[...] Chciałam opisać historię, która ze względu na zaistniały zbieg okoliczności – nieco mnie zdumiewa. Pewnej nocy miałam sen. Akcja rozgrywała się na zewnątrz, panowała ciemność. Było pusto, tylko kilka słabo zarysowanych rekwizytów jakby z ubiegłej epoki – ale nie to było ważne. Dominujące były emocje. Poczucie jakiejś trwogi. Usłyszałam krzyk, wołanie o pomoc. Ktoś miał wypadek. Pobiegłam przez mrok i dostrzegłam że na wozie leży człowiek. Żył. Był ranny, ale przytomny. Bał się. Uklękłam przy nim, położyłam jego głowę sobie na kolanach , chwyciłam go za ręce i nieustannie powtarzałam mu że nie umrze, że wyjdzie z tego, że przeżyje....
Obudziłam się. Rzadko miewam sny i raczej niewiele z nich pamiętam. Tego poranka byłam fizycznie wyczerpana ale też miałam dość absurdalne poczucie spełnionego zadania. Napięcie z tej nocy opuszczało mnie bardzo powoli. Z całą pewnością nie pamiętałabym o tym gdyby nie zdarzenie które miało miejsce kilka dni później.
Do mojego gabinetu przyszedł starszy pacjent. Pan po bardzo poważnych przejściach zdrowotnych. W ostatnim czasie jego życie balansowało na krawędzi i w każdej chwili mogło przechylić się na którąś ze stron. Wizyta przebiegała standardowo. W momencie w którym mieliśmy się żegnać, zawahał się i trochę jakby zakłopotany zaczął mi opowiadać o swoim ostatnim zaostrzeniu. Obudził się w nocy, miał bardzo wysokie ciśnienie, duszność, ból w klatce piersiowej, nie mógł oddychać- czuł że umiera. Siedział na łóżku i bardzo się bał. I wtedy na jawie zobaczył postać. Twierdził że tą postacią byłam ja i że podtrzymywałam go na duchu. Ten człowiek mówiąc to był bardzo wzruszony i strasznie wdzięczny. Wierzy w to co zobaczył i darzy mnie ogromną sympatią i zaufaniem.
Pozdrawiam