[XXI PIĘTRO] Wczoraj wieczorem, w domu przy moim stole gościłam człowieka, którego twarz nie była mi całkiem obca, pomimo iż spotkałam go pierwszy raz.
Dzień wcześniej (przedwczoraj) miałam nieco dziwaczny, ale klasyczny sen w którym, ten pan występował razem z żoną. We śnie byłam u nich w bardzo wąskim, małym pomieszczeniu, gdzie ściany oddalone były na szerokość łóżka na którym ci ludzie spędzali całe swoje życie, polegiwali na nim. On przedstawiał mi swoją dokumentację z historią schorzeń na jakie zapadał, ona leżała cichutko, jakby nieobecna przysłuchując się tylko. Nie zauważyłam nawet kiedy kobieta zniknęła, a na jej miejscu pojawił się gipsowy, pośmiertny odlew jej twarzy – wykonany własnoręcznie przez jej małżonka.
Osobliwe- pomyślałam, ale przez lata pracy nauczyłam się tolerować ludzkie dziwactwa i przyzwyczaiłam się, że każdy inaczej radzi sobie z bólem. Wyraziłam mu swoje współczucie z powodu żony a on przyznał mi się wtedy, że wcale tak dobrze razem nie żyli, że zanim ona dostała udaru- wyżywał się na niej i że ma obecnie wyrzuty sumienia, które nie dają mu wytchnienia. Po tym wyznaniu, pierwszy raz od dawna wyszedł z tego ciasnego domu na zewnątrz. Świat zmienił się, dużo budowało się w nowym stylu i widać było po nim, że czuje się wyobcowany.
Następnego wieczora ten człowiek ze snu przywędrował do mojego mieszkania. Siedział naprzeciwko mnie na krześle, które mu wskazałam przy stole i prosił o poradę. Rozpoczęliśmy rozmowę, ale nie poszła ona w dobrym kierunku, gdyż zaczął on kpić sobie ze śmierci żony, sugerował i cieszył się, że wraz z jej zniknięciem pojawiły się w jego domu większe pieniądze. Nie spodobało mi się to. Zaczęło mi też nie pasować, że wizyta odbywa się w moim prywatnym miejscu zamieszkania, gdzie przecież nie pracuję. Dlaczego tutaj przyszedł? Wyprosiłam go, kazałam mu nigdy więcej nie wracać. Zniknął. Przeszłam się po pokoju zdenerwowana, wyjrzałam przez okno, za którym leciał samolot wydający charakterystyczny dźwięk. I nagle zrobiło mi się słabo, nie mogłam ustać, miałam trudności z mówieniem, przestawałam widzieć. W końcu udało mi się poprosić o pomoc. Ktoś pomógł mi się położyć, miałam palpitację serca, nie widziałam nic...
Gdy tak leżałam, gwałtownie ocknęłam się i obudziłam. Byłam zdezorientowana, nie mogłam uwierzyć, że to był sen. Był bardzo realistyczny. Wzbudziło to we mnie niezwykłe poruszenie. Była druga w nocy a ja byłam totalnie rozbudzona, adrenalina nie pozwalała mi myśleć o odpoczynku. Zastanawiałam się, kto u licha tak mnie nachodzi w tych snach. Przetłumaczyłam sobie, że jestem przemęczona, że może to ma jakiś związek z sąsiadem, który przychodził ostatnio coś pożyczać. Skutecznie ukoiłam swoje wątpliwości.
Dzisiaj, pomimo niewyspania, dzień miałam pracowity jak zwykle. O nocy nie miałam czasu, ani chęci rozmyślać. Do czasu. Tuż około południa w drzwiach mojego gabinetu stanął człowiek do złudzenia przypominający fizjognomią postać z moich snów z dwóch poprzednich nocy. Na jego widok wyraźnie przyspieszył mi puls, a potem zalała mnie fala nieprzyjemnego ciepła. Mogło go nieco zastanowić, że przyglądam mu się baczniej niż wypada, ale nie bardzo dbałam o to. Przyszedł ze swoimi papierami do wglądu. Prezentował przy tym nieznośny dla mnie sposób bycia. Uważał, że zabawnie jest prezentować swoje szowinistyczne poglądy, swój kpiący, lekceważący stosunek do starszej, przykutej do czterech ścian żony. Chciałam jednak się czegoś o niej dowiedzieć.
Z tego co i jak o niej mówił wylewał się bardzo negatywny przekaz. Na wspomnienie informacji ze snów, które zlały mi się z tym co słyszałam od niego – zemdliło mnie. Wyraźnie było to spowodowane nadmiarem emocji. W trakcie tego spotkania nadmienił też mimochodem, że dwukrotnie był „po tamtej stronie”. Nie wiem czemu to powiedział, bo nie dałam mu do zrozumienia, że mogłoby mnie to zainteresować. Raz – przez dwa tygodnie przebywał w śpiączce po ratującej życie operacji i jeszcze drugi raz – przez kilkanaście godzin. Pamięta z tego tylko jak ciągle spadał w dół i ciemność, wszechogarniającą ciemność.
Zdarzają mi się takie sytuacje co jakiś czas, ostatnio częściej, mimo to próbuję zachować zdrowy osąd i kierować się starą maksymą powtarzaną przez moją prababkę, że „sen – mara, Bóg – wiara”. Koncentruję się więc na informacji, że żona owego pana żyje. Póki co...
Pozdrawiam
[dane do wiad. FN]