[...] dzień dobry Fundacjo! Ze mną było tak: Jestem opolanką od urodzenia. Był październik roku 1983. Wracałam od rodziców z Zaodrza do domu w centrum z półtoraroczną córką w wózeczku. Godzina po 18 więc już ciemno. Musiałam przejechać groblą przecinającą Kanał Ulgi. Pełnia Księżyca więc jasno. Latarnie, o dziwo, nie świeciły. Wchodząc na groblę czułam, że ktoś za mną idzie.
Bałam się obejrzeć, z dwóch stron woda i to wszystko oświecane tylko Księżycem.. Gadałam coś do dziecka byle tylko słyszeć swój głos. Przejechałam tym wózkiem groblę i przy wyjeździe gwałtownie się odwróciłam. Zdążyłam tylko zarejestrować ruch w powietrzu i ktoś mi spadł na plecy dusząc mnie ramieniem. Ulica prowadząca z grobli do centrum też była ciemna. Jakaś awaria.
Walczyłam z tym gościem duszącym na plecach. Pchnął mnie na jezdnię, wózek z dzieckiem wywrócony, zakupy rozsypane, napastnik mnie wlecze w zarośla, ja trzymam kurczowo wózek i gryzę, drapię, wszystko w ciszy. Nikogo nie ma, ciemność. Leżę na ulicy, dziecko też. I w pewnym momencie, z poziomu gruntu widzę, że od strony miasta ktoś idzie. Przechodzi obok, napastnik panikuje i ucieka. A ja leżąc na ulicy widzę, że 'wybawiciel' płynie nad chodnikiem. Długi płaszcz a niżej nie ma nóg, taka szara mgiełka tylko. 35 lat minęło a ja wciąż to widzę, to sunięcie. Nie mam pojęcia, co to było. Człowiek na pewno nie, człowiek by chociaż spojrzał, ten sunął jak automat ze wzrokiem skierowanym przed siebie. Dziękuję temu czemuś do dziś..
[...]