Dziś jest:
Niedziela, 24 listopada 2024
Nasze położenie na tej Ziemi wygląda osobliwie, każdy z nas pojawia się mimowolnie i bez zaproszenia, na krótki pobyt bez uświadomionego celu. Nie mogę nadziwić się tej tajemnicy...
/Albert Einstein/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie. Adres email do wysyłania historii do działu "XXI Piętro": xxi@nautilus.org.pl
czytaj dalej
[...] Pragnę podzielić się z wami niezwykłą historią, która miała miejsce w mojej rodzinie. Opowiedział mi ją mój ojciec, który był świadkiem tego wydarzenia, kiedy miał 5 lat. Razem z rodzicami i bratem mieszkał wtedy w małej wsi na wschodzie Polski. W jednym z gospodarstw doszło wtedy do zbrodni –w pobliżu wsi znaleziono zwłoki młodej dziewczyny. Milicja nie była w stanie ustalić przebiegu dramatycznych wydarzeń feralnego wieczoru, gdyż wszyscy domownicy zgodnie milczeli. Zabójcą był młody 18-letni chłopak, syn jednego z gospodarzy. Wszyscy podejrzewali, że to on zabił gdyż spotykał się z tą dziewczyną, ale nie było żadnych dowodów.
Minął rok i nagle we wsi znowu pojawiła się milicja, gdyż w domu tej rodziny doszło do dziwnego wydarzenia. Tego 18-latka atakował jakiś niewidzialny byt, który także nękał innych członków tej rodziny i był także widywany przez sąsiadów. Podobno matka tego chłopaka prosiła księdza, aby odprawił egzorcyzmy, bo „duch tej dziewczyny się od nich nie odczepi”. W domu milicjanci zauważyli jakiś przedmiot, który należał do tej dziewczyny. Chłopak został aresztowany, a na komendzie przyznał się do tego, że to on jest mordercą. Od tego czasu dziwne wydarzenia w tym domu ustały. Mam nadzieję, że zainteresowała was ta historia. Z wielkim szacunkiem dziękuję za wszystkie tak ciekawe artykuły, a dział XXI Piętro jest w ogóle moim ulubionym. […]
[…] Dzień dobry. Niedawno oglądałam dokument kryminalny o mężczyźnie podejrzanym o zabójstwo swojego żony, który został aresztowany, jednak nie przyznawał się do winy. Przyznał się dopiero podczas rozprawy twierdząc, że przyśniła my się zmarła żona i poprosiła, żeby to zrobił. Mężczyzna był dosyć zszokowany tym snem. […]
Poniżej materiał z naszego Archiwum Wideo FN.
czytaj dalej
[...] Witam, W listopadzie zmarła moja babcia, mieszkała w starym domu z roku 1928, który przepisała na mnie. Ja mieszkam jeden dom obok. Od czasu jej śmierci zaczynają się dziać coraz dziwniejsze rzeczy w tym domu.
Z relacji mojej babci wynika, że w tym domu mieszkało bardzo dużo osób i dużo tam zmarło. Sama babcia także urodziła martwą córkę, którą dziadek sam pochował na cmentarzu. Niedaleko tego domu, kilkaset metrów dalej były schrony wojsk hitlerowskich w czasie II wojny światowej (dziś już zasypane).
Otóż wydarzyło się tam tyle dziwnych rzeczy, że nie jestem tutaj w stanie opisać nawet połowy. Zacznijmy od tego, że moja babcia zajmowała się trochę dziwnymi rytuałami - w czasie burzy robiła ołtarze i zapalała gromniczkę, była przeciwniczką księży a ostatnimi laty przed śmiercią ksiądz w ogóle nie chciał po kolędzie wchodzić do tego domu i kazał go omijać. Pamiętam, jak byłem małym dzieckiem, w domu była figurka Maryi autorstwa S. Kubickiego wysokości ok 70 cm - ponoć była tam od początku powstania tego domu i miała ochraniać ten dom.
Gdy byłem małym chłopcem, doświadczyłem czegoś dziwnego z tą figurką: wyszedłem na dwór u babci i w oknie pomieszczenia na strychu, gdzie była ona postawiona, zobaczyłem rzeczywistą postać jakby tej figurki ale w postaci człowieka (kobieta w niebieskiej narzucie) - wmawiam sobie, że było to jakieś złudzenie lub moja wyobraźnia. Doświadczałem parę razy w dzieciństwie halucynacji w tym domu, np. zobaczyłem dziadka, który schodził po schodach na parter ze strychu i miałem wrażenie, że dymi się z niego i widzę jakąś dziwną postać - ponoć wtedy zemdlałem - od tego czasu nie zdarzały mi się podobne halucynacje.
Moja babcia z dziadkiem mieli małego czarnego psa: przez tydzień po jego śmierci ukazywał się babci na podwórku w nocy, gdy zobaczyła, kto to szczeka - nikt z nas jej nie uwierzył. Mój ojciec (syn babci) około roku 2000 doświadczył dziwnego zjawiska: gdy był w piwnicy, usłyszał głos jakby swojej babci (mojej prababci) która zawołała go po imieniu i zgasiło się światło z wielkim hukiem - jak się okazało, cały kontakt został wykrzywiony i przepalony, jakby ktoś uderzył w niego pięścią.
Mój ojciec zmarł w roku 2006, kilka tygodni po nim zmarł mój dziadek, dokładnie za 10 lat zmarła moja babcia - wszystko tu jest dziwne, nawet data urodzin i śmierci ojca oraz dziadka tworzy podwojoną liczbę szatana 666. Mój ojciec urodził się 1 stycznia a mój dziadek 2 stycznia. Od kilku miesięcy przed śmiercią babci, zaczęły ją nawiedzać dziwne zjawiska (nie cierpiała na Alzheimera czy Demencję) - mieszkała w tym domu sama i tam tez się urodziła. W nocy budziła się bo ktoś chodził po jej pokoju, drzwi słyszała jak się otwierają, jak ktoś dzwoni na dzwonek, ale nikogo nie było, jak ktoś świecił jej w nocy światłem po oczach - też uznawaliśmy to za jej sen lub wyobraźnię, do czasu jej śmierci. Życzeniem mojej babci było, aby na jej grobie nie było pomnika ani nawet skrzynki oraz krzyża (krzyżami w chwilach złości była w stanie rzucić w dziadka, a on to potem sklejał) - uszanowaliśmy to.
Życzeniem jej było także, aby tego starego domu nigdy nikomu nie sprzedawać, jednak z powodu dużego zadłużenia na gospodarstwie, musieliśmy go wystawić na sprzedać - wystawiliśmy go miesiąc temu i od tego głównie momentu zaczęły mnie oraz moją matkę i narzeczoną nawiedzać straszne koszmary, a w domu zaczęły się dziać bardzo dziwne rzeczy, które widziało parę osób także dzieci. Nie chcę sprawy rozgłaśniać, bo nie znaleźlibyśmy kupca, dlatego piszę tylko do Nautilusa.
W domu tym otworzyliśmy po jej śmierci okna w celu wywietrzenia pomieszczenia - chcąc iść wieczorem je zamknąć, z daleka widzieliśmy, że okna na noc zamykały się (przymykały - okna drewniane) same - być może to jakiś dziwny wpływ wiatru, ale rankiem one znowu aż do wieczora były tak pootwierane całkowicie, żeby wieczorem znowu się przymknąć. W końcu wkurzyłem się i zamknąłem szczelnie okna, gdy po dwóch dniach dwa okna były na całego otwarte, a kluc zmamy tylko my, włamania tez żadnego nie było - teraz je zamknąłem i już się nie otwarły. Klucz do domu posiadam tylko ja. Od paru tygodni, dużo osób zauważa, że wieczorem w pokoju gdzie przebywała moja babcia na 5 minut włacza się światło, potem gaśnie -ja niestety tego nie widziałem, natomiast doświadczyłem innych dziwnych rzeczy.
Ostatnio wczoraj moja kuzynka była u mnie i wyszła z psem na dwór (50 m od domu babci) - spojrzała w okno, oświeciło się światło, gdy wchodziła do naszego domu, wtedy zgasło - od razu poleciałem tam z psem, czy ktoś się nie włamał - nie, wszystko szczelnie pozamykane, włamania też nie było. Dziwną sprawą było, że idąc z psem na posesję mojej babci, zatrzymał się on przed wejściem do domu (chociaż jest to owczarek husky i mamy go też w domu) i nie chciał się dalej ruszyć - nie szczekał, ale po prostu jakby blokował go jakiś mur. Nie wchodziłem więc dalej z tym psem lecz musiałem go odprowadzić na moją posesję. W domu tym dwa razy była pani z biura nieruchomości - w czasie jej przebywania na 1 piętrze aby wystawić dom na sprzedać, nagle spadł ciężki garnek z półki, co ona sama zignorowała, ale ja wiedziałem już o co chodzi.
Dzisiaj byłem w tym domu, aby jeszcze posprzątać - okna były pozamykane, ale poczułem nagle przypływ potężnego wiatru, jakby był tam przeciąg - było to nawet przyjemne uczucie, wiatr był ciepły chociaż na zewnątrz jest zimno - trwało to kilka sekund. Jak się tam przebywa (są tam stare rzeczy, właśnie wyprzedajemy antyki) ja osobiście od razu chcę wyjść - męczy mnie chwilowa depresja, niepokój, obawa że dom się zawali - nie wiem.
Sprzedaliśmy starą lalkę przed tygodniem mojej babci, która kupiła jedna pani z Koszalina. Lalka dotarła do Koszalina, ale stwierdzono tam na poczcie, że paczkę z błahego powodu przekroczenia 2 cm wymiaru paczki należy odesłać do nadawcy - odebrałem więc paczkę i wysłałem drugi raz pocztą tradycyjną - znowu nie dotarła do pani z powodu problemów jakichś na poczcie - lalka pochodzi z lat 40. XX wieku. Zadzwoniłem więc do pani odbiorcy, osobiście pojechała na pocztę do Koszalina i odebrała lalkę - jakby coś nie chciało, aby lalka opuszczała ten dom.
Niedawno miałem sen, w którym babcia zmarła oprowadziła mnie po swoim domu. Ostrzegła, że ktokolwiek zakupi go, zwali się na niego sufit i dom się zawali. Babcia zilustrowała to w śnie tym, że było przyjęcie nowego lokatora w pokoju gdzie mieszkała na ok. 6 osób. Babcia miała łóżko na strychu i zaczęła tąpać piętą w podłogę - na gości spadł sufit, były wszędzie trupy - to była kuliminacja. Najpierw w tym śnie zaczęły się otwierać i zamykać okna, zapalać światło, poroszać przedmioty - dokładnie tak zaczęło się to dziać w chwili obecnej po wystawieniu domu na sprzedaż.
W tym śnie obok babci na łóżku leżała też moja ciocia ze strony matki - strasznie cierpiała na łóżku bóle brzucha i miała umrzeć - zadzwoniłem więc do rodziny cioci, aby powiadomić o moim śnie - na drugi dzień ciocia, od lat zdrowa nagle dostała ataku wymiocin i bólów brzucha i przyjechało pogotowie -może to też potwierdzić jej rodzina, że dzwoniłem.
[...] byłem ateistą, ale teraz już nie wiem co o tym myśleć [...]
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
Dostaliśmy ciekawą informację poprzez nasz kanał na facebook`u dotyczącą śmierci klinicznej. Chodzi o tekst piosenki zespołu Lazarus, w którym pojawia się motyw śmierci klinicznej. Jak wszyscy wiedzą - ten temat jest "w centrum zainteresowania" Fundacji Nautilus. I dlatego postanowiliśmy go zaprezentować w dziale XXI PIĘTRO - Twoja Historia.
czytaj dalej
[...] Witam serdecznie całą Załogę Nautilusa.
Moja śp. mama również przewidziała swoją śmierć. Było to tak: odwiedziła nas ciocia (mamy siostra), która jechała w odwiedziny do swojej córki mieszkającej w Warszawie. My mieszkamy w Łodzi. Siedząc przy stole, w którymś momencie moja mama powiedziała do cioci - Zosiu nawet nie wiesz, jak się cieszę, że przyjechałaś, chyba się już więcej nie zobaczymy.
Ciocia oczywiście żachnęła się odpowiadając - Regina o czym ty mówisz...
Tak to mniej więcej było. Nie pamiętam, ale chyba pisałam o tym do Was.
Ja natomiast tak jakoś w tym samym mniej więcej okresie (nie pamiętam dokładnie) miałam sen. Przyśniła mi się nieżyjąca ciocia (młodsza siostra mamy). W tym śnie zobaczyłam, jak ciocia z innymi osobami szykuje jakieś mieszkanie. To znaczy sprzątały, czyściły ściany. Zapytałam się cioci co robi. Ciocia odpowiedziała, że musi przygotować pokój, bo niedługo ktoś tu zamieszka. Ciocia w tym śnie była taka radosna, szczęśliwa. Sprzątając to mieszkanie cały czas podśpiewywała.
Rano opowiedziałam ten sen mamie. Mama zaniepokoiła się. Powiedziała, być może ciocia cię zabierze do siebie. Ona bardzo cię lubiła. Hmm, nie powiem, aby mamy wyjaśnienie tego snu mnie ucieszyło. Miałam bowiem synka do wychowania. Mama uspokajała mnie jednak, mówiąc, że tak tylko gdyba, bo czasami zmarli śnią się na deszcz.
Jednak to nie o mnie chodziło, a o mamę.
Mama zmarła w szpitalu. Co dziennie po pracy chodziłam do mamy. Jednego dnia, mama powiedziała do mnie - wiesz, widziałam Pana Jezusa. Przyszedł do mnie. Jaki On śliczny. Długo ze mną rozmawiał. Ale tutaj w szpitalu nikt mi nie wierzy...
Chyba dwa dni później zmarła.
Nie wiem, czy ma to jakieś znaczenie. Ciocia zmarła na koniec miesiąca marca, mama zmarła w nie cały rok później, na początku marca.
--
Pozdrawiam serdecznie
[...] Witam.[...] nie jestem z tych osób które sobie robią żarty z takich rzeczy. Kilka lat temu w wypadku zginęła moja przyjaciółka.15.05.2009 obchodziła 15 urodziny,a 3 dni później... :C
Zawsze była wesoła, nie miała nigdy żadnych "odchyłów" ,nawet w żartach. Więc do rzeczy...
18.05.2009 roku była w szkole, prosto po niej (w czasie lekcji była normalna) coś ją jakby tknęło i pierwszy raz powiedziała że nie chce umierać i pobiegła do domu.. Do tej pory nie rozumiemy czy ona to czuła czy co. Na gg ustawiła opis " Spójrz na otoczenie,tam drzemie zagrożenie". Zginęła około godz 20. :( Tam nie jest napisane do końca tak, jak było naprawdę.Pijak uderzył w samochód dlatego wylądowali na drzewie...
Pozdrawiam,Ania:)
czytaj dalej
Od jakiegoś czasu miałam ogromną ochotę na kupienie sobie kryształu górskiego.Szukałam dosyc długo i znalazłam go w postaci naszyjnika z drobniutkich kryształków. Kupiłam też klipsy z oszlifowanych kryształów.
,,Coś,, mówiło mi bym założyła naszyjnik na szyję i poszła w tym spac. Tak też i zrobiłam. Spałam lepiej niż zwykle, miałam tez dziwny sen;śniła mi się ogromna sala pełna ludzi, siedzenia jak w teatrze. Wszystkie miejsca były zajęte, ja usiadłam na schodach między rzędami .Usłyszałam przepiękną melodię/ fortepian, pianino ?/ ale nie widziałam człowieka na nim grającego.
Potem były owacje dla Mistrza na stojąco.Widziałam zafascynowanie w oczach tych eleganckich ludzi.Ja w tym czasie czułam się jak ,,szara myszka,,.Nagle tłum ludzi zaczął się rozstępowac i Mistrz podszedł do mnie. Wstydziłam sie podnieśc na Niego oczy. Jednak przemogłam się, gdy nastała cisza. Zobaczyłam b. wysokiego, postawnego mężczyznę z długimi- do ramion- blond włosami, który podał mi rękę na pożegnanie. Wtedy to poczułam coś niewytłumaczalnego: cudowną więż między mną a Nim.
Przytulił mnie do siebie i w tym czasie słychac było przepiękne akordy Jego muzyki. Wszyscy patrzyli na nas ze zdziwieniem. Czułam MIŁOŚC przepływającą z serca do serca. Czuliśmy się tak jakbyśmy odnależli sie po wielu latach szukania- dwie pokrewne dusze. Rozmawialiśmy telepatycznie, powiedział,że bardzo się spieszy. Miała wrażenie,że na inną planetę.
Tak bardzo chciałam podac mu swój adres/?/,ale wiedziałam,że czas Jego mija i musi mnie jak najszybciej opuścic.
Na drugi dzień znowu założyłam ten naszyjnik i przyśnił mi się Dalaj Lama. Spytał się/po polsku/ o moją najstarszą córkę.powiedziałam mu cos na ten temat/ teraz nie pamiętam/ a On powiedział coś- dla niej- po angielsku. Ponieważ nie znam tego języka, nic nie zrozumiałam.Na trzecia noc znowu założyłam naszyjnik, ale bardzo mnie uwierał i przeszkadzał.Za kilka dni rozsypał się.
Serdecznie pozdrawiam całą Załogę Nautilusa. Nie mogę się doczekac nastepnych super ciekawych artykułów:)
czytaj dalej
Opiszę swoją historię w podobnym klimacie . I mimo iż mam już prawie 50 lat to ta historia jest w sumie jedyną w moim życiu , która otarła się o opisywane w Nautilusie zjawiska. Paręnaście lat temu byliśmy z żoną na wycieczce w Egipcie w Sharm el Szejk hotel Radison. Akurat w tej miejscowości spędzaliśmy parę dni podczas objazdowej wycieczki po Egipcie. Pokój mieliśmy na pierwszym piętrze. Śpiąc w nocy w tym pokoju musiałem się przebudzić i otwierając oczy zauważyłem postać stojącą na przeciwko łóżka .
Postać stała nieruchomo i wpatrywała się we mnie. W pokoju było ciemno , zasłony były zasunięte , ale wzrok mój przyzwyczajony już do ciemności w pokoju wyraźnie widział tę postać. Pierwsza myśl że to był złodziej i chciał ukraść rzeczy z walizek i być może wyciągnąć portfel i dokumenty które musiały gdzieś tam leżeć. Pomyślałem też że złodziej widząc że się budzę znieruchomiał wpatrując się we mnie. Nie zastanawiając się dalej zacząłem głośno wołać imię żony . Ta się szybko obudziła i krzycząc na całe gardło wyskoczyła jak oparzona z łóżka biegnąc wprost na stojącą postać Przez myśl mi przeszło że na pewno wpadnie na niego i zaraz zaczną się szamotać.
Żona błyskawicznie dopadła do drzwi , otworzyła je i chyba włączyła światło . Wtedy dostrzegłem że w pokoju nikogo nie ma i przez myśl mi przeszło że całe to zdarzenie to był tylko sen. Jednocześnie żona zaczęła cały czas panicznie krzycząc , pytać się kto jest w pokoju. W pełni świadomy przy włączonym świetle odpowiedziałem , że w pokoju nikogo nie ma. Wtedy już trochę uspokojona żona weszła z powrotem do pokoju. Stwierdziła że gdy zacząłem krzyczeć , budząc się zauważyła nachylającą się nade mną zakapturzoną postać.
Przy czym raczej to nie mogła być ta sama postać którą ja widziałem gdyż stała ona w innym miejscu [ parę metrów bliżej ] Obszukaliśmy cały pokój , oczywiście nikogo nie było. Dodam że ja i żona jesteśmy raczej nieużywający alkoholu a tym bardziej innych Używek mogących wpływać na postrzeganie świata. Żona musiała głośno krzyczeć bo z rana przyszła ochrona z zapytaniem czy u nas wszystko OK. Gdybym sam widział tę postać uznałbym że to sen lub przewidzenie. Ale ja i żona raczej nie mieliśmy tego samego snu i nie ulegliśmy zwidom w tym samym czasie.
[historia została przedstawiona jako jeden z komentarzy do publikacji w naszym XXI PIĘTRZE - spodobała nam się i trafiła do Archiwum FN]
czytaj dalej
Witam!!!! Chciałam napisać o tym co się wydarzyło wynajmowanym przeze mnie i męża domku. Może historia Was zaciekawi. Od razu piszę, że już jako dziecko czułam obecność osób trzecich niewidocznych dla oka. Ale do rzeczy. Było to w 2006r tuż po narodzinach mojego syna. Często gdy zostawałam sama (mąż do późna w pracy) czułam obecność Kogoś niewidzialnego. A nawet kilka razy wydawało mi się, że do pokoju (w którym byłam) z kuchni Ktoś zagląda. Z kuchni, w której nikogo fizycznie nie było. Pewnego wieczoru, gdy mały usnął, a ja szczęśliwa położyłam się spać. W trakcie snu wydawało mi się, że nad moją twarzą zawisła męska dłoń z rozcapirzonymi palcami.
A w głowie zabłysła myśl, że dziecko płacze. I po chwili rzeczywiście synek zaczął przez sen popłakiwać. Dlatego wzięłam Go do siebie do łóżka. I razem przespaliśmy spokojnie do rana. Gdy po urlopie wychowawczym wróciłam do pracy. Będąc w kuchni zobaczyłam postać stojącą w progu między kuchnią, a pokojem. Postać ubrana była w czarny płaszcz, a na głowę narzucony był kaptur. Chwilę postała, a potem zniknęła. Później raz czy dwa razy widziałam ciemną postać.
Co do dziwnych zjawisk. Przytrafiło mi się raz gdy mąż był w Niemczech. Ja co drugi dzień nocowałam w domku. Wtedy raz przyśnił mi się realistyczny sen. Od progu w moją stronę płynęła kobieta ubrana na biało. Postać cały czas powtarzała " On jest mój, on jest mój...." Ja w tym czasie nie mogłam się ruszyć. Dopiero gdy zaczęłam w myślach powtarzać modlitwę wszystko wróciło do normy.
Mogę jeszcze napisać, że mąż w parę miesięcy potem zmarł właśnie w tym domu. [...]
czytaj dalej
[...] Droga Redakcjo
Chcę się podzielić z Państwem pewną historią. Mam 30 lat, jestem księgową i mieszkam od 2006 roku w Irlandii. Jak wiele osób na początku swojego emigracyjnego życia dzieliłam dom ze współlokatorami. Do swojego 2 lokum wprowadziłam się na początku listopada 2006, moimi współlokatorami byli Angielka zajmująca się logistyką w sieci domów towarowych i pochodzący z Indii inżynier IT. Byliśmy więc osobami mocno stojącymi na ziemi. On mieszkał w tym domu najdłużej z nas, bo od ponad roku i dzielił go ze swoją narzeczoną z Francji i jej bratem.
Po około 2 tygodniach od wprowadzenia się zauważyłam u siebie pogorszenie samopoczucia i zdrowia. Dotychczas czułam się świetnie. Moje sprawy zawodowe, perspektywa awansu, wyraźnie stanęły w miejscu. Moja współlokatorka jak się później okazało, miała podobne odczucia co do siebie. Najgorsze miało jednak dopiero nadejść.
Tuż po Nowym Roku miały miejsce niesamowite rzeczy w naszym domu. Wielokrotnie budziliśmy się w środku nocy, ponieważ wyraźnie słychać było odgłosy jakby ktoś chodził po dachu. Nikt nie mógł tego zrobić ponieważ nie było fizycznej możliwości dostania się na dach ani od strony ulicy ani ogrodu. Zawsze też działo się to około 2.30 nad ranem. Innym razem obudziłam się nagle, ponieważ poczułam zimny powiew, jakby wir powietrza nade mną, czułam też wyraźnie jak kręci mi się w głowie i ktoś jakby ściągał ze mnie siłą kołdrę. Zapaliłam natychmiast światło i w pokoju oczywiście nikogo nie było. Cały luty 2007 roku wspominam jako jeden z najgorszych miesięcy w swoim życiu. Musiałam zgłosić się na biopsję, ponieważ podejrzewano u mnie nowotwór, mój tata znalazł się w szpitalu (całe życie nic mu nie było) i poważnie zasłabł po operacji, moja mama miała wypadek samochodowy, w którym ledwie uszła z życiem a moja babcia przeszła poważny zabieg kardiochirurgiczny. Moja współlokatorka zaczęła również poważnie chorować, co skończyło się dla niej poważnym zapaleniem płuc i pobytem w szpitalu.
To jeszcze nie koniec rewelacji. Pewnego dnia odwiedzili mnie moi znajomi, byli w domu zaledwie godzinę, ale po tej wizycie ich życie zamieniło się w piekło. Rozstali się miesiąc później, ona straciła pracę, na dodatek w tragicznych okolicznościach zmarł jej ojciec, zapadła na ciężką depresję. On z kolei, dotąd uczciwy człowiek, wdał się w kontakty z nieodpowiednimi osobami i popadł w poważne konflikty z prawem, alkoholizm.
Zaczęłam się poważnie bać o swoją dalszą przyszłość i zdecydowałam się wyprowadzić jak najszybciej. Moja współlokatorka także. Życie szybko powróciło do normy i koszmar się skończył, znowu cieszę się życiem, wiem, że jej także zaczęło się układać.
Zapytacie Państwo pewnie o naszego współlokatora. Otóż był najdziwniejszą osobą, jaką spotkałam w całym dotychczasowym życiu. Na każdym kroku podkreślał jak nienawidzi zachodniej kultury, komentował nasze zwyczaje, znajomości z partnerami życiowymi, sam zaś sprowadzał co tydzień inną kobietę do domu, wiele z nich było załamanych psychicznie po znajomości z nim. Z jednej strony twierdził jak zależy mu na dobrych relacjach z ludźmi, ale z drugiej strony ich nienawidził. Korzystał z tej znienawidzonej, zachodniej kultury pełnymi garściami . Współlokatorka powiedziała mi któregoś dnia, że opowiadał jej, że brał kiedyś udział w obrzędach hinduistycznych i że miał styczność z prawdziwym złem oraz o tym jak wielkim bałaganem jest jego życie. Uznałyśmy to za jakieś chore brednie i fantazje człowieka, który wypił o jednego drinka za dużo. Po tym wszystkim, co miało miejsce, jednak stwierdziłyśmy, że miałyśmy w tamtym miejscu do czynienia z czymś tajemniczym i nieznanym i w jakiś sposób to miejsce było przeklęte. Jak inaczej wytłumaczyć, że życie każdego, kto mieszkał lub był częstym gościem, w jakiś sposób komplikowało się prędzej czy później.
O tamtym domu wiemy tyle, że należał w przeszłości do straży morskiej i ratowano tam min wielu rozbitków. Później przez 7 lat mieszkało tam małżeństwo z 2 dzieci, nie działo się nic niepokojącego. Zaczęło się dziać dopiero po tym, jak zamieszkał tam opisywany inżynier z Indii. Jego związek z narzeczoną z Francji rozpadł się, ponieważ zachorowała na ciężką postać depresji (ciekawe co było powodem?). Dotychczas nie wierzyłam w żadne zjawiska nadprzyrodzone, ale do dziś zastanawiam się, z czym miałyśmy w tamtym domu styczność. Cokolwiek to było mam nadzieję ,że już nigdy nie doświadczę czegoś podobnego.
Pozdrawiam
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
Witam całą załogę! Pierwszy raz kiedy zdarzyło się coś dziwnego w moim życiu było jak miałem około 12 lat. Bawiłem się z kuzynem na podwórku i nagle dostrzegliśmy pojazd ufo w oddali. Był to klasyczny spodek oddalający się i bujający się na boki. Zawołaliśmy rodziców ale ci nawet nie spoglądając na ufo i nie wychodząc na zewnątrz stwierdzili jednogłośnie, że to samolot, jednak my z kuzynem widzieliśmy coś innego...
Kiedyś z kuzynem obserwowaliśmy nocne niebo i nagle jedna z gwiazd rozbłysła tak mocno, że wydawała się wielka jak księżyc po czym zmniejszyła się i zaczęła lecieć...
W późniejszym wieku kiedy wracałem ze spaceru z jeziora a było strasznie ciemno, tylko w oddali było widać latarnie coś siedziało na drzewie. Usłyszałem jak to schodzi, łamią się gałęzie i tupot na trawę. Nagle słyszę jakieś dziwne dźwięki jakie wydaje i biegnie prosto na mnie, było aż słychać jakby koń na mnie biegł jakiś. Spanikowałem ale się nie dałem, darłem się i stroszyłem żeby to przestraszyć i podziałało bo zamiast na mnie pobiegło obok. Po chwili znów ruszyło to znów udawałem większego niż jestem. Pamiętam trzymało się gdzieś z 3 metry przede mną a ja cofałem się pomału w stronę latarni. Po chwili wyciągnąłem telefon i chciałem zaświecić w to miejsce gdzie to powinno stać ale już niczego tam nie było. Nogi jak z waty... Pamiętam tylko, że wydawało mi się to coś dużego koloru białego.
Inna historia jest taka, że kiedy siedziałem sobie na polanie z dziewczyną (teraz moją żoną) nagle pomarańczowa kula zeszła z chmur, zatrzymała się i poleciała z powrotem do góry. Takie niby nic ale moją dziewczynę to mocno wystraszyło więc trzeba było się zmywać.
Najświeższą historię już kiedyś przedstawiałem ale opowiem jeszcze raz.
Siedzimy raz ze szwagrem i jego dziewczyną u niego w domu. Wszystko fajnie ładnie, rozmowa przebiegała normalnie, śmiechy kawały te sprawy. Nagle poczuliśmy bardzo mocny smród... Śmierdziało takimi jakby starymi siuśkami i to bardzo intensywnie. Nie znaleźliśmy "epicentrum" tego smrodu, po prostu nagle się pojawił obok nas i trwał z nami około 5 minut. Był tylko tam gdzie siedzieliśmy, kilka metrów dalej już nic nie śmierdziało. Najciekawsze w tym wszystkim było jednak to, że ten intensywny smród czułem tylko ja i Sławek, a Ania nic... kompletnie nic... myślała, że sobie z niej żartujemy (nie miała kataru jak coś :P)
Smród jednak był bardzo wyraźny po czym nagle zniknął tak szybko jak się pojawił. Spokój był na jakieś pół godziny kiedy znów się pojawił ale tym razem na około 30 sekund. Znów dla mnie i Sławka był bardzo intensywny a Ania go w ogóle nie czuła. Dodam może, że dom w którym mieszka Sławek został przez niego kupiony i wyremontowany jakieś 4 lata temu. Przedtem mieszkała tam jakaś patologiczna rodzina i ktoś tam zmarł (ponoć jakiś pijak co go znaleźli po paru dniach) tyle wiem. Sławek opowiadał także że nieraz jego pies wariował, bał się, gapił się w jedno miejsce itp. Podczas gdy u niego spałem sam słyszałem kroki na poddaszu, trzaskania drzwiami oknami jakieś skrzypienia i to mocno słyszalne aż się w nocy budziłem. Teraz mieszkamy na piętrze z żoną ale nic się nie dzieje...
Teraz kilka ciekawszych historii moich znajomych i rodziny.
Kiedyś moja siostra wraz z kuzynką siedziały same w domu, nagle usłyszały dzwonek do drzwi ale nikogo nie było. Później znów dzwonek i schodzą na dół, otwierają drzwi a tam za betonowym płotem stoi... kostucha :D (przynajmniej tak cały czas mówią), mało tego to coś szło w ich kierunku, może ktoś pomyśleć sobie, że to ktoś sobie jaja robił i chciał je przestraszyć ale myk jest taki, że ta kostucha przeszła przez płot jakby go tam nie było... Przeniknęła przez niego. Te się wystraszyły szybko drzwi na klucz i uciekły do kuchni skąd widać kto stoi w drzwiach. Nagle znów dzwonek do drzwi i to coś tam było pod drzwiami. Uciekły na górę i dopiero po kilku godzinach zeszły kiedy to coś odeszło.
Druga jest historia związana z moim znajomym wydarzyła się z 15 lat temu. Umarła jego ciotka, nie poszedł na pogrzeb. Po kilku dniach jego rodzice poszli na przeciwko do znajomych a on został sam i grał na kompie. Usłyszał, że ktoś go woła "Michałek" zszedł na dół by myślał, że rodzice już wrócili, ale zamiast tego zobaczył swoją zmarłą ciotkę od pasa w górę... Pozostała dolna część była niewidoczna. Tak się przestraszył, że wybiegł w skarpetach na przeciwko do rodziców gdzie był w histerycznym płaczu i szoku, dopiero po kilkunastu minutach był zdolny żeby powiedzieć co się stało.
Następna historia jest mojej mamy. Kiedy była mała spała ze swoją mamą w pokoju, obudziła się a tam jakiś cień w kapeluszu stoi przy drzwiach i się na nią patrzy. Przestraszyła się i schowała się pod kołdrę, po czasie zerknęła ale upiór nadal tam był no to znów myk pod kołdrę. Po około 30 minutach znów patrzy ale już nikogo nie było.
Kiedyś mój kuzyn wraz z kolegą siedzieli na dachu garażu i patrzyli w gwiazdy. Nagle z nieba zleciały dwie kule i zaczęły bardzo żwawo kręcić się w okół wieży ciśnień która była nieopodal. Później poleciały do góry i zniknęły.
Innym razem mój drugi kuzyn na rybach w nocy spojrzał w niebo a tam statek kosmiczny z setkami światełek cicho porusza się nie wiele wyżej od linii lasu, patrzył się na niego aż drzewa go przysłoniły.
Mojej mamy koleżanka z pracy kiedyś jej opowiadała, że kiedyś szli z kolegami i koleżankami drogą, mijały lasek w którym kiedyś się ktoś powiesił. Coś tam świeciło stanęli zainteresowani co to i nagle wyłoniła się trumna z której coś wyszło i szło w ich kierunku. Wszyscy byli przerażeni, niektórzy od razu uciekli innych sparalizował strach i stali w miejscu. Ale w ostatniej chwili jakoś udało się wszystkim uciec. Do dzisiaj z całej załogi (chyba 7 sztuk ich tam było) żyje tylko koleżanka mojej mamy, wszyscy pomarli w dziwnych okolicznościach w przeciągu kilkunastu lat.
Moja mama kiedyś siedziała sama w pokoju, obok stała gitara. Tylko pomyślała sobie coś w stylu "ciekawe co by było gdyby nagle zgasło światło i ktoś szarpnął o struny" zanim zaczęła myśleć do końca to się stało, wybiegła z pokoju z krzykiem do rodziców. Dom jest przedwojenny, poniemiecki.
Pozdrawiam
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
[…] Witam. Postanowilem napisac do panstwa i podzielic sie po prostu tym co spotyka mnie lub spotykam sie ja w moim zyciu. W mlodym wieku odbywalem zasadnicza sluzbe wojskowa w 1995 roku. Pomijajac szczegoly tego, moja jednostka "koncowa"po szkolce byla w Braniewie. Tzw.cyrk. Bardzo czesto mielismy poligony strzelania itd.
Jedno z takich cwiczen odbywalismy na Pierzchalak. Jako ze bylem dzialonowym czolgu i mielismy nocne strzelanie z "broni czolgowej" zaraz po wystrzelaniu amunicji otworzylismy klapy na wierzyczce i razem z moim mechanikiem czyli kierowca usiedlismy na zewnatrz. Bylo cieplo i zrobilo sie bardzo cicho az moge powiedziec ze mimo tego wszystkiego przyjemnie.
Nagle na koncu lufy czolgu lub na tej dlugosci pojawilo sie cos czego nie mozna nazwac obiektem ale wiadome bylo ze jest swiadome, sterowane. Coś, co było świadomie poruszające się!
Zlecialo przed nas jakby po wykresach, po ktorych mialo sie poruszac. Bylo nieruchome okolo 20 sec. po czym oddalilo sie, odlecialo wg tego samego wykresu tylko unosząc się w druga strone. Jak sie okazalo widzielismy to my dwaj.
Gdy odlecialo spojrzelismy sie na siebie i w jednym momencie sie spytalismy nawzajem:
- widziales to???
Uzgodnilismy, ze nie bedziemy tego opowiadać dalej. Mijaly lata. Spotkalismy sie z tym kolega przypadkowo. Obydwaj sie ucieszylismy na takie spotkanie kumpla z wojska. Na koniec rozmowy spytalem sie go po prostu:
- pamiętasz to coś?
Odparl:
- oczywiście, ze tak.
Od tamtej pory swiadomiej patrzylem na niebo. Obecnie mieszkam w UK. Tutaj oczywiscie spotkalem cos co nie jest pospolite do obserwacji. Jestem osoba wierzaca ale zdecydowanie roznie sie od pospolitego mochera. Wierze w stworzyciela i syna jego Jezusa i rowniez w reinkarnacje bo uwazam ze to jest sprawiedliwe dla nas...Modle sie do nieba i podczas mojej modlitwy.. Co dziwne,wiedzialem ze musze spojrzec w lewa strone i ze mam tam to zobaczyc. Mieszkam w Londynie i swiatla samolotow sa geste jak gwiazdy. Mimo to to swiatlo sie wyroznialo. Bylo wieksze mocniejsze. Śledzilem je, zatrzymalo sie i wypuscilo mniejsze swiatlo ktore jakby wypluło to mniejsze swiatlo. Potem wyhamowało po chwili do zera by nagle jednoczesnie z wiekszym braciszkiem ruszyc dokladnie ta samo predkoscia i trajektornia.
Kilka lat pozniej oczywiscie przez okno rowniez w Londynie mialem okazje zobaczyc jasno-ognista kule ktora jakby odbijala sie od ziemi. Gdy byla w powietrzu zatrzymywala sie jakby szukala miejsca gdzie ma wyladowac lub sie odbic. Nie chce tu zbytnio wdawac sie w swoje prywatne zycie itd ale mam sny ktore przypominaja mi moje terazniejsze zycie. Jednak to sa chwile z bardzo mlodych lat i po takim snie budze sie i przypominam sobie ze TAK to bylo teraz pamietam. Jednym z nich bylo to ze widzialem taki obiekt w ksztalcie rakiety na niebie, oczywiscie w nocy. Gwiazdy swiecily bardzo jasno podobnie jak ksiezyc a TO bylo bardzo blisko mojego wzroku.
To z grubsza o tym. Nie jestem wariatem chociaz..kto wie:-)
Postanowilem do Was napisac bo Was szanuje i podziwiam. Szanuje za to co robicie a podziwiem bo walczycie - w pelnym tego slowa znaczeniu. Pozdrawiam i trzymajcie sie Panowie.
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
[...] Pozdrawiam Fundacje Nautilius. Chcialbym wam w skrocie opisac dwa przypadki ktore mialy miejsce w ostatnich dniach.
1. Dwa tygodnie temu pojechałem do domu pogrzebowego aby pozegnac sie z ojcem mojego znajomego . Bedac tam uslyszalem glos czlowieka ktorego cialo spoczywalo blisko nas . Prosil on aby przekazac dla syna wiadomosc . Bylo to jedno zdanie.-"Powiedz mojemu synowi ze jestem teraz szczesliwy".
W myslach wachalem sie i pomyslalem ze chyba za bardzo nie wypada tego mowic w obecnosci kilkudziesieciu gosci. Jednak uslyszalem ponownie glos "Nie , powiedz mojemu synowi ze jestem teraz szczesliwy" . To spowodowalo ze nie baczac na gosci podszedlem do jego syna i przekazalem ta wiadomosc. On rozplakal sie ,ale po chwili mi podziekowal. Nastepnego dnia zadzwonil do mnie i poprosil o spotkanie. Zastanawialo mnie dlaczego wiadomosc byla tylko dla niego a nie dla calej rodziny.W czasie rozmowy z nim dowiedzialem sie ze rodzenstwo bylo ze soba sklocone i chodzilo generalnie o podzial majatku. Moj znajomy byl najmlodszym z czworga rodzenstwa ale najbardziej opiekowal sie swoim ojcem a ten z kolei polecil jemu podzial majatku.
2. Tydzien temu otrzymalem w pracy list internetowy powiadamiajacy mnie ze na nastepny dzien odbedzie sie msza pozegnalna za ojca mojej glownej szefowej. Mialo to miejsce okolo 140 km od mojego miejsca zamieszkania. Wieczorem zastanawialem sie czy wypada tam pojechac bo moja szefowa znalem tylko tzw. oficjalnie. Cos jednak przemawialo we mnie aby pojechac. Nastepnego ranka wyruszylem w podroz. W trakcie drogi zobaczylem postac zolnierza w mundurze oficerskim.
W czasie mszy rodzina zmarlego miala kilkanascie minut na wspomnienia o nim. Przed oltarzem byl stol z urna i zdjeciami a jedno z nich przedstawialo wlasnie ta osobe ktora wczesniej przez moment ukazala mi sie. Po przemowieniach osoba ktora opuscila swoje cialo poprosila abym przekazal wiadomosc dla rodziny-"Kocham was wszystkich"-. Zrobilem to juz po mszy i nastepnego dnia otrzymalem list z podziekowaniem.
Doszlo do mnie nastepnego dnia ze decyzje o pojechaniu tam podjalem glownie z powodu ducha ktory mnie o to poprosil.
Pozdrawiam serdecznie.
[dane do wiad. FN]
Historia opublikowana w naszym XXI PIĘTRZE - jej autorem jest dobrze nam znany (od lat) czytelnik serwisu, który ma dar widzenia i słyszenia duchów.
czytaj dalej
[...] Witam Załogę Nautilusa. Chociaż nie zawsze zgadzam się z tym co czytam na waszych stronach, to cieszę się że jesteście i doceniam to co robicie. Postanowiłem podzielić się z wami jednym z moich wielu doświadczeń związanych z reinkarnacją, wędrówką dusz.
Był rok 2011, początek sierpnia, niedziela. Musiałem wstać ok 3 rano żeby zdążyć na samolot do Londynu. Urlop niestety się skończył. Żona i dzieci zostały w Polsce do końca wakacji.
Samolot był wcześnie rano i podejrzewam że dlatego był w połowie pusty. Usiadłem sobie na końcu z dala od wszystkich i szybko zasnąłem. Nie pamiętam nawet jak startował. Obudziłem się mniej więcej w połowie drogi, było mi zimno, okazało się że usiadłem pod nawiewem. Przesiadłem się i znowu zasnąłem.
Do domu dotarłem ok 10 rano, czułem się bardzo zmęczony, złożyłem to na nie przespaną noc. Wziąlem prysznic i się położyłem. Obudziłem się jeszcze bardziej zmęczony, czułem że jestem chory. Następnego dnia było jeszcze gorzej, ja jednak nie miałem wyjścia, musiałem pokazać się w pracy.
Pamiętam że właśnie wyszedłem z metra gdy pierwszy atak kaszlu mnie chwycił, miałem wrażenie że wypluję płuca. Dotrwałem do końca dnia i z góry zapowiedzialem że mnie nie będzie następnego dnia. Po pracy poszedłem do lekarza. Dostałem tydzień zwolnienia i antybiotyk.
We wtorek mój stan jakby się poprawił, antybiotyk działa pomyślałem.
Środa rano, obudził mnie mój kaszel, był to najsilniejszy atak kaszlu jaki miałem w życiu.
Kaszlalem wisząc nad zlewem i patrzyłem na wypadająca z moich ust zielono-szaro-zolta maź w której bylo coś wyglądające na małe grudki ziemi, jednak było dosyć twarde. Cały dzień przespałem na sofie, nie byłem w stanie zrobić cokolwiek, nic nie jadłem tylko piłem wodę. Ok 23 postanowiłem pójść do łóżka, byłem bardzo mocno osłabiony, bolała mnie cała klatka piersiowa. Postanowiłem że z samego rana pójdę ponownie do lekarza.
Położyłem się na prawym boku gdyż ta strona najmniej bolała, nie mogłem jednak zasnąć. W pokoju było dosyć jasno, zapomniałem zasłonić okno. Otworzyłem oczy i zobaczyłem że mam przed sobą coś co nie mając oczu patrzy na mnie, nie jestem w stanie opisać jak to wyglądało, było koloru purpurowego, a przynajmniej tak w poświacie światła ulicznego wyglądało.
Pomyślałem że to dopiero jazda, po tych wszystkich doświadczeniach z Reiki, medytacja, różnymi historiami także z waszej strony, jestem w pełni świadomy i widzę coś, co wiem że nie istnieje.
Jedyny wniosek jaki przyszedł mi do głowy to to że tak chyba wygląda śmierć, nie wiem dlaczego ale wcale się nie bałem. Mówiłem sam do siebie w mojej głowie że jeżeli przyszedł mój czas to nic na to nie jestem w stanie poradzić, że mam wystarczająco duże ubezpieczenie na zycie, że pokryje ono spłatę domu i jeszcze coś zostanie, że żona i dzieci są w jakiś sposób zabezpieczone.
Tu się włączyło mi logiczne myślenie, zacząłem szukać logicznego wytłumaczenia na to co widzę. Obrócilem się i położyłem na plecach, to coś bardzo powoli uniosło się i zawisło ok metra nade mną. Czułem że cały czas mnie obserwuje. Patrzyłem więc na to starając się przypisać temu jakiś kształt i doszedłem do tego że w jakiś sposób przypomina to wijącą się kupę identycznych węży.
Od momentu gdy to zauważyłem do chwili jak mi się wydaje zasnąłem minęło ok 25 minut, mamy projekcje zegarka na suficie i pamiętam że ostatni raz spojrzałem na zegarek 2 minuty po północy.
Obudziłem się jak zwykle o szóstej rano bez bólu w klatce piersiowej, bez kaszlu byłem jednak nadal trochę osłabiony. Po południu czułem się tak jak przy lekkim przeziębieniu.
W piątek już nie miałem żadnych dolegliwości.
Pozdrawiam.
[dane do wiad. FN]
Ps.
Proszę o zachowanie moich danych wyłącznie do wiadomości FN
czytaj dalej
Nigdy nie zaprzątałam sobie głowy katastroficznymi wizjami dotyczącymi naturalnych kataklizmów – rozumiem i szanuję fakt, że natura pragnąc zachować równowagę nie liczy się za bardzo z planami człowieka i miesza mu szyki. Pogodziłam się też z myślą, że póki co mamy ograniczony wpływ na to, czy cyklicznie grasujące żywioły nie zabiorą ze sobą życia przypadkowych nieszczęśników, którzy znajdą się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Muszę jednak przyznać, że na przełomie lata i wczesnej jesieni ubiegłego roku, na kilkadziesiąt godzin pochłonęła mnie gorączkowa lektura analiz zagrożenia powodziowego w Polsce, a wszystko po to aby nieco złagodzić swój niepokój po pierwszym i jak dotąd jedynym bardzo wyraźnym, prawie namacalnym śnie katastroficznym, który miałam.
Scenerię snu stanowił letni dzień. Bezchmurne niebo, pełne słońce. Chyba okres wakacyjny, bo na zewnątrz na placu zabaw bawiło się mnóstwo dzieci w różnym wieku. W powietrzu czuć było jakieś poruszenie. Dorośli wyglądali z mieszkań, wychodzili na balkony, o czymś dyskutowali z sąsiadami. Wiedziałam, że środki masowego przekazu podały ludziom ostrzeżenie, informacje były dostępne dla wszystkich. Ogół Społeczeństwa jednak nie potraktował tego poważnie – może miało to związek ze zbyt lekkim, nieco kpiącym sposobem zarysowania problemu? Owszem, oczekiwano na coś, ale z pewną dozą rozbawienia, jakby to miało na celu tylko nieco uatrakcyjnić marazm ciepłych, leniwych wieczorów.
Stałam przed domem swoich rodziców i przyglądałam się ludziom, czując w sobie złość, że nie wierzą, że nie próbują ratować swoich dzieci. Wiedziałam, że to się wydarzy i że większość z nich zginie. Czułam żal, ale nie mogłam nic zrobić. Moim zadaniem było namówić moich bliskich, którzy też podchodzili to tego sceptycznie, żeby na okres zaledwie kilku dni skorzystali z oferty „przyjaciół” i przenieśli się w bezpieczne rejony. Rodzinę wybłagałam, żeby się zgodziła argumentując, że nic nie stracą, jeśli się nic nie wydarzy. Jeżeli jednak się wydarzy i nagle zapragną zmienić zdanie, może nie być już takiej możliwości – a wiem, że śmierć przez utonięcie nie należy do najlżejszych.
Muszę tutaj wyjaśnić, że ci „przyjaciele” pojawili się znikąd, wcześniej ich nie znałam. Przyjechali w celach służbowo-turystycznych gdzieś z zagranicy i, co było niecodzienne, zaoferowali mi i mojej rodzinie pomoc. Wydawali się nieco egzotyczni, drobni – trzymali się zawsze razem. Zastanawiałam się czy ich smukłe, drobne sylwetki są wynikiem jakiejś zachodniej mody na zdrowe odżywianie. Przyszło mi też do głowy, że mogą być bardzo poważnie chorzy, wyglądali bowiem na wyniszczonych. Gdy tak siedzieliśmy wszyscy w ich pomieszczeniu, bardzo wysoko, widzieliśmy jak gwałtownie podnosił się poziom wody – to przebiegało błyskawicznie.
Fala nie szła od strony morza i zatoki, ale od lądu. Poziom wody sięgał 20 piętra i miałam przeświadczenie, że nie będzie się długo utrzymywał, że koniec powodzi będzie równie szybki jak jej początek. W pomieszczeniu rozbrzmiewały głośne rozmowy, gdyż wszyscy byli bardzo mocno zaabsorbowani przebiegiem zdarzeń. Stałam naprzeciwko siedzących obok siebie na kanapie w zupełnej ciszy „przyjaciół” i przyglądałam się im z wdzięcznością za okazaną życzliwość. „Ich stopy nie sięgają podłogi” – zauważyłam w pewnej chwili nieco zdumiona. Pojawiały się kolejne pytania: Czy milczą przez barierę językową? Z jakiego kraju pochodzą? Czemu siedzą tak spokojnie? Nie boją się o swoich bliskich? Czy to zjawisko, ta powódź, miała charakter tylko lokalny i nie obejmowała terenów, które oni zamieszkują? Wiedziałam, że po wszystkim oni chcą wrócić do siebie.
Bardzo przygnębiała mnie perspektywa zmierzenia się ze skutkami tego, co zastaniemy po wszystkim. Widmo głodu, chorób, przejawów bezprawia. Jeśli było to na skalę globalną, to jaki świat zastaniemy i czy nie będzie to przedsionek piekła? Przeczuwałam, że może nastąpić jeszcze taki dzień, że pożałuję tego, że nie zginęłam razem z tyloma innymi...
Po obudzeniu szukałam informacji dotyczących mechanizmów i ryzyka powstawania powodzi, obszarów zalewowych w kraju i okolicy, w której mieszkam. Z oceny powyższej lektury doszłam do wniosku, że sytuacja z mojego snu jest w normalnych warunkach raczej mało realna.
czytaj dalej
W 1989 r. w lipcu/sierpniu będąc na kolonii letniej w Górach Szumawskich w byłej Czechosłowacji doświadczyłem, co ważne, wspólnie z 4 lata młodszym bratem (ja miałem wówczas 14 lat), luki czasowej w świadomości. Straciliśmy ok. 30 minut ziemskiej egzystencji. Miało to miejsce na średniowiecznym zamku Hluboka nad Wełtawą. Była godzina 13.45 kiedy wchodziłem razem z bratem do muzeum na terenie zamku.
Czas zapamiętałem bardzo dokładnie gdyż o godzinie 14.00 nasz kolonijny autobus miał opuścić teren zamczyska. Stwierdziłem, że mając 15 minut zdążymy zobaczyć jeden interesujący nas eksponat (spreparowanego wielkiego szczupaka – byliśmy wtedy bardzo zaangażowanymi wędkarzami?), który był umieszczony w gablocie na I piętrze zamku. Czas potrzebny na dotarcie do gabloty oceniam w tej chwili na jakąś minutę. Dotarliśmy do gabloty, obejrzeliśmy wielką rybę, co trwało maksymalnie 5 minut i zeszliśmy do wyjścia z zamku. Jakież wielkie było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że nasz autobus jest już całkowicie „zapakowany” uczestnikami kolonii, a nasi wychowawcy stojący przed wejściem do autobusu bardzo nerwowo zerkają na zegarki i widać z daleka, że nie są zadowoleni. Kiedy popatrzyłem na zegarek strach prawie ściął mnie z nóg! Była 14:20. Zatkało mnie, stałem się malutki. Świat jakby się zawalił, czas zatrzymał. Mój brat jakoś za bardzo do siebie tego nie wziął, był młodszy, rozumiał jeszcze mniej niż ja. Potraktował to jako zwykłą rzecz, choć do dziś dnia wspomina tamtą chwilę.
Nie rozumiałem dlaczego wychowawcy tak strasznie na nas krzyczą, dlaczego są tak niezadowoleni. Przecież to nie nasza wina, przecież minęło ledwie ok. 10 minut. To niemożliwe. Całkowicie odebrało mi głos. Nie protestowałem, nie tłumaczyłem się. Wsiedliśmy do autobusu i odjechaliśmy.
***
Od tamtej pory zmieniłem się. Nie byłem już takim wesołym i odważnym dzieckiem jak do czasu tego wydarzenia. Pojawiły się rozmaite lęki, szczególnie lęk przed śmiercią i lataniem, lęk przed ludźmi, brak wiary we własne możliwości. Sny za to stały się bardzo kolorowe, pełne wielkich szybkości, dziwnych - jakby nieziemskich przestrzeni, fantazyjnych pejzaży i krajobrazów, latania o własnych siłach (np. na poduszce).
Lubiłem swoje sny. Po każdej nocy czułem się jakbym wracał z jakiejś cudownej podróży. Pojawiło się także uczucie niepełności samego siebie, jakiegoś dziwnego braku czegoś, do czego muszę zacząć dążyć. Zaraz po tym wydarzeniu pojawiły się niemożliwe do wyjaśnienia przez lekarzy zaburzenia rytmu serca, a z czasem po 9 latach również bóle w lewym podżebrzu, które pomimo dokładnej diagnostyki nie znalazły wytłumaczenia i trwają do dziś.
Trzeba jednak było żyć dalej. Ukończyłem szkołę średnią, podjąłem pracę, skończyłem studia. Ożeniłem się.
Przez ten czas w sferze duchowej działo się wiele. Interesowałem się ezoteryką, badałem religie, szukałem drogi, eksperymentowałem z umysłem. Dawne zdarzenie nigdy nie uleciało z mojej pamięci. Dużo marzyłem, ale nie o samochodach, pieniądzach itp. marzyłem o nieznanym, o czymś nieidentyfikowalnym, głębszym i radosnym, właściwie sam nie wiedziałem, o czym. Ciągle śniłem nadzwyczajne wizje. Uczucie niespełnienia i znalezienia celu stawało się coraz mocniejsze. Jakiś rok temu moją uwagę pochłonęła filozofia buddyjska. Buddystą jednak na razie się nie stałem. Ale przez kontakt z jednym buddystą trafiłem do hipnotyzera. W czerwcu tego roku poddałem się hipnozie regresyjnej, a dokładniej hipnozie reinkarnacyjnej.
Pierwsza sesja nie trwała długo, ale pokazała mi moje poprzednie wcielenie, w sumie nie wynikło z niej nic ciekawego poza tym, że umocniła mnie w moim przekonaniu na temat wędrówki dusz (umysłu). Druga sesja okazała się bardziej owocna. W tej sesji udało mi się dotrzeć do drugiego wcielenia oraz do wcielenia, kiedy nie byłem jeszcze istotą ludzką. To było niesamowite i zaskakujące nawet dla osoby przeprowadzającej seans. Właśnie w trakcie tej sesji zostałem zapytany o zdarzenie z roku 1989.
Okazało się, że to zdarzenie było nieudaną próbą przypomnienia mi celu mojego życia przez obcą, ale przyjazną nam cywilizację. Cel mój jednak już niedługo zostanie mi wyjawiony, gdyż nie pozostało już wiele czasu do mających się wydarzyć przemian. Przemiany na Ziemi dokonają się jeszcze w czasie mojego obecnego życia, będzie to zima, ale nie będzie to w tym roku. Już niedługo wszystkie ziemskie istoty doświadczą spotkania z nimi (obcą cywilizacją). A oni przybywają tutaj w celu obserwacji i nadzorowania przemian.
Tyle udało się ze mnie wyciągnąć. Próba zdobycia większej ilości informacji okazywała się dla mnie bardzo bolesna i hipnotyzer postanowił nie naciskać dalej. Pod koniec sesji także hipnotyzer otrzymał przekaz dotyczący swojej własnej osoby – to było również bardzo interesujące.
[...] Obie sesje mam nagrane, więc istnieje możliwość bardziej dokładnego odtworzenia zawartych w nich informacji.
czytaj dalej
Witam Drogą Redakcję i Załogantów,
jestem Waszą stałą czytelniczką i bacznie obserwuję każdy wpis, jednak takiego, dotyczącego mojego tematu jeszcze nie znalazłam, dlatego postanowiłam do Was napisać. Na stałę nie mieszkam na terenie Polski, przeprowadziłam się na południe Europy za pracą i po bardzo ciężkich przeżyciach, które mnie spotkały. Mieszkam tutaj ( [...]- informacja tylko do wiadomości redakcji) już od ponad 3 lat. Miesiąc temu postanowiłam się przeprowadzić, aby zamieszkać z narzeczonym, którego tutaj poznałam. Nie jest obywatelem tego kraju, również wyemigrował, tak jak ja.
Mój problem pojawił się już po pierwszych kilku dniach od zmiany lokum. Błaha rzecz - stanął zegar. Służył mi już trochę, więc zrzuciłam winę na baterię. Po wymianie baterii pochodził trochę i znów stanął. Nic, pomyślałam, pewnie stary. Zakupiłam nowy i o dziwo, również stanął po kilku godzinach. Zegar nowy, bateria nowa. Pomyślałam, że to może wina źle wbitego gwoździa. Mój narzeczony wwiercił się w ścianę i zamontował tam wielką śrubę, żeby mocniej trzymała. Stary zegar wyrzuciłam.
Wczoraj, tj. 13.01.2018 r. zakupiłam nowy zegar i nową baterię. Powiesiłam go ok godz. 20.30. Poszłam spać dość późno, bo około 2 w nocy. Jakież było moje zdziwienie, gdy wstając rano, zobaczyłam, że zegar zatrzymał się dokładnie o północy, co do minuty i sekundy. Pomyślałam, że to chyba jakiś żart. Uruchomiłam go ponownie, wskazówki ustawiłam na aktualną godzinę. Oglądałam w pokoju film, gdy postanowiłam pojść do kuchni po coś do picia. Ku mojemu zdziwieniu zegar leżał roztrzaskany na podłodze. Pokazywał godzinę 13.50. A ja, przebywając kilka metrów od kuchni nie usłyszałam nic....choć duży spadający zegar powinien narobić dużo huku....
Mam w mieszkaniu małą kotkę i zaczęłam obserwować jak się zachowuje. Wiem, z Waszych artykułów, że koty są wrażliwe na wszelkie niepożądane byty. Kot zachowuje się normalnie, czasem tylko w nocy jest nadaktywny, ale siedzi w domu cały dzień sama, więc pomyślałam, że może chce się wieczorem bawić. Spi cały czas ze mną, w nogach.
Droga Redakcji, czy możecie mnie w jakiś sposób uspokoić albo podpowiedzieć co mam robić. Dziś dzwoniłam z tym problemem do mojej Mamy, powiedziała w żartach, że moje Tata przyszedł mnie odwiedzić. ( moj Tata odszedł po ciężkiej chorobie 8 lat temu, a byłam z nim bardzo związana).
Proszę o odpowiedź, pozdrawiam!
[...] (imię do wiadomości Redakcji)
Dziękujemy za e-mail. Opis jest dość… niepokojący. Wskazuje na to, że w domu jest jakiś byt i raczej nie sądzimy, że jest to Pani ojciec. Zatrzymanie się zegara w momencie śmierci bliskiej osoby (co się zdarza) to coś innego niż zatrzymujące się różne zegary w domu!
Wypędzenie takiego bytu jest trudne i bez medium (osoby z darem kontaktu z duchami) wręcz niemożliwe. Proponujemy „na szybko” zakupić tzw. białą szałwię (jest w sklepach ezoterycznych) i okadzić dom. Naprawdę czasami pomaga.
Jeśli będą nadal kłopoty – proszę nas zawiadomić. Będziemy starali się sugerować, co robić dalej.
Pozdrawiamy FN
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
EMILCIN - materiał archiwalny
Archiwalne audycje FN
rozwiń playlistę zwiń playlistę
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie
Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.