasto akurat przez stację kolejową, to odstęp czasu był na tyle niewielki że MUSIAŁBYM gdzieś zobaczyć w oddali ten pompon. Moja żona jest sceptyczną osobą ale sama przyznaje, ten mężczyzna zjawił się znikąd. Dla ścisłości – byliśmy na tym torowisku tylko my dwoje, to była niedziela lub inny dzień wolny. Leżał śnieg, który skrzypiał, wcześniej za nami nikt nie szedł, byłoby to po prostu słychać w ciszy. Staliśmy przed wagonem dłuższą chwilę, a tu ktoś przechodzi tuż za plecami mojej żony, i ona tego nie słyszy, tak samo jak ja zauważyła mężczyznę wskakującego na schodki wagonu. Jak to wspominam, to nawet nie próbuję sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym wlazł pod ten wagon.
Z pozdrowieniami
Kuba