[...] Był koniec lata,rok 1982.Wracałem sam samochodem z Dolnego Sląska ,gdzie byłem odwiedzić moją dziewczynę ,póżniejszą żonę. Ok.20km przed moją miejscowością znajduje się Racibórz, przez który przejeżdżałem a który przed wojną był już w Niemczech. Przy wyjeżdzie z Raciborza był przystanek PKS a ok. 100m dalej przedwojenny budynek graniczny. Było już póżne popołudnie i na przystanku wielu ludzi,którzy machali mi ,żeby wziąść ich na "stopa".
Nie zatrzymałem się ale kawałek dalej,pod tym starym budynkiem granicznym stał samotnie męszczyzna i on także
machał ręką aby go podwieżć.Nie wiem dlaczego,ale tym razem się zatrzymałem. Drzwi otworzył mężczyzna w wieku ok.45 lat i spytał,czy jadę na kopalnię "Anna" w Pszowie. Muszę zaznaczyć, że do domu mogłem dojechać zarówno przez Pszów jak i przez Rydułtowy.Taka sama odległość, ale ja zawsze jeżdziłem przez Rydułtowy.Dlatego ,kiedy mężczyzna zapytał czy pojadę przez Pszów, zawahałem się ale powiedziałem, że tym razem pojadę ze względu na niego właśnie przez Pszów
zwłaszcza,że droga prowadzi koło bramy kopalni.
Miałem wtedy 2-drzwiowego starego Fiata. Autostopowicz usiadł obok mnie i więcej się nie odezwał tylko patrzył przed siebie. Kilkukrotnie próbowałem nawiązać rozmowę ale on jakby mnie nie słyszał.Nawet trochę się "wkurzyłem",że
wziąłem do auta takiego mruka po kilku godzinach samotnej jazdy. W końcu zbliżyliśmy się do bramy kopalni i wtedy on wskazał palcem i powiedział tylko :"tu".Ale tam był znak zakazu zatrzymywania,więc zwolniłem do 30-40km/h i spojrzałem w moje boczne lusterko czy coś nie jedzie tuż za mną aby się bezpiecznie zatrzymać. Cały czas jeszcze jadąc odwróciłem się
do mężczyzny,żeby mu powiedzieć ,że musi szybko wysiąść jak się zatrzymam bo tu nie wolno stawać. Problem w tym,że miejsce obok mnie było puste,więc dalej bez zatrzymywania pojechałem dalej. Sytuacja była na tyle nienormalna,że nie doszło do mnie od razu,że gość zniknął mi z auta w trakcie jazdy,że drzwi były dobrze zamknięte i nie słyszałem ich otwierania
bądż zamykania.
Pierwszą rzeczą o jakiej pomyślałem to to,że facet bał się że będzie musiał zapłacić więc wolał uciec.Dopiero po jakichś 10-ciu minutach zdałem sobie sprawę z tego,że pasażer,który siedział obok mnie ,w ciągu 2 sekund mojej odwróconej uwagi otworzył drzwi, wysiadł,zamknął drzwi od zewnątrz,zrobił to bezszelestnie i w trakcie jazdy. Dopiero wtedy poczułem dreszcz i "gęsią skórkę" na rękach.Kiedy opowiedziałem to zdarzenie kolegom,to przez kolejne 2 miesiące sobie ze mnie żartowali, pytając najczęściej czy przyjechałem dzisiaj sam albo kogo mam dziś w aucie.Więc przestałem o tym opowiadać.
W moim mniemaniu mogą być dwie wersje wytłumaczenia tego spotkania. Pierwsza to faktycznie duch osoby,która zmarła ,ale energetycznie nie odeszła i chce dalej pełnić swe stare obowiązki,w tym wypadku jeżdzić dalej do pracy.Dziwi też fakt,że nie stała na przystanku ,ale 100m dalej. A może kiedyś właśnie tam był przystanek? Druga wersja:wspomniałem wcześniej,że do domu mogłem z Raciborza dojechać przez dwie różne miejscowości ale zawsze jeżdziłem przez jedną i tą samą.Tym razem było inaczej,pojechałem tą inną drogą.Nie wiem,być może gdybym wtedy pojechał jak zwykle to może stało by się coś złego,a ten "pasażer" spowodował oszukanie przeznaczenia, coś jak Anioł Stróż.
Pozdrawiam,pozostałe opiszę innym razem
Tomek