Witaj droga redakcjo,
Dzisiaj czytając artykuł "Moje przeczucia śmierci innych osób" w końcu zebrałem się w sobie aby opisać sytuację z mojego życia. W 2007 roku urodził mi się pierwszy syn. W tym czasie moja teściowa była już bardzo chora, rak płuc.
Często rozmawialiśmy o tym, jak bardzo chce doczekać narodzin pierwszego wnuka. Syn urodził się 09.08.2007. W kolejny weekend wybraliśmy się z żoną i synem do Wejherowa do teściów. Jeszcze w piątek wieczorem udało nam się, jak się później okazało, zrobić jedyne zdjęcie mamy z wnukiem. W sobotę stan się pogorszył i teściowa trafiła do szpitala. Wiedzieliśmy że już nie wróci do domu.
W niedzielne przedpołudnie siedzieliśmy w salonie z teściem, szwagierką i żoną, prowadząc cichą rozmowę (w drugim pokoju spał syn). Nagle moja żona się wzdrygneła - powiedziała później że doznała nagłego uczucia zimna. Zapytała która godzina. Pamiętamy to oboje doskonale była 12:09.
Około godziny 13:30 zadzwonił telefon ze szpitala. Teściowa zmarła 19.08.2007 o 12:09.
Jako wasz stały czytelnik, nie wierzę że to przypadek. Myślę że mama przyszła się pożegnać.
Dla nas najważniejsze że wytrzymała i spotkała się (mimo że raz) z wnukiem.
Pozdrawiam
[dane do wiad. FN]