Witam, chciałbym podzielić się z Wami tym co mnie spotkało i poznać opinię na ten temat. Wyjaśnię wszystko od początku.
Wychowywałem się z babcią, dziadkiem i matką, ojciec nas zostawił kiedy miałem kilka tygodni. Mój dziadek zawsze starał się zastąpić mi ojca, którego nie miałem i dzięki temu nie odczuwałem tak jego braku. Byłem z nim bardzo zżyty i to była dla mnie jedna z najważniejszych osób na świecie. Na początku lipca tego roku zabrało go pogotowie i wtedy już zaczęły się moje sny. Przez cały okres jego pobytu w szpitalu każdej nocy śnił mi się w jakichś codziennych sytuacjach. Po wszystkich procedurach medycznych i fatalnym zachowaniu jednego ze szpitali przez kilka dni był w domu i wtedy mi się nie śnił. Kiedy już jego stan był zły udało nam się zawieść go do specjalistycznego szpitala ale tam przebył tylko noc i został przewieziony do tego, który jest połozony bliżej nas. Całą sytuację przeżywałem fatalnie (byłem zdołowany, nerwowy, nie mogłem jeść), wiedziałem, że to ostatnie chwile z moim kochanym dziadziem.
Zaraz po wiadomości o przewiezieniu dziadka do tego bliższego szpitala pojechałem tam żeby przy nim być bo miałem przeczucie że to już koniec. Leżał nieprzytomny z podłączonym tlenem i kroplówka a ja jedyne co mogłem zrobić to trzymać go za rękę i wtedy mu obiecałęm, że go nie zostawię i zostanę z nim do końca. Nic więcej nie mogłem zrobić więc przynajmniej tak mogłem jakoś mu okazać to jaki jest ważny. Zmarł po jakichś 3 godzinach od mojego przyjazdu, byłem przy jego śmierci razem z babcią i ciocią i czułem jakby satysfakcję, że go nie zostawiłem tylko byłem tak jak obiecałem. Wcześniej dali mi środek uspokajający ponieważ jestem bardzo nerwowy i strAsznie to przeżywałem.
To był czwartek wieczór, w nocy jeszcze wziąłem ten lek a później rano i tak co jakiś czas jak odczuwałem, że przestaje działać. W sobotę nie miałem chwili na to żeby mnie złapał jakiś taki "dół" ponieważ było za dużo spraw organizacyjnych itd. więc nie brałęm już tego leku. Wieczorem zebrała się rodzina, sąsiedzi oraz przyjaciele żeby pomodlić się za duszę zmarłego. Podczas trwania modlitwy różańcowej poczułem dreszcze na całym ciele, spojrzałem na ręce i widziałem tylko jak wlosy mi się podnosiły. Towarzyszyło temu dziwne uczucie, którego nie potrafię określić. Na prawym ramieniu "coś" poczułem. To nie była ręka ani nic co mógłbym określic, po prostu "coś". Wtedy za mną był mój dziadzio w swojej siwej koszuli i sweterku bez rękawów. Nie odwracałem się ale wiedziałem, że po prostu tam jest.
Trwało to chwilę a poźniej zniknął. Za jakiś czas znowu podobne uczucie ale tym razem był kawałek dalej, z lekko spuszczoną głową i patrzył na mnie. Widać było lekki uśmiech na jego twarzy i to mnie bardzo podbudowało. Nie mogłem doczekać się kiedy wszyscy pójdą bo nie mogłem dłużej ukrywać swojej radości. Po zakończeniu zostaliśmy sami z najbliższą rodziną i mogłem już opowiedzieć o całym zdarzeniu. Padały pytania: co? gdzie? jest jeszcze? czy ktoś go jeszcze widział?. Nikt go nie widział i nic nie czuł oprócz mnie. Tego wieczoru przez chwile czułem, że jest gdzieś w moim pokoju. Za chwile poszedłem zmierzyć babci ciśnienie i też to odczuwałem, nawet mówiłem po cichu jakby do niego "teraz zmierzymy babci ciśnienie". Ta sytuacja z różańca dała mi zastrzyk pozytywnej energii i radości, już nie potrzebowałem tego leku. Pogrzeb odbył się nazajutrz czyli w niedzielę.
Wiedziałem, że to będzie dla mnie ciężkie przeżycie więc miałem ze sobą ten lek ale tylko w razie sytuacji kiedy będę wiedział, że nie dam rady. Poszliśmy do pomieszczenia gdzie stała trumna, byłem tam cały czas do momentu zamknięcia ale o dziwo nie odczuwałem żadnych emocji, o płaczu też nie było mowy. Za jakąś godzinę dziadzio był już w kościele i tam było podobnie. Byłem pewien, że będę to trzymał w sobie aż w końcu coś pęknie i wybuchnę ale się przeliczyłem. Odprowadziliśmy ciało na cmentarz, po zakończeniu ceremonii poszedłem za trumną i przyglądałem się wpuszczaniu jej do grobu a następnie czynnościom wykonywanym przez grabarza. Nie wiem ile tam stałem ale pewnie trochę czasu minęło aż w końcu przyszedł po mnie brat cioteczny chcąc mnie odprowadzić. Po powrocie do domu byłem smutny i taki nieobecny ale nie potrafiłem zapłakać albo w jakiś inny sposób tego z siebie wyrzucić. Cały czas czekałem na to kiedy wybuchnę płaczem i to minie ale nie nastąpiło to do tej pory.
Ta sytuacja miała miejsce 28 lipca, [...] do tej chwili nie odczuwam jakiegoś smutku ani podobnego uczucia. Wszystko zmieniło się wtedy kiedy przyszedł i dzięki temu wiem, że gdzieś jest i już nie cierpi. Od pogrzebu śni mi się każdej nocy, może tylko raz czy dwa nie przyszedł do mnie we śnie. Mówiłem, że może mi się śnić caly czas bo mi to nie przeszkadza ani się tego nie boję. CIeszę się, że przynajmniej jest ze mną w nocy.
Przepraszam, że aż tyle tego się zebrało ale chciałem dosyć szczegółowo wszystko opisać. Co Wy sądzicie o tym wszystkim. Przyszedł do mnie mój dziadzio czy po prostu sam sobie to wyimaginowałem? Dotąd tylko słyszałem o takich sytuacjach i nie wiem co o tym myśleć więc napisałem do ekspertów. Z góry dziękuję za odpowiedź.
pozdrawiam, Przemek.
I jeszcze jedna historia z tych nadesłanych do XXI PIĘTRA.
[...] Moze Panstwa zainteresuje moje doswiadczenie.
To bylo ok. 20 lat temu, gdy bylem jeszcze uczniem szkoly podstawowej. Zdarzenie mialo miejsce 1-3 miesiecy po smierci mojego dziadka. Wdrodze do szkoly, zobaczylem mezczyzne idacego tym samym chodnikiem, w moim kierunku, ale nie na wprost. Gdy byl juz bardzo blisko, rozpoznalem w nim mojego dziadka! Byl ubrany w charakterystyczny dla niego ciemno-zielony garnitur, na glowie mial kapelusz. Glowe mial skierowana wprost, ale oczy mial zwrocone na mnie. Bylem sparalizowany, pewnie strachem i zdziwieniem, wiec nie reagowalem zupelnie, kontynuowalem swoj krok. Jeszcze przez chwile po tym gdy sie minelismy nie mialem odwagi obejrzec sie do tylu, ale w koncu to zrobilem - nie bylo tam nikogo... Z tego co pamietam dookola nie bylo inni przechodni.
Dziadek ogromnie mnie kochal. Nota bene, zreszta mial bardzo bogaty zyciorys. Podobno uciekl z Katynia, zostal zeslany na Syberie, 3 razy udalo mu sie uniknac wyroku smierci. Do Polski wrocil w polowie lat 50tych. Byl bardzo dobrym czlowiekiem - gdy uwieziony w celi przymieral glodem, dzielil sie swoimi sladowymi porcjami chleba ze szczurami, ktore go odwiedzaly w celi. Chroniac rodzine nie chcial z nikim dzielic sie swoimi doswiadczeniami.
Mam w zanadrzu jeszcze jedna, potencjalna historie, dotyczaca kolezanki mojej zony. Miyako, ktora jest Japonka, opowiadala mojej zonie, ze kiedys poddala sie regresji hipnotycznej. Wierze w reinkarnacje, ale zwatpilem w prawdziwosc jej historii gdy uslyszalem ze byla kiedys ksiezniczka lub wysoko postawiona osoba na jakims dworze. To co mnie zastanowilo to fakt, ze w bodajze ostatnim wcieleniu byla Japonskim lekarzem przeprowadzajacym eksperymenty medyczne na chinskich wiezniach w trakcie drugiej wojny swiatowej. Ciekawe, ze akurat 2-3 tygodnie wczeniej czytalem artykul o zamiarze przebadania masowego grobu w poblizu slynnego Tokijskiego szpitala, w ktorym pospiesznie pochowano ofary nieludzkich eksperymentow gdy losy Japonczykow byly juz przesadzone. Miyako uczeszcza na kurs uzdrawiania (w pewnej miedzynarodowej szkole zalozonej przez byla pracowniczke NASA - nie pamietam w tej chwili nazwiska) a to, ze sie temu oddala, rowniez to, ze pracuje jako pielegniarka, zinterpretowala jako nieswiadome "zadoscuczynienie" tego czym zajmowala sie w poprzednim wcieleniu.
Pozdrawiam,
[dane do wiad. FN] [ raczej do wiadomosci redakcji :) ]