Około 25 lat temu byłem w starym krakowskim mieszkaniu u moich dziadków na urodzinowej imprezie rodzinnej. Oprócz dziadków byłem ja, moja mama i jeszcze kilka osób z bliskiej rodziny. Razem o ile pamiętam 8 osób.
Wszyscy siedzieli przy owalnym stole w niewielkim salonie, zajęci rozmową. Z tego pokoju były drzwi na przedpokój całe przeszklone matowym szkłem. W przedpokoju panował półmrok. Ja siedziałem przy stole obok mamy na wprost tych drzwi, w odległości może 3 metrów.
W pewnym momencie zobaczyłem po drugiej stronie tych drzwi wyraźny zarys postaci, która zbliżyła się do szyby, zamarła w bezruchu, a następnie bardzo wyraźnie poruszyła klamką - jakby chciała wejść do salonu. Następnie postać przesunęła się poza obrys drzwi.
Dobrze pamiętam, że w tym momencie to co zobaczyłem nie zdziwiło mnie specjalnie, podświadomie myślałem że ktoś z pokoju wyszedł i jest po tamtej stronie drzwi. Jednak spojrzałem na moją mamę i zobaczyłem jej przerażone oczy - tak ona widziała dokładnie to samo, a wszyscy od dłuższej chwili byli w pokoju, nikogo nie brakowało. Z obecnych postać za drzwiami widział także mój wujek. Pierwsza i najbardziej sensowna myśl to ...złodziej. Rzuciłem się na przedpokój, ale tam nie było nikogo, także w pozostałych pomieszczeniach nikogo nie było. Po analizie sytuacji razem z wujem doszliśmy do wniosku, że nikt do mieszkania nie mógł wejść, nie było takiej możliwości..wszystkie, podwójne okna były dokładnie pozamykane, drzwi wejściowe do mieszkania były zamknięte na żelazną wewnętrzną zasuwę.
Największy, wręcz stoicki spokój w całej tej sytuacji zachowała moja babcia. - Wiesz to stare mieszkanie..tu zmarło już kilka osób...wiesz ja tu już różne rzeczy widziałam..mnie to nie dziwi - tyle komentarza z jej strony.
Taka sobie dziwna historia..
[dane do wiad. FN]