[…] Dzień Dobry, Jestem czytelnikiem Waszego znakomitego serwisu od niedawna i chciałem opisać bardzo dziwną sytuację, która wydarzyła się […] w szpitalu powiatowym w […] zamienionym w tzw. szpital covidowy. Nie chcę, aby ktokolwiek dowiedział się o tym, gdzie jest ten szpital, bo jedną z osób uczestniczących w tym całym tragicznym wydarzeniu była moja żona, która pracuje tam jako pielęgniarka. O tej sprawie pisały media i nie chcę, aby moja żona miała kłopot, a także jeszcze ten lekarz i jeszcze inna koleżanka żony. Jeśli zdecydujecie się opublikować tę historię w XXI piętrze, to tylko pod warunkiem, że usuniecie nazwę szpitala i miejscowość, a także datę. Już wyjaśniam, co się stało. Lekarz na oddziale popełnił błąd i nie zauważył, że bardzo spadło ciśnienie tlenu w systemie. Musicie Państwo wiedzieć, że koronawirus zabija ludzi w taki sposób, że oni się duszą i są najpierw półprzytomni z powodu niedotlenienia mózgu, a potem umierają. Personel szpitalny nigdy wcześniej nie miał do czynienia z taką liczbą osób nagle na granicy życia i śmierci, proszę mi wierzyć, że moja żona wracała z płaczem do domu, bo chwilami była bezradna. Tego dnia, kiedy lekarz nie zauważył tego, że obniżyło się ciśnienie w systemie pechowo zdarzyło się to, że mieli dwa pilne transporty do szpitala wojewódzkiego z R-ki, więc było trochę zamieszania i nie ma co go za to winić. W każdym razie ludzie nagle zaczęli najpierw się dusić, a potem dopiero moja żona zorientowała się, że coś nie tak jest z ciśnieniem i wtedy przestawiano ludzi jak oni mówią „na butle”, ale przynieść butle z magazynu to nie jest takie proste. Te dziewczyny robiły co mogły, ale nie zdążyły i kilka osób zmarło. W mediach było tylko o dwóch osobach, ale naprawdę przez te wypadek zmarło więcej, ale to inna sprawa. Zarówno ten lekarz, jak i moja żona i jej koleżanka przeżyli załamanie. Tego się nie da opisać słowami, ale wierzcie mi, że to są też ludzie i jak nie można komuś pomóc bo ona umiera, to nie ma nic gorszego. Rzeczy, które ludzie pracujący w szpitalach przez tę potworną zarazę muszą przeżywać trudno nawet opisać.
Ale teraz wyjaśnię, dlaczego piszę do Fundacji Nautilus. Był jeden pacjent, który mimo bardzo niskiej saturacji cały czas był świadomy i nawet tuż przed śmiercią żartował. Niestety zmarł i jego śmierć bardzo dotknęła ludzi, którzy nie zdążyli go uratować, w tym moją żonę. Wszyscy płakali i mimo że w tym zawodzie śmierć do nic szczególnego, ale to są bardzo młodzi ludzie (ten lekarz i moja żona są mniej więcej w tym samym wieku, czyli ok. 30-stki).
Tydzień temu w nocy mojej żonie przyśnił się ten pacjent. Był w jasnym świetle, bardzo szczęśliwy, wręcz promieniał szczęściem. Powiedział, żeby już przestała się martwić, bo jemu jest dobrze. Sen był niezwykle realistyczny, po przebudzeniu żona od razu mi powiedziała, że we śnie dostała od tego człowieka znak i już nie będzie się martwić.
Przyszła do szpitala i tam dosłownie ścięło ją z nóg, bo ten sam sen tej samej nocy miała jej koleżanka pielęgniarka, a także ten lekarz, czyli trzy osoby miały ten sam sen! Przyśnił im się ten sam pacjent w takim jasnym świetle. Nie wiem, czy spotkaliście się z takim przypadkiem, ale to się zdarzyło i moim zdaniem jest dowodem na to, że zmarli potrafią kontaktować się z żyjącymi przez sen i to wcale nie musi być ich najbliższa rodzina, ale obcy ludzie.
Jeszcze raz proszę, aby usunąć nazwę miejscowości, moje nazwisko i nazwę szpitala, jeśli zdecydujecie się na publikację.
Bardzo dziękuję za odpowiedź i to, że mogłem opisać to wydarzenie. Podaję dokładnie datę tego snu – […]
Pozdrawiam całą redakcję
[dane do wiad. FN] [e-mail z opisem historii dostaliśmy 28 kwietnia 2021]
/poniżej tekst z najnowszej Polityki, z którego zdjęcie zostało użyte jako grafika - historia opisana przez naszego czytelnika nie dotyczy tego szpitala!/