Nigdy nie zaprzątałam sobie głowy katastroficznymi wizjami dotyczącymi naturalnych kataklizmów – rozumiem i szanuję fakt, że natura pragnąc zachować równowagę nie liczy się za bardzo z planami człowieka i miesza mu szyki. Pogodziłam się też z myślą, że póki co mamy ograniczony wpływ na to, czy cyklicznie grasujące żywioły nie zabiorą ze sobą życia przypadkowych nieszczęśników, którzy znajdą się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Muszę jednak przyznać, że na przełomie lata i wczesnej jesieni ubiegłego roku, na kilkadziesiąt godzin pochłonęła mnie gorączkowa lektura analiz zagrożenia powodziowego w Polsce, a wszystko po to aby nieco złagodzić swój niepokój po pierwszym i jak dotąd jedynym bardzo wyraźnym, prawie namacalnym śnie katastroficznym, który miałam.
Scenerię snu stanowił letni dzień. Bezchmurne niebo, pełne słońce. Chyba okres wakacyjny, bo na zewnątrz na placu zabaw bawiło się mnóstwo dzieci w różnym wieku. W powietrzu czuć było jakieś poruszenie. Dorośli wyglądali z mieszkań, wychodzili na balkony, o czymś dyskutowali z sąsiadami. Wiedziałam, że środki masowego przekazu podały ludziom ostrzeżenie, informacje były dostępne dla wszystkich. Ogół Społeczeństwa jednak nie potraktował tego poważnie – może miało to związek ze zbyt lekkim, nieco kpiącym sposobem zarysowania problemu? Owszem, oczekiwano na coś, ale z pewną dozą rozbawienia, jakby to miało na celu tylko nieco uatrakcyjnić marazm ciepłych, leniwych wieczorów.
Stałam przed domem swoich rodziców i przyglądałam się ludziom, czując w sobie złość, że nie wierzą, że nie próbują ratować swoich dzieci. Wiedziałam, że to się wydarzy i że większość z nich zginie. Czułam żal, ale nie mogłam nic zrobić. Moim zadaniem było namówić moich bliskich, którzy też podchodzili to tego sceptycznie, żeby na okres zaledwie kilku dni skorzystali z oferty „przyjaciół” i przenieśli się w bezpieczne rejony. Rodzinę wybłagałam, żeby się zgodziła argumentując, że nic nie stracą, jeśli się nic nie wydarzy. Jeżeli jednak się wydarzy i nagle zapragną zmienić zdanie, może nie być już takiej możliwości – a wiem, że śmierć przez utonięcie nie należy do najlżejszych.
Muszę tutaj wyjaśnić, że ci „przyjaciele” pojawili się znikąd, wcześniej ich nie znałam. Przyjechali w celach służbowo-turystycznych gdzieś z zagranicy i, co było niecodzienne, zaoferowali mi i mojej rodzinie pomoc. Wydawali się nieco egzotyczni, drobni – trzymali się zawsze razem. Zastanawiałam się czy ich smukłe, drobne sylwetki są wynikiem jakiejś zachodniej mody na zdrowe odżywianie. Przyszło mi też do głowy, że mogą być bardzo poważnie chorzy, wyglądali bowiem na wyniszczonych. Gdy tak siedzieliśmy wszyscy w ich pomieszczeniu, bardzo wysoko, widzieliśmy jak gwałtownie podnosił się poziom wody – to przebiegało błyskawicznie.
Fala nie szła od strony morza i zatoki, ale od lądu. Poziom wody sięgał 20 piętra i miałam przeświadczenie, że nie będzie się długo utrzymywał, że koniec powodzi będzie równie szybki jak jej początek. W pomieszczeniu rozbrzmiewały głośne rozmowy, gdyż wszyscy byli bardzo mocno zaabsorbowani przebiegiem zdarzeń. Stałam naprzeciwko siedzących obok siebie na kanapie w zupełnej ciszy „przyjaciół” i przyglądałam się im z wdzięcznością za okazaną życzliwość. „Ich stopy nie sięgają podłogi” – zauważyłam w pewnej chwili nieco zdumiona. Pojawiały się kolejne pytania: Czy milczą przez barierę językową? Z jakiego kraju pochodzą? Czemu siedzą tak spokojnie? Nie boją się o swoich bliskich? Czy to zjawisko, ta powódź, miała charakter tylko lokalny i nie obejmowała terenów, które oni zamieszkują? Wiedziałam, że po wszystkim oni chcą wrócić do siebie.
Bardzo przygnębiała mnie perspektywa zmierzenia się ze skutkami tego, co zastaniemy po wszystkim. Widmo głodu, chorób, przejawów bezprawia. Jeśli było to na skalę globalną, to jaki świat zastaniemy i czy nie będzie to przedsionek piekła? Przeczuwałam, że może nastąpić jeszcze taki dzień, że pożałuję tego, że nie zginęłam razem z tyloma innymi...
Po obudzeniu szukałam informacji dotyczących mechanizmów i ryzyka powstawania powodzi, obszarów zalewowych w kraju i okolicy, w której mieszkam. Z oceny powyższej lektury doszłam do wniosku, że sytuacja z mojego snu jest w normalnych warunkach raczej mało realna.