Dzień dobry. Jestem Waszym stałym czytelnikiem od wielu lat i nie ukrywam, że tematyka poruszana na łamach Nautilusa wywarła ogromny wpływ na moje spojrzenie na życie. Moja historia dotyczy znaków jakie poprzedzały śmierć mojego ojca. Od tego zdarzenia mijają właśnie dwa lata. Ojciec w wieku 60 + chorował troszkę na serce ale nie było to nic wzbudzającego nasz niepokój. Zmarł jednak na zawał serca dzień po wizycie u lekarza, podczas której wyniki były w normie. Dwa dni przed śmiercią podczas uroczystości komunijnej jego wnuczki a mojej bratanicy zadał mi dość osobliwe pytanie o to czy mam jakąś książkę o Titanicu.
Nadmienię, że interesuje mnie wszystko co związane z tym pechowym statkiem i mam mnóstwo publikacji na ten temat, o czym ojciec doskonale wiedział. Jego nigdy jednak ten temat nie interesował więc też nie przypominam sobie aby kiedykolwiek pytał mnie o Titanica. Z uśmiechem odpowiedziałem, że owszem mogę mu pożyczyć jakąś książkę ale śmiało może zadać mi pytanie i może będę potrafił na nie odpowiedzieć. Z lekkim uporem kilkukrotnie nalegał jednak na pożyczenie książki i nie chciał zdradzić tego pytania o statek, które go nurtowało. Argumentował, że sam musi coś sprawdzić. Było to dość nietypowe i dziwne zachowanie mojego ojca.
W tym samym dniu wracając autem z uroczystości komunijnej zadał mamie pytanie o komunię mojego syna, która miała odbyć się dopiero za rok. Pytanie dotyczyło stroju w jakim pójdzie jego wnuk. Z ust mamy padła odpowiedź, że w też albie. Był wtedy jakiś zamyślony i skomentował słowami: "a to mi opowiesz jak tam będzie u wnuka na komunii".
Mamę przeszył prąd. Co jej mąż wygaduje? Przecież razem za rok będą na tej komunii. Ojciec jakby nie pamiętał, że wypowiedział chwilkę wcześniej te słowa. Dwa dni później już nie żył. Umarł na działce w objęciach mamy wśród licznych krzewów i kwiatów, z którymi kwadrans wcześniej w dość osobliwy sposób się żegnał. Podchodził i je dotykał, oglądał i głośno podziwiał jak pięknie kwitną. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywał. Godzinna reanimacja nie przyniosła żadnego skutku. W tym czasie ja, jadąc autem zdenerwowany na miejsce zdarzenia zauważyłem, że zapaliły mi się wszelkie możliwe kontrolki w zegarach. Auto mimo to pozostawało w sprawności. Jednocześnie poczułem przejście takiej ciepłej kojącej fali niosącej ze sobą słowa: "już dobrze, już dobrze, już jest po wszystkim".
Kontrolki zgasły, ja zwolniłem i nie pędziłem już jak oszalały na miejsce zdarzenia. Nie zdążyłem pożegnać się z ojcem, ale wierzę, że ta wariująca elektronika w moim aucie to była jakaś forma znaku od jego duszy. Przyśnił mi się po kilku dniach jak spaceruje ulicą ubrany jak zwykle ale na biało, cały radosny i przytulił mnie do siebie.
Pozdrawiam Redakcję Nautilusa.
9 maja 2017