Dziś jest:
Niedziela, 6 kwietnia 2025
Nie ma lustra, które by lepiej odbijało człowieka niż jego słowa.
/Juan Luis Vives/
Zachowamy Twoje dane tylko do naszej wiadomości, chyba że wyraźnie napiszesz, że zezwalasz na ich opublikowanie.
Adres email do wysyłania historii do działu "XXI Piętro": xxi@nautilus.org.pl
czytaj dalej
[...] Witam Załogę Nautilusa. Chociaż nie zawsze zgadzam się z tym co czytam na waszych stronach, to cieszę się że jesteście i doceniam to co robicie. Postanowiłem podzielić się z wami jednym z moich wielu doświadczeń związanych z reinkarnacją, wędrówką dusz.
Był rok 2011, początek sierpnia, niedziela. Musiałem wstać ok 3 rano żeby zdążyć na samolot do Londynu. Urlop niestety się skończył. Żona i dzieci zostały w Polsce do końca wakacji.
Samolot był wcześnie rano i podejrzewam że dlatego był w połowie pusty. Usiadłem sobie na końcu z dala od wszystkich i szybko zasnąłem. Nie pamiętam nawet jak startował. Obudziłem się mniej więcej w połowie drogi, było mi zimno, okazało się że usiadłem pod nawiewem. Przesiadłem się i znowu zasnąłem.
Do domu dotarłem ok 10 rano, czułem się bardzo zmęczony, złożyłem to na nie przespaną noc. Wziąlem prysznic i się położyłem. Obudziłem się jeszcze bardziej zmęczony, czułem że jestem chory. Następnego dnia było jeszcze gorzej, ja jednak nie miałem wyjścia, musiałem pokazać się w pracy.
Pamiętam że właśnie wyszedłem z metra gdy pierwszy atak kaszlu mnie chwycił, miałem wrażenie że wypluję płuca. Dotrwałem do końca dnia i z góry zapowiedzialem że mnie nie będzie następnego dnia. Po pracy poszedłem do lekarza. Dostałem tydzień zwolnienia i antybiotyk.
We wtorek mój stan jakby się poprawił, antybiotyk działa pomyślałem.
Środa rano, obudził mnie mój kaszel, był to najsilniejszy atak kaszlu jaki miałem w życiu.
Kaszlalem wisząc nad zlewem i patrzyłem na wypadająca z moich ust zielono-szaro-zolta maź w której bylo coś wyglądające na małe grudki ziemi, jednak było dosyć twarde. Cały dzień przespałem na sofie, nie byłem w stanie zrobić cokolwiek, nic nie jadłem tylko piłem wodę. Ok 23 postanowiłem pójść do łóżka, byłem bardzo mocno osłabiony, bolała mnie cała klatka piersiowa. Postanowiłem że z samego rana pójdę ponownie do lekarza.
Położyłem się na prawym boku gdyż ta strona najmniej bolała, nie mogłem jednak zasnąć. W pokoju było dosyć jasno, zapomniałem zasłonić okno. Otworzyłem oczy i zobaczyłem że mam przed sobą coś co nie mając oczu patrzy na mnie, nie jestem w stanie opisać jak to wyglądało, było koloru purpurowego, a przynajmniej tak w poświacie światła ulicznego wyglądało.
Pomyślałem że to dopiero jazda, po tych wszystkich doświadczeniach z Reiki, medytacja, różnymi historiami także z waszej strony, jestem w pełni świadomy i widzę coś, co wiem że nie istnieje.
Jedyny wniosek jaki przyszedł mi do głowy to to że tak chyba wygląda śmierć, nie wiem dlaczego ale wcale się nie bałem. Mówiłem sam do siebie w mojej głowie że jeżeli przyszedł mój czas to nic na to nie jestem w stanie poradzić, że mam wystarczająco duże ubezpieczenie na zycie, że pokryje ono spłatę domu i jeszcze coś zostanie, że żona i dzieci są w jakiś sposób zabezpieczone.
Tu się włączyło mi logiczne myślenie, zacząłem szukać logicznego wytłumaczenia na to co widzę. Obrócilem się i położyłem na plecach, to coś bardzo powoli uniosło się i zawisło ok metra nade mną. Czułem że cały czas mnie obserwuje. Patrzyłem więc na to starając się przypisać temu jakiś kształt i doszedłem do tego że w jakiś sposób przypomina to wijącą się kupę identycznych węży.
Od momentu gdy to zauważyłem do chwili jak mi się wydaje zasnąłem minęło ok 25 minut, mamy projekcje zegarka na suficie i pamiętam że ostatni raz spojrzałem na zegarek 2 minuty po północy.
Obudziłem się jak zwykle o szóstej rano bez bólu w klatce piersiowej, bez kaszlu byłem jednak nadal trochę osłabiony. Po południu czułem się tak jak przy lekkim przeziębieniu.
W piątek już nie miałem żadnych dolegliwości.
Pozdrawiam.
[dane do wiad. FN]
Ps.
Proszę o zachowanie moich danych wyłącznie do wiadomości FN
czytaj dalej
Nigdy nie zaprzątałam sobie głowy katastroficznymi wizjami dotyczącymi naturalnych kataklizmów – rozumiem i szanuję fakt, że natura pragnąc zachować równowagę nie liczy się za bardzo z planami człowieka i miesza mu szyki. Pogodziłam się też z myślą, że póki co mamy ograniczony wpływ na to, czy cyklicznie grasujące żywioły nie zabiorą ze sobą życia przypadkowych nieszczęśników, którzy znajdą się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Muszę jednak przyznać, że na przełomie lata i wczesnej jesieni ubiegłego roku, na kilkadziesiąt godzin pochłonęła mnie gorączkowa lektura analiz zagrożenia powodziowego w Polsce, a wszystko po to aby nieco złagodzić swój niepokój po pierwszym i jak dotąd jedynym bardzo wyraźnym, prawie namacalnym śnie katastroficznym, który miałam.
Scenerię snu stanowił letni dzień. Bezchmurne niebo, pełne słońce. Chyba okres wakacyjny, bo na zewnątrz na placu zabaw bawiło się mnóstwo dzieci w różnym wieku. W powietrzu czuć było jakieś poruszenie. Dorośli wyglądali z mieszkań, wychodzili na balkony, o czymś dyskutowali z sąsiadami. Wiedziałam, że środki masowego przekazu podały ludziom ostrzeżenie, informacje były dostępne dla wszystkich. Ogół Społeczeństwa jednak nie potraktował tego poważnie – może miało to związek ze zbyt lekkim, nieco kpiącym sposobem zarysowania problemu? Owszem, oczekiwano na coś, ale z pewną dozą rozbawienia, jakby to miało na celu tylko nieco uatrakcyjnić marazm ciepłych, leniwych wieczorów.
Stałam przed domem swoich rodziców i przyglądałam się ludziom, czując w sobie złość, że nie wierzą, że nie próbują ratować swoich dzieci. Wiedziałam, że to się wydarzy i że większość z nich zginie. Czułam żal, ale nie mogłam nic zrobić. Moim zadaniem było namówić moich bliskich, którzy też podchodzili to tego sceptycznie, żeby na okres zaledwie kilku dni skorzystali z oferty „przyjaciół” i przenieśli się w bezpieczne rejony. Rodzinę wybłagałam, żeby się zgodziła argumentując, że nic nie stracą, jeśli się nic nie wydarzy. Jeżeli jednak się wydarzy i nagle zapragną zmienić zdanie, może nie być już takiej możliwości – a wiem, że śmierć przez utonięcie nie należy do najlżejszych.
Muszę tutaj wyjaśnić, że ci „przyjaciele” pojawili się znikąd, wcześniej ich nie znałam. Przyjechali w celach służbowo-turystycznych gdzieś z zagranicy i, co było niecodzienne, zaoferowali mi i mojej rodzinie pomoc. Wydawali się nieco egzotyczni, drobni – trzymali się zawsze razem. Zastanawiałam się czy ich smukłe, drobne sylwetki są wynikiem jakiejś zachodniej mody na zdrowe odżywianie. Przyszło mi też do głowy, że mogą być bardzo poważnie chorzy, wyglądali bowiem na wyniszczonych. Gdy tak siedzieliśmy wszyscy w ich pomieszczeniu, bardzo wysoko, widzieliśmy jak gwałtownie podnosił się poziom wody – to przebiegało błyskawicznie.
Fala nie szła od strony morza i zatoki, ale od lądu. Poziom wody sięgał 20 piętra i miałam przeświadczenie, że nie będzie się długo utrzymywał, że koniec powodzi będzie równie szybki jak jej początek. W pomieszczeniu rozbrzmiewały głośne rozmowy, gdyż wszyscy byli bardzo mocno zaabsorbowani przebiegiem zdarzeń. Stałam naprzeciwko siedzących obok siebie na kanapie w zupełnej ciszy „przyjaciół” i przyglądałam się im z wdzięcznością za okazaną życzliwość. „Ich stopy nie sięgają podłogi” – zauważyłam w pewnej chwili nieco zdumiona. Pojawiały się kolejne pytania: Czy milczą przez barierę językową? Z jakiego kraju pochodzą? Czemu siedzą tak spokojnie? Nie boją się o swoich bliskich? Czy to zjawisko, ta powódź, miała charakter tylko lokalny i nie obejmowała terenów, które oni zamieszkują? Wiedziałam, że po wszystkim oni chcą wrócić do siebie.
Bardzo przygnębiała mnie perspektywa zmierzenia się ze skutkami tego, co zastaniemy po wszystkim. Widmo głodu, chorób, przejawów bezprawia. Jeśli było to na skalę globalną, to jaki świat zastaniemy i czy nie będzie to przedsionek piekła? Przeczuwałam, że może nastąpić jeszcze taki dzień, że pożałuję tego, że nie zginęłam razem z tyloma innymi...
Po obudzeniu szukałam informacji dotyczących mechanizmów i ryzyka powstawania powodzi, obszarów zalewowych w kraju i okolicy, w której mieszkam. Z oceny powyższej lektury doszłam do wniosku, że sytuacja z mojego snu jest w normalnych warunkach raczej mało realna.
czytaj dalej
W 1989 r. w lipcu/sierpniu będąc na kolonii letniej w Górach Szumawskich w byłej Czechosłowacji doświadczyłem, co ważne, wspólnie z 4 lata młodszym bratem (ja miałem wówczas 14 lat), luki czasowej w świadomości. Straciliśmy ok. 30 minut ziemskiej egzystencji. Miało to miejsce na średniowiecznym zamku Hluboka nad Wełtawą. Była godzina 13.45 kiedy wchodziłem razem z bratem do muzeum na terenie zamku.
Czas zapamiętałem bardzo dokładnie gdyż o godzinie 14.00 nasz kolonijny autobus miał opuścić teren zamczyska. Stwierdziłem, że mając 15 minut zdążymy zobaczyć jeden interesujący nas eksponat (spreparowanego wielkiego szczupaka – byliśmy wtedy bardzo zaangażowanymi wędkarzami?), który był umieszczony w gablocie na I piętrze zamku. Czas potrzebny na dotarcie do gabloty oceniam w tej chwili na jakąś minutę. Dotarliśmy do gabloty, obejrzeliśmy wielką rybę, co trwało maksymalnie 5 minut i zeszliśmy do wyjścia z zamku. Jakież wielkie było nasze zdziwienie, kiedy zobaczyliśmy, że nasz autobus jest już całkowicie „zapakowany” uczestnikami kolonii, a nasi wychowawcy stojący przed wejściem do autobusu bardzo nerwowo zerkają na zegarki i widać z daleka, że nie są zadowoleni. Kiedy popatrzyłem na zegarek strach prawie ściął mnie z nóg! Była 14:20. Zatkało mnie, stałem się malutki. Świat jakby się zawalił, czas zatrzymał. Mój brat jakoś za bardzo do siebie tego nie wziął, był młodszy, rozumiał jeszcze mniej niż ja. Potraktował to jako zwykłą rzecz, choć do dziś dnia wspomina tamtą chwilę.
Nie rozumiałem dlaczego wychowawcy tak strasznie na nas krzyczą, dlaczego są tak niezadowoleni. Przecież to nie nasza wina, przecież minęło ledwie ok. 10 minut. To niemożliwe. Całkowicie odebrało mi głos. Nie protestowałem, nie tłumaczyłem się. Wsiedliśmy do autobusu i odjechaliśmy.
***
Od tamtej pory zmieniłem się. Nie byłem już takim wesołym i odważnym dzieckiem jak do czasu tego wydarzenia. Pojawiły się rozmaite lęki, szczególnie lęk przed śmiercią i lataniem, lęk przed ludźmi, brak wiary we własne możliwości. Sny za to stały się bardzo kolorowe, pełne wielkich szybkości, dziwnych - jakby nieziemskich przestrzeni, fantazyjnych pejzaży i krajobrazów, latania o własnych siłach (np. na poduszce).
Lubiłem swoje sny. Po każdej nocy czułem się jakbym wracał z jakiejś cudownej podróży. Pojawiło się także uczucie niepełności samego siebie, jakiegoś dziwnego braku czegoś, do czego muszę zacząć dążyć. Zaraz po tym wydarzeniu pojawiły się niemożliwe do wyjaśnienia przez lekarzy zaburzenia rytmu serca, a z czasem po 9 latach również bóle w lewym podżebrzu, które pomimo dokładnej diagnostyki nie znalazły wytłumaczenia i trwają do dziś.
Trzeba jednak było żyć dalej. Ukończyłem szkołę średnią, podjąłem pracę, skończyłem studia. Ożeniłem się.
Przez ten czas w sferze duchowej działo się wiele. Interesowałem się ezoteryką, badałem religie, szukałem drogi, eksperymentowałem z umysłem. Dawne zdarzenie nigdy nie uleciało z mojej pamięci. Dużo marzyłem, ale nie o samochodach, pieniądzach itp. marzyłem o nieznanym, o czymś nieidentyfikowalnym, głębszym i radosnym, właściwie sam nie wiedziałem, o czym. Ciągle śniłem nadzwyczajne wizje. Uczucie niespełnienia i znalezienia celu stawało się coraz mocniejsze. Jakiś rok temu moją uwagę pochłonęła filozofia buddyjska. Buddystą jednak na razie się nie stałem. Ale przez kontakt z jednym buddystą trafiłem do hipnotyzera. W czerwcu tego roku poddałem się hipnozie regresyjnej, a dokładniej hipnozie reinkarnacyjnej.
Pierwsza sesja nie trwała długo, ale pokazała mi moje poprzednie wcielenie, w sumie nie wynikło z niej nic ciekawego poza tym, że umocniła mnie w moim przekonaniu na temat wędrówki dusz (umysłu). Druga sesja okazała się bardziej owocna. W tej sesji udało mi się dotrzeć do drugiego wcielenia oraz do wcielenia, kiedy nie byłem jeszcze istotą ludzką. To było niesamowite i zaskakujące nawet dla osoby przeprowadzającej seans. Właśnie w trakcie tej sesji zostałem zapytany o zdarzenie z roku 1989.
Okazało się, że to zdarzenie było nieudaną próbą przypomnienia mi celu mojego życia przez obcą, ale przyjazną nam cywilizację. Cel mój jednak już niedługo zostanie mi wyjawiony, gdyż nie pozostało już wiele czasu do mających się wydarzyć przemian. Przemiany na Ziemi dokonają się jeszcze w czasie mojego obecnego życia, będzie to zima, ale nie będzie to w tym roku. Już niedługo wszystkie ziemskie istoty doświadczą spotkania z nimi (obcą cywilizacją). A oni przybywają tutaj w celu obserwacji i nadzorowania przemian.
Tyle udało się ze mnie wyciągnąć. Próba zdobycia większej ilości informacji okazywała się dla mnie bardzo bolesna i hipnotyzer postanowił nie naciskać dalej. Pod koniec sesji także hipnotyzer otrzymał przekaz dotyczący swojej własnej osoby – to było również bardzo interesujące.
[...] Obie sesje mam nagrane, więc istnieje możliwość bardziej dokładnego odtworzenia zawartych w nich informacji.
czytaj dalej
Witam Drogą Redakcję i Załogantów,
jestem Waszą stałą czytelniczką i bacznie obserwuję każdy wpis, jednak takiego, dotyczącego mojego tematu jeszcze nie znalazłam, dlatego postanowiłam do Was napisać. Na stałę nie mieszkam na terenie Polski, przeprowadziłam się na południe Europy za pracą i po bardzo ciężkich przeżyciach, które mnie spotkały. Mieszkam tutaj ( [...]- informacja tylko do wiadomości redakcji) już od ponad 3 lat. Miesiąc temu postanowiłam się przeprowadzić, aby zamieszkać z narzeczonym, którego tutaj poznałam. Nie jest obywatelem tego kraju, również wyemigrował, tak jak ja.
Mój problem pojawił się już po pierwszych kilku dniach od zmiany lokum. Błaha rzecz - stanął zegar. Służył mi już trochę, więc zrzuciłam winę na baterię. Po wymianie baterii pochodził trochę i znów stanął. Nic, pomyślałam, pewnie stary. Zakupiłam nowy i o dziwo, również stanął po kilku godzinach. Zegar nowy, bateria nowa. Pomyślałam, że to może wina źle wbitego gwoździa. Mój narzeczony wwiercił się w ścianę i zamontował tam wielką śrubę, żeby mocniej trzymała. Stary zegar wyrzuciłam.
Wczoraj, tj. 13.01.2018 r. zakupiłam nowy zegar i nową baterię. Powiesiłam go ok godz. 20.30. Poszłam spać dość późno, bo około 2 w nocy. Jakież było moje zdziwienie, gdy wstając rano, zobaczyłam, że zegar zatrzymał się dokładnie o północy, co do minuty i sekundy. Pomyślałam, że to chyba jakiś żart. Uruchomiłam go ponownie, wskazówki ustawiłam na aktualną godzinę. Oglądałam w pokoju film, gdy postanowiłam pojść do kuchni po coś do picia. Ku mojemu zdziwieniu zegar leżał roztrzaskany na podłodze. Pokazywał godzinę 13.50. A ja, przebywając kilka metrów od kuchni nie usłyszałam nic....choć duży spadający zegar powinien narobić dużo huku....
Mam w mieszkaniu małą kotkę i zaczęłam obserwować jak się zachowuje. Wiem, z Waszych artykułów, że koty są wrażliwe na wszelkie niepożądane byty. Kot zachowuje się normalnie, czasem tylko w nocy jest nadaktywny, ale siedzi w domu cały dzień sama, więc pomyślałam, że może chce się wieczorem bawić. Spi cały czas ze mną, w nogach.
Droga Redakcji, czy możecie mnie w jakiś sposób uspokoić albo podpowiedzieć co mam robić. Dziś dzwoniłam z tym problemem do mojej Mamy, powiedziała w żartach, że moje Tata przyszedł mnie odwiedzić. ( moj Tata odszedł po ciężkiej chorobie 8 lat temu, a byłam z nim bardzo związana).
Proszę o odpowiedź, pozdrawiam!
[...] (imię do wiadomości Redakcji)
Dziękujemy za e-mail. Opis jest dość… niepokojący. Wskazuje na to, że w domu jest jakiś byt i raczej nie sądzimy, że jest to Pani ojciec. Zatrzymanie się zegara w momencie śmierci bliskiej osoby (co się zdarza) to coś innego niż zatrzymujące się różne zegary w domu!
Wypędzenie takiego bytu jest trudne i bez medium (osoby z darem kontaktu z duchami) wręcz niemożliwe. Proponujemy „na szybko” zakupić tzw. białą szałwię (jest w sklepach ezoterycznych) i okadzić dom. Naprawdę czasami pomaga.
Jeśli będą nadal kłopoty – proszę nas zawiadomić. Będziemy starali się sugerować, co robić dalej.
Pozdrawiamy FN
czytaj dalej
[...] Mam taką historię, którą każdy by raczej za bajkę wziął, no ale to w końcu rodzinna historia, opowiedział mi ojciec, a jemu jego ojciec, mój dziadek, który umarł przed moimi narodzinami , wiec znam go tylko ze zdjęć. Dziadek służył w Legionach Piłsudskiego, został wzięty do niewoli i wywieziony na Syberię, jednak wrócił do ojczyzny po jakimś czasie.
We Władywostoku się znalazł, tam dojechał, chciał stamtąd uciec przez Chiny do kraju, lecz w rezultacie dojechał przez Rosję na Węgry i do Polski, można było wtedy jeździć tylko jedną stację na zachód , więc ta droga do ojczyzny była długa. Wysiadał ciągle z pociągu i czekał na następny pociąg, był zaopatrzony w suche mięso i suchy chleb.
We Władywostoku pracował u młynarza, młynarz miał psa, zauważył dziadek , że ten pies nic nie je, nie szczeka nawet, był mały i czarny i tylko wparuje się we wszystkich a najwięcej w niego.
Kiedyś siedział z domownikami w pokoju, wtem młynarz powiedział , że musi iść, bo ktoś kradnie mu ziarno. Młynarz wszedł do młyna , i rzeczywiśćie ktoś ładował ziarno do worka, był to sąsiad. Młynarz powiedział by worek wziął i stanął w kącie z nim, tak też zrobił , stał tak przez długi czas, nie mógł się ruszyć, stał jak sparaliżowany, stał tak długo,po jakimś czasie młynarz powiedział , by wysypał ziarno i poszedł stąd, żeby już nigdy tu nie wrócił.
Dziadek się bardzo zdziwił, skąd młynarz wiedział , że ktoś jest w młynie, że go ktoś okrada. Młynarz mu powiedział, że ma pakt zawarty z diabłem, dlatego wie. Dziadek powiedział, że chciałby zobaczyć diabła, na to młynarz, że nie bo jakby go zobaczył, to by od razu umarł ze strachu, ale dziadek na to, że jeśli będzie wiedział że to diabeł, to nie przestraszy się.
Kiedyś dziadek pracował w młynie , jak co dzień i zobaczył jak z kół młyna , tam gdzie się oba koła stykają zębami, wynurza się ręka, potem druga , głowa aż stanął przed nim ktoś, jakaś postać. Powiedział do niego , że jest samym Antychrystem, po czym zniknął, jakby się rozpuścił , pozostał po nim tylko dym. Dziadek powiedział , że czuł jak wszystkie włosy stają mu dęba, po tym wydarzeniu przez jakiś czas siedział tylko , jakby ołumaniony, nie mógł dojść do siebie.
Też mówił, coś o tym psie co się tak wpatrywał w niego. Przyszła do domu żona młynarza z cerkwi, z wodą święconą , a dziadek patrząc na tego psa , wziął tą wodę i polał psa , mówiąc co tak cicho siedziesz, coś ty jaki diabeł, polał go wodą i wtedy słychać było tylko wielki huk, jakby wystrzał z armaty, przyleciał młynarz z pola i powiedział coś ty zrobił, coś ty zrobił. Dziadek się dowiedział , że ten pies to duch młynarza. Nie wiem tylko , czy dziadek wiedział już o pakcie z diabłem , czy nie.
Czy to prawda , to nie wiem, ale to jak mówię opowieść rodzinna , dziadek na Syberii dużo przeszedł, poznał ten kraj, przed I soborem watykańskim podobno bywały różne niewyjaśnione zjawiska na ziemi.
I jeszcze jedna historia, którą przysłał do nas czytelnik - dotyczy tzw. zaplatania końskich warkoczy przez demony.
Witam Fundację. Chciałbym dorzucić słowo o "demonach" zaplatających końskie grzywy. Jest to faktem. Znam historię z pierwszej ręki, czyli od osoby, która to widziała (efekty rzecz jasna a nie samą istotę). Otóż mój teść opowiadał mi kiedyś zdarzenie, że w nocy usłyszeli jak konie dostają "szału" z budynku gdzie były trzymane (nie jest to stajnia a raczej obora, bo i konie były pociągowe nie do jazdy wierzchem) w środku nocy rozległa się niemała wrzawa. Gdy weszli do środka zauważyli że konie były jakby "zgonione" czy też po ciężkiej orce. Zmęczone ciężko dyszały, zaś ich grzywy były pięknie pozaplatane w fantazyjne warkoczyki.
Generalnie starzy ludzie na wsiach pamiętają różne nadprzyrodzone historie. Jak ich słucham to mam wrażenie, że przed erą elektryczności było togo więcej. Elektryczność wypędziła elfy i wróżki w najdalsze ostępy.
Pozdrawiam serdecznie
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
[...]...mam własną firme produkcyjno transportową i czasami wyjeżdżam w trasę. Było to w nocy z poniedziałku na wtorek. Zjechałem na parking w Tarnowie i zatrzymałem się przed niebieską izotermą. Obszedlem cysterne dookoła, potem umyłem zęby, nastawiłem budzik i poszedłem spać. Za jakąś godzine- mniej więcej poczułem jak "coś" skacze mi po cysternie -jak by ktoś przebiegł się po podeście na górze cysterny mającym prawie 13 metrów. To coś musiało mieć 300 kg wagi bo cysterna była pełna a ciągnik nie miał powietrza w poduszkach.
Stał twardo bez żadnej amortyzacji – nie biorąc pod uwagę amortyzacji opon. Wyskoczyłem z kabiny i o dziwo drugi kierowca z niebieskiej izotermy już był poza swoim ciągnikiem. Zapytałem się go czy widział kogoś. On mi na to powiedział, że obudziły go silne uderzenia o pakę izotermy i o dach kabiny, miał takie samo odczucie jak ja, że coś biegło od końca naczepy do samego przodu i musiało niemało ważyć. Gdy człowiek chodzi po cysternie, czuć niewielkie odchylenia na bok kabiny.
NIE wiem co to było, za dnia patrzyłem czy nie ma śladów, na podeście nie ma nic ale z tyłu gdzie podest nie sięga są 2 wgniecenia o owalnym kształcie których przedtem nie było. Jest tam warstwa wierzchnia cysterny z chromowanej blachy pod nią jest ocieplenie. Jest to blacha o grubości 4mm. CO to mogło być strasznie mnie to dręczy???
Poniżej druga historia z tych "nadesłanych do FN".
[...] W ostatnich dniach w okolicy Brzeska wydarzyło się coś dziwnego. Coś poruszało się po dachu domu, dach jest na dużej wysokości, można wykluczyć człowieka lub ludzi. W dach pokryty blachą o grubości kilku mm uderzał jakiś przedmiot, co słyszeli domownicy. Przecinając blachę w dachu zostawiło to coś otwór o wymiarach około80x60 mm ani na strych ani też obok domu nie znaleziono żadnego przedmiotu. Proszę o sugestię co to mogło być. W załączeniu przesyłam filmik obrazujący dziurą w dach, 1 część jest zrobiona bez światła 2 w podczerwieni, lewa strona to północ prawa to południe. W wysokości od ziemi około 6m. Właściciel domu nie wyraża zgody na podanie adresu, co komplikuje sprawe, pozdrawiam janusz
Poniżej film pokazujący otwór zrobiony przez dziwną istotę:
czytaj dalej
A co powiecie na moją relację? Małżonka odeszła w chorobie w wieku 33 lat(2011). Po pogrzebie ok kilka tygodni daje mi znać o sobie: najpierw zrzuca z półki w pokoju syna jego święty obrazek - pamiątkę z komunii, a na drugi dzień zrzuca z półki w pokoju córki lalkę barbie, którą dostała od córki w trakcie pobytu w szpitalu.
Grób małżonki zgodnie z jej wolą jest w jej rodzinnych stronach ok 500km od naszego miejsca zamieszkania, wiec jedna z półek meblościanki pokoju gościnnego jest jej poświęcona i na niej palę świeczki w jej intencji. Oczywiście palenie świeczek chyba nie pomogło, bo zaczęły się widzenia. Złość i gniew podczas widzeń jej nie opuszczał (nie będę tu opisywał jej decyzji życiowych). A palenie świeczek w jej intencji tego nie zmieniało.
Po jakimś czasie widzenia ustały a mnie ogarnęła ciekawość czy jeszcze jest w odosobnieniu czy już inkarnowała się do nowego życia. Co zrobiłem? Nalałem miskę ciepłej wody, rozpuściłem bryłkę soli, włożyłem stopy do miski, puściłem w pętli piosenkę Celine Dion, która mi ją obrazowała. Złożyłem dłonie jak do modlitwy i zacząłem mantrę OM do momentu gdy rozgrzewa się obręcz na głowie tzw. czakra korony.
Co widzę: Dorka siedzi skulona w kłębek jakby jej było zimno, a po zbliżeniu twarzy widzę jakby ciemny rozmazany od płaczu makijaż na oczach, a w oczach przerażenie tak ogromne, że brak mi słów do opisania tego. Wokół niej były cienie zagęszczone jakby negatywnością. Co robię: W jednej sekundzie mam wrażenie, że to "piekło" więc tworzę bańkę która rozszerza się od serca poza mnie i Dorotkę spychając cienie na zewnątrz w tym momencie rzuca mi się ona na szyję, a ja wracam do siebie razem z nią. Jeszcze przez parę chwil czuję ją na szyi.
Za jakiś czas (nie pamiętam ile) przez otwarty balkon wlatuje kolorowy motyl (motyl jest moim bliźniaczym płomieniem ja zaś jestem niedźwiedziem), leci w stronę w/w półki siada na figurce aniołka (taki mój symbol - ona była dla mnie aniołem) i zatrzymując mój wzrok na figurce odlatuje z mieszkania. Mam jej jeszcze jedno widzenie ale jest już szczęśliwa i uśmiechnięta w domu dusz. Nie wiem co dokładnie uczyniłem, ale za życia mówiłem jej, że tak mocno ją kocham, że poszedł bym za nią nawet do piekła (analogia do filmu z Robinem Williamsem).
Nadmieniam, że piątą komorę otworzyłem przypadkiem a potem zamknąłem szałwią bo nawet oddychać musiałem się uczyć od nowa i uprzedzam innych, aby nie próbowali zdejmować pieczęci, dopóki ciało nie będzie gotowe. Rzeczywistość jest inna, jest tylko prawda którą się czyta i nie trzeba jej rozumieć. Ale nie jesteśmy na nią gotowi. Szata musi być czysta.
Opublikowany tekst w XXI PIĘTRZE jest komentarzem do artykułu w serwisie, opublikowanym i zauważonym przez zespół FN - historia trafiła do naszego Archiwum.
czytaj dalej
Witam, Kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu o przypadkach plecenia końskich grzyw było wiadomo niemalże w każdym gospodarstwie. Teraz problem nieco "zanikł" z prostej przyczyny - konie zastąpiły maszyny. Mój ojciec wychował się na wsi i doskonale zna sprawę. Kiedyś mimo zakazu matki rozplótł trzem koniom warkocze i przeżył tylko jeden, który następnej nocy znów miał je zaplecione.
Istniało oczywiście wiele przesądów na temat tego, jak zaradzić sprawie. Zalecano na przykład dokładne wyczyszczenie konia zgrzebłem i nacieranie go siankiem spod choinki bądź sianem skropionym wodą święconą. Jednak nie przynosiło to spodziewanych efektów. W końcu postanowił udać się do hodowcy koni, kto, jak kto, ale on musiał znać problem.
On także był bezradny. Pozostały tylko opowieści hodowców. Wierzyli oni, że za taki stan rzeczy odpowiedzialne są jakieś demony pasożytujące na zwierzętach . Niestety nie udało mi się znaleźć więcej danych na ich temat.
Otóż demony te wspinają się na koński kark, zaplatają warkocze. Wiem, że brzmi nieprawdopodobnie
Pasożytują na koniach, a także je ranią, gdyż przegryzają im żyłki na szyi i piją krew. Nic dziwnego, ze koń wydaje się być spłoszony i osłabiony jak po kilkugodzinnym biegu. Jeśli się przyjrzeć, pomiędzy warkoczami będą małe strupy powstałe w miejscu ukąszeń. Czasem zdarza się, że miejsce się nie goi i powstaje w tym miejscu narośl przypominająca brudną kurzajkę.
Dlaczego konie zdychały po rozplątaniu warkoczy? Trzeba było to podobno zrobić w określony sposób, aby koń nie zdechł. I zawsze przyczyną śmierci po ich rozplątaniu była kolka. Weterynarz miał mnóstwo tego typu przypadków. Niewiele z tych koni udawało się uratować.
Pozdrawiam serdecznie całą redakcję
M.
czytaj dalej
Witam wszystkich!
Na początku chciałam wspomnieć, że jestem czytelniczką fundacji Nautilus od około 2009 roku, dziękuję Państwu za prowadzenie tego wszystkiego do tej pory!!
Przyznam się jednak, że do zakładki XXI piętro nie zaglądam regularnie, dzisiaj jednak postanowiłam nadrobić z niej wpisy. Zdecydowałam się przez to napisać do Państwa i opowiedzieć moją historię.
Zacznijmy od tego, że w marcu 2016 roku nawróciłam się. Wierząca byłam całe życie, ale w 2015 roku coś się zmieniło, zeszłam na złą drogę za sprawą nieodpowiedniego towarzystwa. Przestałam chodzić do kościoła, modlić się, właściwie przestałam w ogóle wierzyć, że coś tam na górze istnieje i nad nami czuwa. W marcu 2016 roku coś we mnie pękło, na religii puszczono nam kazanie księdza Piotra Pawlukiewicza o szczerej spowiedzi (wtedy dzień później zaczynały się rekolekcje). Coś przemówiło mi do rozsądku i następnego dnia poszłam się wyspowiadać. Był to nie lada wyczyn. Wyrzuciłam z siebie wszystko, wyznałam wszystkie swoje grzechy, również te najbardziej wstydliwe. Po wyznaniu ich wszystkich rozpłakałam się i płakałam do końca spowiedzi (trochę trwała, bo trafiłam na świetnego księdza, który długo ze mną w trakcie niej rozmawiał). Po przyjęciu Komunii Świętej poczułam wielkie ciepło i miłość w sercu, promieniujące na całe ciało, a jak już doszłam do ławki, to padłam na kolana i znowu zaczęłam płakać.
Po tamtym dniu zaczęłam aktywnie uczestniczyć w życiu Kościoła i uwierzyłam szczerze w Boga.
Sytuacja, którą chcę opisać miała miejsce jakieś 2 miesiące później. Zaznaczę teraz, że mniej więcej od 3 klasy podstawówki zaczęłam wierzyć w duchy i opętania, za sprawą nauczycielki tańca, która opowiadała nam historie z nimi związane (niezbyt mądre opowiadać o takich rzeczach dzieciom, ale to było w ramach przestrogi by nie bawić się w wywoływanie duchów). Rodzicie próbowali mi wmówić, że duchy i demony nie istnieją, dla mojego dobra bym się nie bała. Jednak ja nie byłam w stanie zwątpić w ich istnienie i najbardziej na świecie całe życie bałam się właśnie duchów, zjaw, zmor, a szczególnie demonów. Okropnie bałam się opętań. Jednak po nawróceniu się byłam przekonana, że Pan Bóg nade mną czuwa i nie dopuści do sytuacji, w której mogłabym zostać zniewolona duchowo. Jednak po części się myliłam.
Tak jak wspomniałam wcześniej, sytuacja którą opiszę miała miejsce jakieś 2 miesiące po moim nawróceniu.
Obudziłam się w nocy, normalnie we własnym łóżku, tak jak zasnęłam. Odruchowo odwróciłam się i spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie. Zegar wskazywał 3.00 w nocy. Powiem szczerze - nieźle się obs*ałam, bo to przecież godzina demonów, a nigdy wcześniej się nie obudziłam równo o tej porze. Nagle poczułam, jak coś we mnie wstępuje, jak coś wchodzi we mnie, opanowuje mnie i moją duszę, jak jakaś diabelska siła mnie opętuje! O ile jest takie słowo. Byłam przekonana, że to demon. Automatycznie zostałam obrócona na brzuch (śpię na plecach albo na boku) i wygięło mnie w pół!!! Zgięło mnie jak naleśnika, powinnam sobie złamać kręgosłup!! Byłam tak przerażona, że zaczęłam wołać moją mamę (ma pokój za ścianą). Jednak nie mogłam z siebie wydusić żadnego dźwięku!!! Krzyczałam świszczącym szeptem, po wielu próbach piszczenia i krzyczenia zaczęłam w końcu krzyczeć, ale głosem demona "MAMO, MAMO!!!!". Brzmiał on jak z nagrań z egzorcyzmów Anneliese Michel. Byłam tak przestraszona, że nie opiszą tego żadne słowa.
I NAGLE OBUDZIŁAM SIĘ! TYM RAZEM NA PRAWDĘ - TAMTE PRZEBUDZENIE BYŁO FAŁSZYWE!!! (Bogu dzięki). Tak naprawdę to wszystko mi się śniło, jednak wszystko wydawało się mega realistyczne, a wrażenie tej realności zostało spotęgowane tym właśnie "przebudzeniem", które mi się wtedy przyśniło. Serce waliło mi jak oszalałe i do głowy przyszła mi jedna myśl - sprawdzić która jest godzina. Obróciłam głowę i spojrzałam na zegar. BYŁA RÓWNO TRZECIA W NOCY!!! TYM RAZEM NA PRAWDĘ! Byłam tak przerażona, że nie zastanawiając się nad niczym zerwałam się na równe nogi i prawie zapłakana pobiegłam do sypialni rodziców. Spałam z nimi do rana ze strachu.
Koszmar ten powtórzył mi się w krótkim odstępie czasu drugi raz, wszystko było identyczne i również obudziłam się potem o 3 w nocy. Przez te fałszywe przebudzenia te sny były milion razy straszniejsze, bo za każdym razem byłam przekonana, że to dzieje się na serio!
Zaczęłam się zastanawiać co te sny miały oznaczać. Często śni mi się coś związanego z poprzednim dniem lub z tym, który ma nadejść, ja jednak nie oglądałam wtedy żadnych filmów o demonach ani nie czytałam nic o nich. To mnie jeszcze bardziej zmartwiło i przeraziło.. Zasięgnęłam nawet rady u egzorcysty, kazał się nie przejmować.
Co miały na celu te sny? Czy Szatan chciał mi dać znak, że nie mogę się czuć wcale taka bezpieczna i że jednak coś może mi się coś stać mimo Bożej opieki? Bo on jest "silniejszy" i ma większą władzę? (nonsens). Przecież rzadko kiedy opętania dotykają mocno wierzące osoby, które nie igrały z szatańskimi mocami. Dodam, że nigdy nie wywoływałam duchów itd., nie miałam kontaktów ze złymi siłami. Oczywiście słyszałam o dręczeniach duchownych, ale nigdy jeszcze o opętaniu jakiegoś duchownego.
Sny te już nigdy się nie powtórzyły i chwała za to Panu. Co Państwo i czytelnicy o tym wszystkim sądzą? Oczywiście mogły być to zwykłe sny, jednak fakt budzenia się potem o 3 w nocy przekonuje mnie, że jednak coś jest grane.
Pozdrawiam serdecznie,
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
Witam wszystkich. Chciałbym podzielić się swoja historią, która miała miejsce około rok temu. Dawniej niejednokrotnie doświadczałem tzw. paraliży przysennych, ale zauważyłem od jakiegoś czasu, że teraz mam z tym spokój. Zdarzają się one już bardzo rzadko i podobne były do większości historii opisywanych na tym portalu, więc nie ma sensu bym to powtarzał.
Chcę natomiast opisać coś, co zdarzyło mi się tylko raz w życiu i dało wiele do myślenia. O czymś takim tu ani nigdzie indziej nie czytałem. Historia jest krótka i byłbym bardzo wdzięczny wszystkim którzy mieliby w tej kwestii coś do powiedzenia, gdyż ja nie rozumiem czego wtedy doświadczyłem A więc do rzeczy.
Otóż śpiąc sobie smacznie w środku nocy zostałem nagle gwałtownie wybudzony przez rozbłysk światła w... głowie. Dokładnie tak. Śpię zawsze po ciemku, gdyż przy świetle bym nie zasnął i naraz ujrzałem- choć to złe chyba słowo, bo oczy miałem zamknięte- gwałtowne światło jakby w mózgu. Coś jak błyskawica wewnątrz głowy. Trwało to sekundę i wywołało niezwykle mocny paraliż całego ciała. Byłem cały czas przytomny, gdyż ten rozbłysk mnie obudził. Nie ma mowy o śnie, świadomość była już jak za dnia. Ale paraliż był inny niż ten opisywany standardowo przez internautów. Czułem się jak podłączony do prądu. Dosłownie.
Całe ciało było skurczone i drżałem jakby ktoś raził mnie wysokim napięciem. Nie mogłem nic zrobić, wykonać jakiegokolwiek ruchu dopóki mnie to trzymało. Nie miałem żadnych wizji. Po prostu jakbym był podłączony do wysokiego napięcia. Wszystko trwało kilkanaście sekund, było bardzo dynamiczne i nagle samo ustało. Skurcz całego ciała ustąpił i mogłem się ruszać. Natomiast serce waliło mi jak oszalałe, jakbym przebiegł sprintem kilkadziesiąt metrów. A przecież nie wychodziłem z łóżka! Mysłałem, że mi wyskoczy z piersi.
Byłem tym zajściem bardzo zaskoczony i delikatnie przerażony. Jeśli ktoś z szanownych komentatorów wie czego wtedy doświadczyłem, bardzo proszę o odpowiedź. Zaznaczę jeszcze, że jestem całkowicie zdrowy, nie mam żadnej padaczki ani innych chorób. To było jednorazowe zdarzenie w moim zyciu. Pozdrawiam wszystkich.
I jeszcze jedna historia z tych nadesłanych "w ostatnich godzinach" na pokład okrętu Nautilus.
[...] Witam,
od ponad roku wraz z moją przyszłą żoną przeprowadziliśmy się do domu - wynajmujemy go. Jednak na dzień dobry - czuliśmy, że coś jest nie tak, ktoś tu jest. Czujemy, że jest pewna starsza kobieta, niska, zgarbiona oraz mężczyzna - bardzo wysoki (ok. 2m), zawsze na czarno ubrany - pokazywał nam się, czasem czujemy dodatkowe dwie osoby, moja dawno zmarła ciocia i dawno zmarły krewny przyszłej żony - jednak ich czuliśmy wcześniej, jednak nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Na chwilę obecną mamy bardzo niebezpieczne hobby - jazda motocyklem i sporo podróżujemy samochodem, zawsze jak coś się dzieje, to czujemy, że Oni są z nami. Jednak nie jestem pewien, czy to podświadomie czujemy - czy faktycznie tak jest? Co o tym sądzicie?
Może polecicie nam jakieś lektury? Jeżeli chcieli byście więcej informacji do artykułu - nie widzę problemów, często o tym z przyszłą żoną rozmawiamy. Zauważyliśmy, że jak mówimy na głoś "hej, mamy problem, prosimy o pomoc" to zawsze ona się pojawia, w różny sposób - ale wiemy że to nie znikąd. Proszę o odpowiedź na te pytania
pozdrawiam
[dane do wiad. FN]
Jesteśmy w kontakcie z autorem historii i poprosiliśmy go o bardziej szczegółowy opis.
czytaj dalej
Szanowna Zalogo Nautilusa
Chcialbym podzielic sie moja historia, ktora sie wydarzyla, aczkolwiek malo kto da temu wiare, bo wiele razy bylem wysmiewany i pukano sie w czolo gdy opowiadalem co mi sie przytrafilo, co prawda sam nie do konca rozumiem co sie stalo, i dobrze by mi ktos wyjasnil. Znalazlem kilka podobnych historii na stronie Nautilusa, chodzi o zaginiecia we mgle, lub zaburzenia poczucia czasu i przestrzeni, mnie to dotknelo.
Zdarzylo sie to 20 lat temu, wiosna 1987 lub 1988 roku, koniec kwietnia lub poczatek maja, pamietam, ze trzeba bylo za komuny isc w pochodzie pierwszo majowym, czego nikt nie lubil i na pare dni przed jak i po swiecie jeszcze o tym dyskutowano, a zdarzylo sie to w okolicach 1 Maja. Dzisiaj mieszkam za granica, brak polskich czcionek widac w emailu, to efekt "uboczny", sprawa ktora opisze, nie lubie tego, bo to byl wrecz koszmar, snilo mi sie potem wiele razy, i mam wstret do mgly, przez wiele lat po prstu balem sie mgly.
CO sie wydarzylo? 20 lat temu wybralem sie na wies, do rodziny, mialem dlug ktory wtedy oddalem, pojechalem na wies, na weekend, w sobote wybralem sie pieszo na sasiednia wies, do dalszej rodziny, po prostu odwiedzic, odleglosc moze 2-2,5 km, zwykle zajmowalo mi to jakies 30-45 minut marszu, w niedziele rano juz wracalem, kilka minut po 9tej rano wyszedlem, poniewaz po poludniu mialem powrotny autobus, no i przytrafilo mi sie, cos czego nie rozumiem, mianowicie: na odcinku ktory wracalem "pochlonela mnie mgla" "zagubilem sie we mgle" jak moge to okreslic, czy jakos tak, po prostu sobie szedlem, asfaltowa droga, bylo chlodno, po drodze pasemka mgly, rzadkiej mgly, przy drodze pastwiska, na nich krowy, i w odali jakis row melioracyjny czy cos takiego, stamtad te pasemka mgly szly, nagle w pewnym momencie, w jednym z takich przejrzystych obloczkow mgly zrobilo sie bardzo gesto, co mnie mocno zdziwilo, bo kilka sekund wczesniej widzialem na wylot przez te mgle, tak rzadka byla, a tu nagle jak wyciagnelem reke przed siebie to palcow nie widzialem.
Mocno mi sie to nie spodobalo, bo mogl mnie samochod najechac przy takiej widocznosci, do tego przy drodze byl row z woda i blotem, a nie chcialem wpasc w row, i zostawic but w blocie, jak mi sie juz kiedys przytrafilo, bo buty za komuny to bylo "dobro luksusowe", wiec bardzo powoli zaczelem stawiac kroki przed siebie wyczuwajac asfalt i nadstawiajac ucha (jadace samochody), nagle w ktoryms momencie stracilem twardy asfalt pod nogami, zrobilo sie miekko jakby trawa, zaczelem sie obawiac ze zaraz wpadne do przydroznego rowu z woda, zaczelem isc bardzo powoli w tej mgle, kilkanascie moze krokow zrobilem i mgla zaczela sie rozrzedzac, przeswity sie pojawily, poczulem ulge, jeszcze kilkanascie krokow i wyszedlem z mgly.
Oslupialem, zobaczylem zupelnie inny krajobraz niz wczesniej mi znany, wczesniej widzialem w oddali wioske, domy, obok mnie zaraz przy drodze pastwiska, krowy na nich, daleko las, a teraz pustkowie, doslownie nic, plaski po horyzon teren, pusty, zadnych domow, wsi, asfaltowej drogi, krow, nic, tylko cos jak step, suchy step, krotka wyschnieta trawa, jednostajny krajobraz, kilka pojedynczych drzew w oddali, teren plaski po horyzont
Mmyslalem ze zabladzilem w tej mgle, ale nigdzie w Polsce nie ma takiego krajobrazu, nie moglem odejsc daleko od drogi,a tu nawet tej drogi nie bylo, totalne pustkowie, zaniepokoilem sie gdzie ja jestem, mgla sie gdzies rozwiala a ja zadnych ludzi nawet nie widzialem, postanowilem isc przed siebie w nadziei ze kogos spotkam to sie zapytam gdzie jestem, zaczelem tak isc przed siebie, i to sporo, i nic nie natrafialem, ciagle ten jednostajny step, zadnych drog, budynkow, nic, zadnych sladow dzialanosci czlowieka, zadnych zwierzat, dzikich, ani gospodarskich, nawet ptaki tam nie lataly, mocno sie zaniepokoilem tym, zrobilo mi sie goroco, wczesniej jak wyszedlem z domu bylo chlodno, mialem na sobie kurtke,a teraz musialem ja zdjac, bylo parno i goroco, mimo ze slonca nie widzialem, niebo bylo jednolicie szare, zadnego slonca przez chmury, duszno i goroco, szedlem dosc dlugo i niczego nie znalazlem, mocno sie tym przestraszylem.
Nie rozumialem tego jak ja moglem zabladzic we mgle i gdzie sie znalezc, jak sie tym marszem zmeczylem, ustalem zeby odpoczac, wtedy znow przede mna pojawila sie mgla, nie spodobalo mi sie to, skad tam mgla, nie bylo tam widac zadnej wody tylko ten suchy step, a tu mgla plynie na mnie, chcialem uciekac ale zmeczenie wzielo gore i mgla mnie ogarnela, stanelem w miejscu mocno tym przetraszony i czekalem co sie stanie.
Mgla sie zaczela robic przejrzysta, az nie moglem uwierzyc wlasnym oczom, znow bylem w znajomym miejscu, obok asfaltowej drogi, na pastwisku, kilkanascie krokow od miejsca gdzie po raz pierwszy mgla mnie ogarnela, bylem zmeczony i spocony, z kurtka na ramieniu, ale sily mi wrocily i migiem przeskoczylem przydrozny row i pomaszerowalem do domu rodziny, jak wszedlem spojrzalem na zegar, dochodzila trzynasta, wyszedlem z drugiej wioski kilka minut po 9tej, i odcinek ktory zwykle moglem przjesc przz pol godziny(max, 45 minut) przeszedlem w ponad 3 h, gdzie ja bylem?
W tamtej okolicy ani nigdzie w Polsce nie ma takiego stepu, jezeli ide jakies 4 km/h to powinienem przejsc jakies 12 km, a przeszedlem na tej drodze i lace we mgle kilkadziesiat krokow, jak ja znalazlem sie na tej lace skoro bylem na asfaltowej drodze, i odzielal mnie przydrozny row z woda, w tej mgle nei wpadlem w niego a jakos sie te kilkadziesiat krokow przemiescilem, co sie ze mna tam stalo, czy ktos mi to moze wyjasnic bez pukania sie w czolo? wiele razy sie zastanawialem nad tymi pytaniami.
Jak to powiedzialem ludziom to zaraz zaczely sie smiechy ze mnie, tacy ludzi sa, pytano sie ile i co wypilem, naprawde, nie pilem tamtego rana zadnego alkoholu, narkotykow w tamtych czasach nie bylo, o nadprzyrodzonych rzeczach za komuny sie nie mowilo. Naprawde, potem mialem koszmary, snilo mi sie ze ja na tym stepie umieram z pragnienia i glodu, przez wiele lat balem sie mgly, balem sie ze jak wejde to z drugiej strony zobacze cos innego,
Czy ktos mi to wyjasni?
pozdrawiam
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
[...] Witam, Chciałbym pozostać anonimowy, mieszkam w płd-wsch Polsce. Sprawa którą pragnę opisać zdarzyła się około 20 lat temu. Mam 32 lata, wtedy byłem młodzikiem - około 12 lat. Pamiętam to do dzisiaj.
Byłem w domu razem z kolegą, bez rodziców. Mieszkałem w bloku. Dzień, rodzice nie wrócili jeszcze z pracy. Siedzieliśmy w dużym pokoju, układ pomieszczeń pozwalał widzieć przedpokój prowadzący do wyjścia i rozwidlający się do wejścia do kuchni. Kuchnia była również widoczna. Z kolegą siedzieliśmy i rozmawiali, nagle oboje spotrzegliśmy że kuchnia wypełnia się "czernią"
Czarna ściana rosła i rosła pochłaniając kuchnię i zmierzając w stronę korytarza. Przerażeni rzuciliśmy się do ucieczki, mijając tą ścianę poczułem jej silną "czerń" nieprzenikalna, gęsta czerń. Wybiegliśmy na korytarz, serca waliły jak dzwony, zamykałem drzwi kluczem - miałem wrażenie że to nam pomoże... w tym momencie od wenwątrz ktoś głośno trzykrotnie zapukał w drzwi...
Opowiadaliśmy o tym rodzinom, oczywiście nikt nam nie uwierzył, a mnie to męczy do tej pory przez tyle lat.
Co to mogło być, może jakieś sugestie...? Dziękuje i bardzo serdecznie pozdrawiam,
Łukasz
czytaj dalej
Na początku mojej historii chcę powiedzieć, że dziś wcześnie rano zmarła moja kochana Babcia :(. Piszę, żeby trochę ukoić smutek, a trochę żeby podzielić się z innymi ludźmi tym, co działo się przed jej śmiercią. Jakieś trzy lata temu zaniemogła i od tamtej pory leżała w łóżku, aż do swojej śmierci.
Jakiś rok temu przestała kontaktować, co się z nią dzieje i poznawać otoczenie. Przydarzały się jej przebłyski świadomości, gdy kogoś poznawała, lub zdarzało się że dziękowała za opiekę nad nią. Jakiś miesiąc temu, gdy z moją babcią zaczęło być już gorzej zaczęły mi się dziwne sny, a można powiedzieć nawet nawiedzenia, gdy była nieprzytomna. Doświadczenia te spotkały całą rodzinę - mnie, moją córeczkę i moich rodziców.
Mój tato widywał babcię obok siebie i najzwyczajniej w świecie zaczął się trochę bać, mojej mamie przewrócił się pod nogi i stłukł duży wazon, kompletnie bez żadnej przyczyny. W tym samym czasie, o godzinie 5-tej rano w całym moim mieszkaniu zrobiło się zimno, kot przybiegł do mnie do łóżka wystraszony z kuchni (okropnie waliło mu serce i się przytulał do mnie), a mojej córeczce śniło się, że babcia stoi u nas w kuchni (w tym czasie cały czas leżała nieprzytomna).
Po tych wydarzeniach poszliśmy do księdza, ponieważ jak żyję nawiedzenie przez żywą osobę jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło! Ksiądz doradził udzielenie sakramentu namaszczenia chorych przez lokalnego księdza parafialnego. Po namaszczeniu chorych dziwne wydarzenia na jakiś czas ustały, a babci zrobiło się troszeczkę "lepiej" (tzn. nie była nieprzytomna przez cały czas).
Minęły święta Bożego Narodzenia - a i tutaj nie obyło się bez dziwnych wydarzeń. Na Święta byliśmy u dziadków i z półki bez przyczyny spadły wszystkie zdjęcia w ramkach, przy czy stłukło się tylko jedno zdjęcie - moje ślubne. Po Sylwestrze Babcia zachorowała na zapalenie lewego płuca i trafiła do szpitala. Odwiedziłam Babcię w szpitalu dwa razy. Za pierwszym razem cały czas spała i nie była przytomna. Mój kochany dziadziuś, który też był w szpitalu wyszedł do toalety, a ja chciałam umyć ręce w umywalce w pokoju szpitalnym. Nad umywalką było lusterko. Myjąc ręcę przez sekundę zobaczyłam w odbiuciu babcię siedzącą na łóżku. Wystraszyłam się, spojrzałam drugi raz i zobaczyłam, że babcia jednak leży na łóżku.
Trochę mną zatrzęsło wewnętrznie i chciałam jak najszybciej wyjść z tego szpitala, a dokładnie - po prostu uciec z tego szpitalnego pokoju! Dziadek chciał obudzić babcię, ale będąc lekko roztrzęsiona powiedziałam do dziadka, żeby jej nie budził! Póżniej przez trzy dni nie mogłam spać, na przemian płakałam, modliłam się i dręczyły mnie okropne myśli! W środku nocy moja córeczka słyszałą krzyk babci, a ja słyszałam jak w przedpokoju o czwartej rano ktoś klasnął w ręce, przy czym zrobiło się wtedy znowu okropnie zimno w domu!
Odwiedziłam babcię w szpitalu po tych trzech dniach i stał się cud! Dosłownie! Przebudziła się i nawet powiedziała kilka słow! Cieszyła się że przyszłyśmy do niej ja i moja córeczka! NIestety - już nie można było opiekować się babcią w domu i po tygodniu w szpitalu trafiła do hospicjum, skierowana przez lekarza. I znowu wydawało się, że stanie się jakiś cud, bo z babcią było jakby lepiej.
Bylismy u niej w Dni Babci i Dziadka. Jednak widok był straszny, babcię już karmiono tylko przez sondę do żołądka, bo zanikł u niej odruch przełykania. Moja babcia zmarła, a ja czuję się strasznie. Chodzę i płaczę, ciężko było mi dziś skupić się na pracy, niedługo pogrzeb. Chcę tylko powiedzieć, że czasami ludzie odchodzą długo i muszą cierpieć, tak jak cierpiała moja Babcia. W takich chwilach zdaję sobie sprawę, że życie każdego z nas kiedyś się skończy. Na koniec chcę powiedzieć wszystkim, którzy to przeczytali: piszę to nie dlatego, aby otrzymać od czytających wyrazy współczucia. Chcę Wam powiedzieć, że jezeli macie kogokolwiek, kogo kochacie całym sercem to okazujcie mu to tak jak potraficie, a przede wszystkim MÓWCIE TYM OSOBOM, KTÓRE KOCHACIE, ŻE JE KOCHACIE - tak po prostu, po ludzku. Przed śmiercią zdążyłam powiedzieć mojej babci, że ją kocham i dziękuje Bogu za tę łaskę (że udało mi się zdąrzyć). Szanujcie drogie dla Was osoby - żebyście nigdy nie żałowali, że czegoś nie zdążyliście dla nich zrobić lub powiedzieć! To tyle. :(
29 stycznia 2018
/grafika: Archiwum FN/
czytaj dalej
[...] Witam, Szanowna redakcjo o dłuższego czasu jestem waszym stałym czytelnikiem. Poniżej opiszę wam dziwną historię związaną ze śmiercią mojej babci. Było to 14 lat, byłem wówczas dwunastolatkiem, pewnego sobotniego poranka moja babcia zakomunikowała, że stanął jej zegar ( zegar ścienny z kukułką i wahadełkiem co jakiś czas naciągany ) i ktoś niebawem umrze. Babcia mieszkała na wsi i bardzo często przyjeżdżaliśmy do niej z siostrą na weekend.
W niedziele babcia stwierdziła, że musi zebrać siano z pola, teraz wiem, że było to niespotykane u niej ponieważ była bogobojną osobą i nigdy nie pracowała w niedziele. Kiedy pakowaliśmy się do domu poprosiła żebyśmy zostali jeszcze jeden dzień, to też było dziwne bo ja miałem szkołę w poniedziałek i nigdy mnie nie nakłaniała żeby odpuścić sobie dzień w szkole, pamietam, że wtedy nawet bardzo chciałem iść do szkoły ponieważ miałem do odbioru kartę rowerową. Jednak zostałem. W poniedziałek około godziny 10.30 bawiliśmy się siostrą w "chowanego", babcia zaproponowała abym wyszedł przez okno ( około 2 metrów nad ziemią ) i schował się w piwnicy.
Złapała mnie za ręce i powoli spuszczała na dół, w pewnym momencie wypadła przez okno. Kiedy upadliśmy okazało się, że babcia ma kilka kropel krwi pod nosem, była nieprzytomna. Pobiegłem szybko do wujka, który kazał mi biec do szkoły (około kilometr drogi od domu babci) aby zadzwonić po karetkę pogotowia. Lekarz pogotowia stwierdził śmierć na miejscu - był to wylew krwi do mózgu.
Jak stwierdził lekarz, głupi pomysł babci z wychodzeniem przez okno był spowodowany wylewem do mózgu, który miał miejsce na kilka bądź kilkanaście minut przed śmiercią. Pozostają tylko dwa pytania, dlaczego naciągany zegar stanął? Dlaczego babcia zebrała siano w niedziele i prosiła abym został ? (Byłem bardzo zżyty z babcią, czyżby chciała w ostatnich chwilach życia zostać ze mną). Dodam na koniec, że zegar stanął na godzinie 10.25, ale to mógł być tylko przypadek.
--
Pozdrawiam,
[dane do wiad. FN]
czytaj dalej
[...] Witam, jako ze jestescie w tych sprawach doswiadczeni chcialabym Wam opisac moją historię i zapytac co o tym sądzicie.
Gdy moj sym mial ok. 1,5 roku zmarla moja ukochana babcia i najblizsza mi osoba. Po tym jak sie dowiedzialam o jej smierci czulam jej zapach .
Kilka tygodni wczesniej mialam wizje na jawie ktore w większości sie sprawdzily w krotkim czasie. Po ok 1,5 roku od śmierci babci zmarl moj dziadek i nic sie nie działo do czasu... Moj synek mial ok. 3 lat . Rzadko jezdzilismy do dziadkow ale byl mimo to bardzo zzyty zwlaszcza z dziadziem. Kilka miesiecy po jego śmierci syn zaczal miewac sny z dziadkami. W tych snach opowiadali mu o roznych rzeczach z ich zycia o ktorych mlody nie mogl wiedzieć. Te sny byly bardzo czeste i bardzo przyjemne do tego stopnia , ze dziecko budzilo sie z placzem kiedy tego snu nie mial.
Syn ostatnio mi sie przyznal ze przychodzili do nas w nocy kiedy sie budził stali nad łóżkiem i nie kazali mnie budzić. Mowili mu ze, ja jestem ukochaną ich wnuczka. Glaskali go i calowali. Teraz tych snow ani odwiedzin nie ma (syn ma 5.5 roku)
Jako ze bylam w fatalnej sytuacji finansowej i ze dziadkowie byli mi bardzo bliscy czesto mowilam do nich jak syn juz spał aby mi pomogli, ze tęsknie, ze ich kocham ( to nie byla rozpacz ani zal tylko rozmowa z tym ze wiedzialam, ze mi nie odpowiedzą) W snach syna byly odpowiedzi na to co ja mowilam do nich. ( przykladowa odpowiedz: ,, my tez was kochamy,,)
Pewnego wieczora prosilam dziadka zeby dal jakis znak jesli wszystkie moje sprawy sie wyprostuja. Tej nocy obudzila mne ruszajaca sie butelka (ok 3 godz.) Nic nie moglo jej poruszyć zwierzat nie mam a przeciagu tez nie bylo. Czy to znak? Wg. Mnie tak.
Inna sytuacja to poniedzialek bardzo wczesnie. Zwykle mam bardzo lekki sen a budzik slysze od momentu wlaczenia sie jednak tego ranka nie slyszalam buzika i nie moglam sie rozbudzić. Obudzilo mnie dopiero szarpniecie kogoś za moje ramie taki silny męski uścisk. Tylko ze ja mieszkam sama z synkiem a maly wtedy spał. ..wiec kto to był? To nie byl sen bo ten uścisk byl realny i go pamiętam do dzis...
Kolejna sytuacja. Kolejne klopoty. Siedzialam na placu zabaw z synem i prosilam w myslach dziadka o pomoc i po chwili poczulam silny dym papierosowy a nikt obok nie palil ( dziadek byl nalogowym palaczem) oczywiscie sprawa potem sie wyjasnila pozytywnie dla mnie.
Czesto czulam ze dziadkowie sie mna opiekuja. Ciewkawa jestem co o tym sadzicie? Dlaczego od kilku miesiecy sie nie pojawiają? Pozdrawiam i prosze o odpowiedz.
OD FN
Dziękujemy za opis historii. To oczywiste, że duchy zmarłych z bliskiej rodziny interesują się losem "żyjących" i stale je monitorują. Mamy na to praktycznie nieskończoną liczbę dowodów. Radzimy jednak nie wymagać od nich 24h "stróżowania", gdyż po tamtej stronie naprawdę jest co robić. Brak znaków, że są ciągle obecni jest akurat bardzo dobry, gdyż w innym wypadku mielibyśmy do czynienia z tzw. rodzinnym nawiedzeniem, a to - proszę nam wierzyć - nie jest dobre!
Wejście na pokład
Wiadomość z okrętu Nautilus
UFO24
więcej na: emilcin.com
Dziennik Pokładowy
FILM FN
Gorzów Wielkopolski: Bez żadnego dźwięku i hałasu
Archiwalne audycje FN
rozwiń playlistę zwiń playlistę
Poleć znajomemu
Najnowsze w serwisie
Informacja dotycząca cookies: Ta strona wykorzystuje ciasteczka (cookies) w celu logowania i utrzymywania sesji Użytkownika. Jeśli już zapoznałeś się z tą informacją, kliknij tutaj, aby ją zamknąć.