Od dawna odwiedzam waszą stronę, i bardzo lubię czytać wasze artykuły. Dziś odwiedziłam ją także, i coś mnie tknęło i powróciłam do artykułu: Ludzie bardzo często przewidują własną śmierć. I po przeczytaniu go, wróciłam pamięcią do zdarzeń sprzed kilku lat, kiedy miało miejsce wydarzenie, które wstrząsnęło moim życiem. Wydarzenie to, miało miejsce około 6 lat temu. Miałam wtedy 14 lat. Okres wakacji, jak wiadomo wtedy cały czas spędza się czas z przyjaciółmi. Do mojej grupki dołączył chłopak - A. Znałam go, owszem, był tylko rok młodszy, ale nie byliśmy z nim tak zaprzyjaźnieni jak wtedy. Codziennie spędzał z nami czas. Naprawdę się wtedy zżyliśmy. Mieliśmy razem z A. wiele planów na te wakacje.
Pewnego dnia postanowiliśmy wybrać się w 4 osoby, w tym ja i A. na przejażdżkę skuterami. Ja jako dziewczyna i osoba nieposiadająca dwukołowca jechałam z A. Jadąc na spotkanie z resztą znajomych A. najechał na ulicy na zwykłą kratkę kanalizacyjną i ku wielkiemu zdziwieniu odpadł od skutera bardzo mocno przykręcony kufer na bagaż. Słowa które powiedział po tym zdarzeniu do mnie A. naprawdę teraz mnie przerażają. Powiedział do mnie tak: "Chyba ktoś nie chce, żebym z wami jechał."
Oczywiście moja reakcja wtedy to był wybuch śmiechu i na tym się skończyło. Tydzień później było święcenie pojazdów w naszym kościele - św. Krzysztof. A. oczywiście był na święceniu pojazdów. Niestety... ten dzień nie był dla niego szczęśliwym. Wracając wieczorem ze sklepu do domu, skręcając na podwórko zdarzył sie wypadek - wyprzedzający zza autobusu samochód uderza w A. Po tygodniu pobytu w szpitalu A. umiera.
Może inni myślą, że to tylko "zbieg okoliczności", ale to wydarzenie wstrząsnęło mną i do końca życia je zapamiętam. Ta przyjaźń nie minie mimo śmierci.
Pozdrawiam, D.