Dzień dobry. Zastanawiałam się jakiś czas czy o tym napisać, ale w końcu stwierdziłam, że to zrobię, może ktoś po przeczytaniu tego zauważy, że być może kiedyś przydarzyło mu się coś podobnego. Nie ma to nic wspólnego z jakimiś nawiedzeniami, typu 'widziałem gdzies coś nocą, jakiś stwór bądź niezidentyfikowany obiekt przeleciał nad miastem', nie. To chyba było coś na płaszczyźnie religijnej. A przynajmniej ja tak to odebrałam po chwilowym zastanowieniu się.
Sytuacja była zwyczajna. Jechałam z rodzicami na kontrolę lekarską zimą, pod koniec roku 2015 do chirurga. Napadało sporo śniegu wtedy, a drogi nie były dobrze odśnieżone. Tak naprawdę to były nietknięte. Ojciec był trochę zdenerwowany, gdyż droga wynosi około godziny jazdy i krótko mówiąc, nie jeździmy tamtędy często, bał się, że coś się może stać. I ja też miałam taki właśnie lęk przed wypadkiem na drodze tego dnia, jechałam cała spięta, mimo, że mój ojciec posiada prawo jazdy od ponad 30 lat i jest naprawdę dobrym kierowcą. W którymś momencie jednak poczułam coś dziwnego i bynajmniej nie chodziło o temat jazdy.
Choć było to powiązane. W samochodzie byli tylko moi rodzice i ja z tyłu, w pewnym momencie spojrzałam na puste siedzenie obok siebie. Wyraźnie wyczuwałam tam obecność kogoś lub czegoś, jakby namacalnie ktoś obok mnie siedział. Nawet pomacałam to siedzenie jakbym chciała się upewnić, ale nie było tam nawet jednego śmiecia i oczywiście nic nie wyczułam. Ale cały czas aż do momentu gdy zatrzymaliśmy się przed szpitalem czułam tego 'kogoś' obok siebie i to uczucie jakby napawało mnie spokojem, także czułam, że nie ma się czego bać, że nic nam się nie stanie. Znikło to w momencie kiedy wysiedliśmy z auta. Wizyta trwała nieco ponad pół godziny, podczas której zdążyłam o tym zapomnieć. Ale śnieg nie zniknął, i gdy wszyscy z powrotem wsiedliśmy do samochodu przez całą drogę powrotną znów to czułam, nie wiem jak moi rodzice bo nikt nic nie powiedział, ja też im o tym nie mówiłam ale było to niemal fizyczne uczucie człowieka siedzącego obok. Z tym, że nikogo tam nie było. Ksiądz, który kiedyś uczył mnie religii w szkole mówił kiedyś o czymś podobnym, że to może jakies duchy opiekuńcze. W każdym bądź razie ja się na tym nie wyznaję i nie mam pojęcia co to mogło być. Od tamtej pory się to nie powtórzyło.
Miało miejsce jednak coś jeszcze. Mimo tego jak luźno podchodze do kwestii kościoła to jestem osobą wierzącą. Zawsze mówię, że kościół mi do wiary w Boga nie potrzebny bo pomodlić sie mogę wszędzie. Jednego dnia rozmawiałam na czacie z koleżanką o Szatanie, diabłach tego typu rzeczach. Tam jakies moje poglądy na ten temat. Od tamtej pory postanowiłam sobie więcej o tym nie mówić. Dlaczego? Bo coś chyba bardzo nie chciało, żebym o tym mówiła. W pewnym momencie poczułam ciarki na plecach, i tak jak wtedy w tym samochodzie czułam, że ktoś obok mnie siedzi dając jakoś znać, że będzie dobrze, to teraz czułam, że to coś nie jest wcale fajne ani przyjazne i daje mi do zrozumienia, żebym się po prostu uciszyła. W pewnym momencie po prostu napisałam koleżance, że musimy zmienić temat bo nie jestem w stanie o tym dłużej pisać. Wrażenie było zatrważające, ale może nie w sensie tego, że nie wiadomo co do mnie przyszło czy coś w ten deseń, ale może w taki, że w ogóle coś takiego miało miejsce. Nie raz rozmawiało sie o takich rzeczach i nigdy wcześniej nie miałam takiego zdarzenia. W nocy tego samego dnia miałam poczucie, że ktoś mnie obserwuje. Potem to znikło, ale nawet teraz czuję się nieswojo pisząc o tym.
Dziękuję serdecznie z góry za przeczytanie w ogóle mojej wiadomości i pozdrawiam.