Potem bardzo szybko zaczął pokazywać litery: K O C H A M i kierować strzałkę na naszą wychowawczynię...
Witam całą Załogę bardzo serdecznie!
Z racji szalejących informacji o wirusie mam od kilku dni spokojniejszy czas w pracy i dzięki temu zaczytuję się w artykułach i historiach z pokładu Nautilusa. Czytam historie przysłane przez Załogantów i podobnie jak inni postanowiłam opowiedzieć Wam moją historię. Gdzieś te wspomnienia siedzą w głowie i czasem dają o sobie znać. Oto jedna z nich.
Teraz mam równo 50 lat (jak ten czas leci!), od najmłodszych lat interesowałam się naszym światem i światem którego nie widać, a który istnieje. Dużo czytałam, rozmawiałam z przyjaciółmi o duchach, wywoływaniu duchów itp., jednak to, co mi się przytrafiło do dziś jest dla mnie nie do pojęcia i czasem myślę że to sen. Może któraś z uczestniczek tamtej kolonii to przeczyta? Mój mail pozostawiam do wiadomości Redakcji. Postaram się opowiedzieć tą historię w miarę chronologicznie.
Mając około 13-14 lat, (1983, może 1984?) i jak co roku wyjechałam na kolonie letnie organizowane przez bank, w którym pracowała moja Mama. Były to kolonie w Dziwnówku bądź Dźwirzynie (nie pamiętam dokładnie, było to tak dawno, byłam na koloniach i tu i tu). Ośrodek kolonijny to była nowo wybudowana szkoła. Z koleżankami podczas wolnego czasu chodziłyśmy po terenie, do którego należał też nieduży lasek. Okazało się, że w tym lasku są poniemieckie groby, zapomniane i zaniedbane.
Odczytywałyśmy dziwnie brzmiące nazwiska, poniszczone i smutne to było miejsce. Pamiętam jak się wtedy czułam, jak byłam wtedy zbulwersowana faktem, że ktoś w taki sposób potraktował groby. Któregoś dnia zapchała się kanalizacja w naszym ośrodku. Przyszli robotnicy i zaczęli rozkopywać ziemię przy wejściu do budynku, żeby naprawić rury. Stałyśmy i z nudów patrzyłyśmy co robią: okazało się, że cały teren, łącznie ze szkołą to był wcześniej poniemiecki cmentarz: robotnicy szukając rury dokopali się do trumien, zaczęli wyrzucać z ziemi kawałki drewnianych trumien, metalowe uchwyty i kości! Smród był nie do opisania.
Gdy zobaczyła to nauczycielka zawołała nas do środka budynku, ale do dziś pamiętam trupi odór po tym jak robotnicy wyrzucający te kości chodzili po naszym budynku do łazienek: przenikliwy, długo utrzymujący się jakby zapach jakby starego sera, masakra. Po tym wydarzeniu oczywiście dużo rozmawiałyśmy, o śmierci, duchach itp., okazało się, że jedna z dziewcząt słyszała, że jeśli komuś uda się ,,skupić'' to można w dwie osoby podnieść taką osobę tylko jednym palcem. Jedna z naszych koleżanek miała problemy zdrowotne i co roku jeździła na spotkania z panem Harrisem, ówcześnie bardzo popularnym uzdrowicielem i że potrafi się ,,skupiać”.
Posadziłyśmy więc naszą koleżankę na krześle, ja stanęłam z jednej strony krzesła, a inna z koleżanek z drugiej strony. Koleżanka siedząca na krześle poprosiła nas, żebyśmy były cicho, skupiła się i po chwili (nie wiem, pół minuty, minuta?) tylko i wyłącznie palcami wskazującymi podniosłyśmy z krzesła dziewczynę na wysokość naszych ramion i tak trzymałyśmy! Po jakim czasie opuściłyśmy ją powoli na krzesło i delikatnie obudziłyśmy. Podczas tych kolonii wielokrotnie nasza koleżanka wprowadzała się w stan ,,skupienia”, pokazywałyśmy nasz eksperyment wielu osobom, łącznie z naszą wychowawczynią, która była bardzo młodą i otwartą studentką, innym kolonistom i dyrektorowi, który zabronił nam takich eksperymentów.
Podnoszona dziewczyna miała około 12-13 lat, więc nie mogła ważyć 10 kg, nie wiem jak to było możliwe. Któregoś dnia z kilkoma dziewczynami i naszą wychowawczynią postanowiłyśmy wywołać ducha. Standardowo był talerzyk, litery, cyfry, i okrągły stół, późny wieczór. Ponieważ w mojej szkole przed wakacjami zdarzyła się tragedia (jeden z chłopców wyskoczył z okna, popełnił samobójstwo) postanowiłam, że będziemy wywoływać właśnie ducha Ryśka. Talerzyk kręcił się (śmiałyśmy się, krzyczałyśmy jedna przez drugą: nie wygłupiaj się, pchasz go!), na pytanie czy jest duchem Ryśka błyskawicznie przesunął się na NIE: tu już przestraszyłyśmy się.
Potem bardzo szybko zaczął pokazywać litery: K O C H A M i kierować strzałkę na naszą wychowawczynię. Powtórzył to kilka razy, wychowawczyni mówi do nas: nie wygłupiajcie się! Ale my nie nadążałyśmy z trzymaniem talerzyka! W końcu talerzyk prawie cały wyjechał poza krawędź stolika wskazując na naszą opiekunkę. W tym momencie byłyśmy już tak przerażone że postanowiłyśmy zakończyć naszą przygodę z duchami.
Od tamtej pory NIGDY nie bawiłam się w wywoływanie duchów, chociaż wiem że są wokół nas, w myślach staram się obdarzać je miłością i pocieszeniem, po prostu.
[...]
/historię dostaliśmy 9 marca 2020/